Fingerspitzengefühl

Ani Bronisław Komorowski, ani jego doradcy nie udzielili obywatelom wiarygodnej odpowiedzi na pytanie: dlaczego właściwie Wojciech Jaruzelski został zaproszony do Pałacu Prezydenckiego?

30.11.2010

Czyta się kilka minut

Za kilkanaście dni prezydent stanie pod Pomnikiem Poległych Stoczniowców. Byłoby dziwne, gdyby się tam nie pojawił: w połowie grudnia mija 40 lat od dramatu, który w grudniu 1970 r. rozegrał się w Gdańsku, Gdyni i Szczecinie. Oficjalny bilans tamtych dni, kiedy to funkcjonariusze MO i SB oraz żołnierze Ludowego Wojska Polskiego "pukali do ludzi jak do królików" - jak pisał wówczas w liście pewien mieszkaniec Wybrzeża (list przejęła na poczcie SB) - to 45 zabitych, prawie 1200 rannych oraz tysiące aresztowanych, skatowanych, złamanych w śledztwie (wydarzeniom Grudnia ’70 poświęcamy dodatek historyczny w tym numerze "Tygodnika").

Czy kiedy za kilkanaście dni Bronisław Komorowski pojawi się pod Pomnikiem Poległych Stoczniowców, zostanie wygwizdany? Nie można tego wykluczyć po tym, jak w minionym tygodniu prezydent symbolicznie zrehabilitował - nie on pierwszy, ale on po raz pierwszy - Wojciecha Jaruzelskiego. Ten były generał Ludowego Wojska Polskiego i były dyktator - godny tego, by znaleźć się w jednym szeregu z innymi, zapomnianymi dziś namiestnikami środkowoeuropejskich "prowincji" radzieckiego imperium (jak Honecker, Husak, Żiwkow, Ceauşescu itd., którzy mieli jednak mniej szczęścia i politycznej zręczności niż on) - był w grudniu 1970 r. ministrem obrony PRL. Nawet jeśli wymiar sprawiedliwości niepodległej Polski nie miał dość dowodów (albo/i dość woli), aby osądzić odpowiedzialność karną Jaruzelskiego za Grudzień ’70, to jako ówczesny minister obrony ponosi on odpowiedzialność polityczną. Język niemiecki, zaprawiony w podwójnych rozliczeniach (z nazizmem, a potem z komunizmem), zna stosowne pojęcie dla określenia takich ludzi: Schreibtischtäter, "oprawcy zza biurka".

Czy prezydent Komorowski miał świadomość tej zbieżności dat, gdy w minionym tygodniu zaprosił Wojciecha Jaruzelskiego na spotkanie Rady Bezpieczeństwa Narodowego, poświęcone zbliżającej się wizycie prezydenta Rosji w Warszawie? Czy miał świadomość, jak potężny wymiar symboliczny ma dołączenie Jaruzelskiego do grona byłych prezydentów i premierów Polski, tych wybranych demokratycznie?

Na pewno świadomości, że obrażają inteligencję słuchaczy i telewidzów, nie mieli prezydenccy doradcy, którzy we wszelkich możliwych mediach argumentowali, iż prezydent postąpił tak, gdyż Jaruzelski może podzielić się niejedną cenną radą w kwestii stosunków polsko-rosyjskich. Jeśli istotnie tak było, to wypada autentycznie żałować, że po spotkaniu Rady Bezpieczeństwa Narodowego żaden z tych doradców nie zechciał ujawnić, jakich to rad Wojciech Jaruzelski udzielił prezydentowi. Od 20 lat jest on na politycznej emeryturze, nie była to więc chyba informacja ściśle tajna. Może Kancelaria Prezydenta zechce to obywatelom ujawnić? Wolno sądzić, że sam Jaruzelski nie miałby nic przeciwko.

Gdyby chciał, prezydent Komorowski znalazłby dość argumentów, aby Jaruzelskiego nie zapraszać. Choćby ten formalny: w odróżnieniu od wszystkich pozostałych zaproszonych polityków, Jaruzelski ani nie został wybrany demokratycznie, z woli suwerena, czyli narodu - wybrał go w lipcu 1989 r. parlament wyłoniony w wyborach jeszcze nie demokratycznych.

Najwyraźniej jednak prezydent chciał go zaprosić. Jego prawo. Powinien jednak - także w imię wiarygodności swojej polityki i z szacunku dla suwerena - wyjaśnić swoją intencję. Mówiąc kolokwialnie: jeśli już Jaruzelskiego zaprosił, powinien "wziąć to na klatę". Tymczasem ani on sam, ani jego doradcy nie wyjaśnili celu tego gestu - jeśli pominąć ten dość kuriozalny argument "pragmatyczny", jakoby Jaruzelski miał coś do powiedzenia na temat Rosji Putina/Miedwiediewa, a także mało wybredny argument "żartobliwy" prezydenta, że Jaruzelski to "polityk lewicy starszego pokolenia". Zamiast jednego wiarygodnego wyjaśnienia, pojawiały się komunikaty tyleż liczne, co sprzeczne.

Jeżeli więc za kilkanaście dni Bronisław Komorowski pojawi się pod Pomnikiem Poległych Stoczniowców i spotka się tam z chłodnym przyjęciem, powinien mieć o to pretensje najpierw do siebie i własnego politycznego otoczenia.

Skoro już raz była tutaj mowa o języku niemieckim: w niemczyźnie występuje jeszcze inne pojęcie, którego na język polski nie da się przełożyć jednym słowem. Brzmi ono: Fingerspitzengefühl. Tłumacząc dosłownie, to "czucie w koniuszkach palców". Tłumacząc opisowo: szczególne wyczucie sytuacji, jakiego można oczekiwać od osób pełniących funkcje publiczne, że w swym postępowaniu będą kierować się również wyczuciem społecznych emocji (nawet jeśli miałyby to być emocje sondażowej mniejszości), kontekstów, symboli.

Wygląda na to, że prezydentowi Komorowskiemu zabrakło Fingerspitzengefühl.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, kierownik działów „Świat” i „Historia”. Ur. W 1967 r. W „Tygodniku” zaczął pisać jesienią 1989 r. (o rewolucji w NRD; początkowo pod pseudonimem), w redakcji od 1991 r. Specjalizuje się w tematyce niemieckiej. Autor książek: „Polacy i Niemcy, pół… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2010