Droga na zaleszczyki

Jechaliśmy już kolejną godzinę. My z Żoną patriarchalno-matriarchalnie zadawaliśmy szyku z przodu klatobusu, rozśpiewane córki z tyłu snuły już unisono nieco dwuznaczne wizje powrotu z wakacji ("Szary mur, płotek, brama/Pani w fartuch ubrana/Każdy myśli: normalne przedszkole"). Tranzytowy ruch przez Częstochowę poprowadzony został z perfekcyjną finezją, mającą na celu zapoznanie przejezdnych z wszystkimi istotnymi osiedlami i węzłami komunikacyjnymi miasta. Podczas tego rozkosznego krążenia po świętej metropolii dotarło do mnie w pełnej krasie znaczenie słowa węzeł komunikacyjny. Jeśli się nad tym nieco zadumać (a czasu po temu jest sporo, gdyż jasnogórska metropolia prawdopodobnie dzierży rekord w ilości czerwonych świateł na metr kwadratowy), to przecież określenie jakby nieco wewnętrznie sprzeczne. I rzeczywiście, w Częstochowie może nawet odrobinkę bardziej niż w innych miejscowościach. Tutaj często kompletnie nie wiadomo, która droga wiedzie do Warszawy, a która do osiedlowego warzywniaka.

13.09.2007

Czyta się kilka minut

Mapa nie zda się na nic w miastach naszej doświadczonej bolesną historią ojczyzny, gdzie bohaterska polska ludność często walczyła z przeważającymi siłami najeźdźców, osiągając mistrzostwo kontynentu w walce partyzanckiej. A podstawowa zasada, z przeproszeniem, urban guerilla mówi o tym, że trzeba przeciwnikowi utrudnić orientację w terenie, zdejmując wszystkie tabliczki z nazwami ulic, placów i skwerków nawet. Wie to każdy miejski Polak, nie tylko ten z Nowej Huty czy Ursynowa - wraży czołg ma przechlapane. Obyczaj kamuflażu tkwi w naszym generalnie do tradycji przywiązanym narodzie, w związku z tym przyjezdni oraz przejezdni mogą sobie, oczywiście, mapę na kolankach rozłożyć, ba!, mogą sobie na nią raz i drugi popatrzeć, natomiast jak to się ma do widoku za oknem, już się nie dowiedzą. Chyba że zasięgną języka, ale język często się plącze, lub wypowiada w sposób zgoła nieartykułowany a rubaszny.

Tak więc, po siedemdziesięciu minutach krążenia między blokami pod Jasną Górą ukoiliśmy skołatane nerwy myślą, że nasze miasta są bezpieczne. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że niebawem przekonamy się, jak bezpieczne są nasze, polskie drogi...

Za Częstochową troszkę sobie pojechaliśmy, ominęliśmy jednego czy drugiego rozpoczynającego przedwcześnie weekend batmana (nietrzeźwy rowerzysta ubrany na czarno, poły marynarki powiewają szaleńczo), by później zabawić się lekkim slalomem między dziatwą nieustraszenie sprzedającą leśne płody na bardzo bliskim poboczu. Wszystkie te atrakcje raczej nie poprawiały naszego mniemania o ruchu drogowym, ale przynajmniej turlaliśmy się żwawo w kierunku odległego domu. W pewnym momencie natomiast przyszło nam stanąć. Po kilku minutach zdaliśmy sobie sprawę z kilku faktów. Po pierwsze, stoimy, gdyż z dwóch pasów ruchu gdzieś tam, z przodu, robi się jeden. Po drugie, nie stoimy sami. Stoimy w sporej grupie. Po trzecie, że sobie postoimy.

Ruch drogowy stał się drogowym bezruchem, czyli kolokwialnym korkiem. Ale jakaż przyczyna? Heroiczna akcja CBA? Borowiec gruchnął w słup? Tragiczna brawurowa kraksa innego sortu? Bynajmniej. Przyczyna była dużo bardziej strategiczna. Nasze córki przesylabizowały stojącą za barierką tablicę z lakoniczną informacją: "Modernizacja ruchu". Na nieubłagane pytanie, co to znaczy, odpowiedzieliśmy z rodzicielską bezwzględnością: "Zaraz zobaczycie". Było popołudnie, gdy zaczęliśmy patrzeć. Indywidualna aktywność ruchowa naszego społeczeństwa w takich sytuacjach jest nieznośnie zgodna z badaniami statystycznymi: kierowcy zwykle dłubią w nosie, a kierowczynie poprawiają makijaż. Lub odwrotnie, po kilkudziesięciu minutach każdemu jest wszystko jedno. Wszyscy z ogromną sympatią spoglądają na kompletnie opustoszałe baraki drogowców oraz porzucony sprzęt ciężki tudzież lekki. Humory wypoczywających automobilistów i automobilistek poprawiają śmigające od czasu do czasu motocykle. "Ci to nawet nie mogą sobie wrzucić na luz i pokontemplować. Ciągle to szaleńcze tempo wyścigu szczurów. I dokąd tak pędzą? Po zawał? Przed telewizor?" - myślą kierowcy ze szczerym współczuciem, ale w wypadku jednośladów tak to już, niestety, jest. Zatrzymasz się - leżysz. A w samochodzie, nawet małym, można sobie postać.

Właściwie cała ta sytuacja wyciszenia przed powrotem do gorączkowego kieratu całorocznej wielkomiejskiej harówki zadziałała na wszystkich kierowców krzepiąco. Co z tego, że gremialnie dłubaliśmy sobie w nosie i (lub) poprawialiśmy makijaż, gdy pod makijażem snuły się otchłanne refleksje. Odczuliśmy potęgę demokracji. Popatrzyliśmy wokół. W korku nie ma już Żyda ni Greczyna, bentleya ni matiza. Fani tuningu mogą z dumą kontemplować założoną specjalnie na urlopowy wyjazd aluminiową nakładkę na pedał gazu. Kontemplacji nic nie zakłóca, mają czas, a nakładka błyska bezwstydną, niczym nieprzydepniętą nagością. Niech nas zobaczą! Kierowca Żuka stojącego z tyłu wpatruje się w podwójny wydech Subaru (rury średnicą przypominają wiadra), ciesząc się, że kupił stojącego Żuka, a nie stojące Subaru. Ludzie w Golfie odczuwają satysfakcję, że sprowadzili Golfa osiemnastoletniego, a nie dwunastoletniego. Stojące Porsche ma dynamiczną sylwetkę nawet gdy jest statyczne, a posiadaczka siedząca w swym stojącym Porsche jest podziwiana dłużej niż po prostu na światłach. Zabiegany właściciel przepastnego Mercedesa nareszcie ma czas, aby obejrzeć film "Speed-niebezpieczna szybkość 2" na ekranie w zagłówku fotela. Wszyscy inni nucą melodię z serialu "Polskie drogi", tylko moje córki zaczęły intonować na trzy głosy "Jingle bells". Troszkę się zaniepokoiliśmy, czy to aby nie profetyczne.

Ruch płynnie stał przez ok. 25 minut. Następnie płynnie ruszył na 3 minuty, by później płynnie stanąć na sztywny kwadrans. I tak w cyklu, podczas którego w naszą kontemplację wkradła się łagodna nostalgia. My, czyli znajdujący się w swych spalinowych puszkach kierowcy i kierowczynie wraz z pasażerami, pasażeryniami i pasażerzątkami, zatęskniliśmy mianowicie za pracą. Ale nie za naszą pracą, bynajmniej. Patrzyliśmy tęsknie na stojące tuż obok nas monumentalne utensylia, oczyma zadając pytania: "Dlaczego to bęben betoniarki ani drgnie?", "Operator młota nie wykorzysta, łyżki kopareczki nie zagłębi?", "Czemuż, ach, czemuż swąd asfaltu złaknionych nozdrzy użytkowników dróg nie popieści?", "Gdzież drogowcy i drogowczynie w swych w swoich potężnych, niesamowicie męskich i żeńskich maszynach?". Troszkę tak poszukaliśmy dziury w całym, ale przecież to tylko tak, żeby się podroczyć. Przecież wiadomo, że mamy do czynienia ze strategiczną akcją podnoszenia bezpieczeństwa na polskich szosach. Liczba wypadków na "modernizowanych" odcinkach dróg ociera się o zero. Żeby spowodować jakąkolwiek stłuczkę w takich warunkach, trzeba być kompletnym błędem statystycznym. Możliwość wypadku występuje tylko wtedy, gdy korek co kilkadziesiąt minut na moment rusza: wtedy kierowca może doznać kontuzji nadgarstka przy przekręcaniu kluczyka w stacyjce. Nas to, na szczęście ominęło. Zmierzchało.

W ciągu następnych kilku godzin były także momenty wzmożonego szczęścia, kiedy korek znajdował się akurat po drugiej stronie barierki oddzielającej pasy ruchu, a my troszkę jechaliśmy. Wszyscy z tej strony drogi wspólnie odczuwali radość z tego, że korek akurat stoi w przeciwnym kierunku, a w naszym się porusza. Tak rodzi się społeczeństwo obywatelskie. A tak w ogóle wszyscy, po obu stronach barierki, solidarnie cieszymy się, bo wiemy, że dróg się w Polsce nie buduje specjalnie - żeby nie było korupcji. I żeby było bezpiecznie. Smętne fotoradary zwisały bezsilnie z boku trasy szybkiego ruchu. Foty z urlopu (z dostawą do domu) nikt sobie nie trzaśnie.

Gdy wreszcie, po dziewięciu godzinach od wyruszenia z Wrocławia, nieskorumpowani i niekorumpujący, byliśmy bezpieczni w domu, coś nam się przypomniało. Już wtedy, stojąc i patrząc na martwe pobocze uświadamialiśmy sobie, że ludzie, którzy tam powinni pracować, stoją w swoich samochodach w jakimś innym korku. I myślą to samo, co my: "Jak dobrze!".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reżyser teatralny, dramaturg, felietonista „Tygodnika Powszechnego”. Dyrektor Narodowego Teatru Starego w Krakowie. Laureat kilkunastu nagród za twórczość teatralną.

Artykuł pochodzi z numeru TP 36/2007