Droga Giedroycia

Ta książka wzbogaca naszą wiedzę nie tylko o Jerzym Giedroyciu, portretuje też środowisko intelektualne wydawanych przezeń pism. Autor nie kryje fascynacji osobą bohatera, ale najdalszy jest od brązownictwa.

29.09.2007

Czyta się kilka minut

Jest w nas naturalna skłonność do porządkowania przeszłości, komponowania minionego w logiczną i czytelną całość. Pod piórem biografa życie wielkiego człowieka układa się w narrację przejrzystą i konsekwentną jak dobra powieść realistyczna. Potomni domagają się, aby tekst życia postaci historycznej był zrozumiały, w miarę jednoznaczny, bohater winien stać się niekłopotliwym lokatorem narodowej mitologii. Takim zabiegom porządkującym poddana została również biografia redaktora "Kultury". Widzimy przede wszystkim Jerzego Giedroycia - zwycięzcę, polityka, który przez pół wieku walczył skutecznie z totalitaryzmem. W cieniu pozostaje mniej sensacyjny aspekt biografii Redaktora, jego systematyczna działalność polityczna, praca z ludźmi i praca z ideami, wreszcie borykanie się z codziennymi kłopotami.

Zresztą sam Giedroyc mało o tym mówił. W "Autobiografii na cztery ręce" (opracowanej przez Krzysztofa Pomiana) opowiada własne niemal stuletnie dzieje z ogromnego dystansu, syntetycznie, nie wdając się w szczegóły, często nie uwzględniając nawet dokumentów, które miał w zasięgu ręki. Niemałą rolę odegrała tu niechęć do wysuwania własnej postaci na plan pierwszy. W Giedroyciu bowiem energia, ambicja i wiara w siebie sąsiadowały ze skromnością, z przekonaniem, że iluzje "ja" nie są istotne, bo nasze istnienie prawdziwy sens zyskuje dopiero w przestrzeni społecznej, w służbie, w trudzie całej wspólnoty. Zdał relację z własnego życia, odwołując się tylko do swojej pamięci. Podejście bardziej systematyczne, badawcze uznałby też pewnie za stratę cza­su, bo wydarzenia bieżące całkowicie pochłaniały jego uwagę; żył na granicy teraźniejszości i przyszłości, skupiony na najważniejszych sprawach, od których - jak mniemał - zależał los Polski czy Europy. Cóż wobec tych horyzontów znaczyło jedno ludzkie życie, nawet gdy było to jego własne życie? Giedroyc był człowiekiem hierarchii, miał zmysł porządkowania rzeczy według ich ważności, lubił improwizować, ale nie znosił nieporządku i bylejakości, które są początkiem klęski. Z jego perspektywy życie jednostki nabierało wagi dopiero jako funkcja losów zbiorowości, w polityce spełniało się przeznaczenie człowieka, w służbie dobru wspólnemu.

Rafał Habielski wydał tom studiów, których tematem są najważniejsze dokonania Giedroycia, jego pisma przedwojenne: "Dzień Akademicki", "Bunt Młodych", "Polityka", a także emigracyjna "Kultura". Jest to książka dociekliwa, autor znacznie wzbogaca naszą wiedzę nie tylko o Redaktorze, ze znawstwem portretuje środowisko intelektualne wymienionych pism, objaśnia kontrowersje ideowe i konflikty polityczne, ukazuje redakcyjne kulisy. Nie kryje fascynacji osobą swojego bohatera, ale najdalszy jest od brązownictwa. Giedroyc jest postacią historyczną tej miary, że nie potrzebuje idealizacji ani reklamy. Habielski doskonale to rozumie i traktuje swoje zadanie z całą rzetelnością.

Najciekawszą może częścią książki jest rozdział, w którym autor rozważa trafność niektórych tez autocharakterystyki Giedroycia zapisanych w "Autobiografii". Redaktor na przykład podkreślał, że jego przedwojenne pisma "Bunt Młodych" i "Polityka" uprawiały wobec sanacji "wewnętrzną opozycję". Historyk pokazuje, że stosunek środowiska obu pism do grupy rządzącej był niejednoznaczny, że przejawy sprzeciwu sąsiadowały z całkowitym (nawet wręcz entuzjastycznym) poparciem, jak to było w przypadku zajęcia Zaolzia. U schyłku lat 30. Habielski zauważa postępujące ideowe zespolenie z obozem władzy, co związane było zapewne z planami wystawienia własnych kandydatów w wyborach do Sejmu RP. W przededniu wojny "Polityka" ogłosiła deklarację ideową oznaczającą, według Habielskiego, całkowitą identyfikację z założeniami i wartościami obozu piłsudczykowskiego.

Zwykło się określać nastawienie przedwojennych pism Giedroycia jako zdecydowanie antyendeckie. Oczywiście, najbardziej odróżniał "Bunt Młodych" i "Politykę" od narodowców stosunek do mniejszości słowiańskich: Ukraińców i Białorusinów. Endecja chciała ich przerobić na Polaków-katolików; Giedroyc wymyślił dla nich rolę lojalnych obywateli Rzeczypospolitej. Habielski przypomina szereg faktów świadczących o tym, że stosunek przyszłego redaktora "Kultury" do narodowców nie był wcale tak jednoznaczny. Kiedy w połowie lat 30. powstały na prawicy nowe grupy, m.in. Obóz Narodowo-

-Radykalny, nastawione na uprawianie aktywnej polityki, głoszące budowę Polski mocarstwowej, grupa "Buntu Młodych" dwukrotnie (w roku 1936) zwróciła się do młodych środowisk prawicowych, także narodowych, z propozycją dialogu i współdziałania. Pisma Giedroycia dopominały się uporczywie o złagodzenie konfliktu narodowców z sanacją, w 1938 r. zespół "Polityki" ponownie upomniał się o rozszerzenie "podstaw reżymu w kierunku narodowym", zalecając konsolidację z pozostającymi w opozycji nacjonalistami. Na łamach "Buntu Młodych" i "Polityki" o Romanie Dmowskim pisano zawsze z atencją i szacunkiem.

Najistotniejszy czynnik zbliżający środowisko obu pism do obozu narodowego upatruje Rafał Habielski w nacjonalizmie. Dla narodowców przybierał on formę etnocentryzmu, pisma Giedroycia widziały w nim dyrektywę bezwzględnego kierowania się interesem narodowym. W 1935 r. Adolf Bocheński różnicę tę ujmował tak: nacjonalizm w sensie akceptowanym to dążenie do zapewnienia narodowi polskiemu "jak największego znaczenia i chwały"; nacjonalizm odrzucany to dążenie do wielkości swego narodu kosztem krzywdy innych narodowości. Zrozumiała jest próba odgrodzenia się przez Bocheńskiego od retoryki nienawiści i rasizmu narodowców; znamienne, że nie potrafił zrezygnować w ogóle z takich frazesów jak "największe znaczenie i chwała narodu". Adolf Bocheński słusznie bywa uznawany za jednego z najwybitniejszych publicystów Dwudziestolecia, niemniej niektórych obciążeń i nawyków swojej epoki przezwyciężyć nie potrafił.

Dodajmy, że językiem mocarstwowym posługiwało się całe środowisko "Buntu Młodych" i "Polityki", czego efektem były sprzeczności, może najlepiej widoczne w podejściu do kwestii żydowskiej. Z jednej strony potępiano antysemickie ekscesy nacjonalistycznych pałkarzy i hasło numerus clausus w uczelniach wyższych, odżegnywano się od rasizmu, z drugiej - uznawano Żydów za trwale obcych polskości pod każdym względem i żądano ich masowej emigracji. W programie wyborczym "Polityki" z roku 1938 pt. "Polska idea imperialna" Żydzi przedstawieni są jako zagrożenie dla państwa i kultury polskiej. Polacy - czytamy w tym tekście - muszą bronić swych interesów narodowych przed "gospodarczym oraz kulturalnym zalewem żydostwa". Natury owego niebezpieczeństwa dokładnie się nie wyjaśnia, przyjmując, że jest ono oczywiste. Żydzi więc "przenikają swymi wpływami" cały kraj i wszystkie warstwy społeczne, usadowieni w polityce, prasie i kulturze, odpowiedzialni są za "sprytnie przemycane tendencje mające na celu podkopanie tężyzny moralnej oraz gotowości bojowej narodu". Dlatego niezbędny jest zakaz finansowania oraz redagowania pism polskich przez Ży­dów.

Jeżeli dodać do tego, że interesy narodowe Żydów "każą im opowiadać się stale po stronie silniejszego", okaże się, że Izraelici z natury niezdolni są do lojalności obywatelskiej w godzinie próby, w domyśle: są potencjalnymi zdrajcami. Powyższe przesłanki uzasadniają tezę już rasistowską, wedle której "specyficzne właściwości rasy żydowskiej nie pozwalają jej uważać za trwały element ludnościowy". W "Autobiografii" Giedroyc mówi, że w okresie publikacji "Polskiej idei imperialnej" sformułowania dotyczące Żydów go nie raziły, a rozdziały poświęcone sprawom mniejszości "w pełni wyrażały [jego] stanowisko". Przyznaje, że rozdział ten został "napisany językiem, który dziś wydaje się wręcz rasistowski, choć w swo­im czasie różnił się od języka rasistów".

Osobnym tematem jest stosunek środowiska "Buntu Młodych" i "Polityki" do Kościoła katolickiego. Polemizując z piszącym te słowa, Rafał Habielski podkreśla wagę inspiracji katolickiej i uwydatnia elementy społecznego nauczania Kościoła w postulatach ekonomicznych grupy. Chodzi o sformułowanie mówiące, że własność prywatna jest tylko "depozytem społecznym" w rękach właścicieli po to, by przynosiła większe owoce nie tylko depozytariuszowi, lecz całemu społeczeństwu. Wydaje mi się, że frazes o "depozycie społecznym" należy do sfery moralistyki, a nie ekonomii, dobrze brzmi, ale politycznie nie może do niczego zobowiązywać. Depozyt to coś, co podlega zwrotowi, coś, co można wycofać i powierzyć komu innemu. Oznaczałoby to, że państwo (w imieniu społeczeństwa) mogłoby pozbawiać ludzi własności, gdyby uznało, że źle nią gospodarują. Do takiego bolszewizmu grupa Giedroycia z pewnością nie aspirowała.

Autorzy "Polskiej idei imperialnej" wydają się bliscy utożsamienia kultury narodowej z katolicyzmem: "W stwierdzeniu, że nasza kultura narodowa jest na wskroś katolicką, tkwi równocześnie całkowita odpowiedź na pytanie światopoglądowe". Katolicyzm, traktowany jednak hasłowo, bez jakichkolwiek dystynkcji, sprowadzony do kilku uproszczonych założeń, rozstrzyga, według autorów "Polskiej idei imperialnej", wszystkie dyskusje "co do przeciwstawności czy też zgodności interesów jednostki i społeczeństwa, narodu i państwa, czy też w końcu państwa i ludzkości". Czytelnik odnosi wrażenie, że nie o wartości chodzi, lecz o uchylenie kwestii, których nie ma się ochoty dyskutować. Deklaracja o braku sprzeczności celów między jednostką a społeczeństwem i państwem rozstrzyga na korzyść tego ostatniego wszystkie konflikty. Bo też jednostka w programie "Polityki" traktowana jest przede wszystkim jako element grupy etnicznej, zawodowej, społecznej, jako obywatel podporządkowany państwu, któremu winny jest lojalność i posłuszeństwo.

Autorzy programu kilka razy wracają do tezy, że najwyższym celem państwa winno być "stworzenie warunków sprzyjających możliwie pełnemu rozwojowi życia du­chowego jednostki". Niemniej, zanim państwo zacznie się troszczyć o jednostkę, ona winna mu oddać bardzo wiele, by było bezpieczne, potężne, by wzbudzało lęk i respekt sąsiadów. Państwo rzeczywiście jest gwarantem wolności, ale "Polityka" Giedroycia zbyt wiele miejsca im nie poświęcała, potężne państwo nie miało tu partnera w społeczeństwie obywatelskim. Ceniono przede wszystkim siłę, skuteczność, poświęcenie, dyscyplinę, lojalność. Mam wrażenie, że powoływanie się na katolicyzm miało uwolnić ludzi "Buntu Młodych" i "Polityki" od bardziej wnikliwego rozpatrzenia takich kwestii jak relacja jednostka-państwo, jednostka-naród, etyczne konsekwencje nacjonalizmu, kondycja egzystencjalna człowieka. Kwestie te będą należały do najważniejszych tematów podejmowanych w miesięczniku "Kultura".

Rafał Habielski, "Dokąd nam iść wypada? Jerzy Giedroyc od »Buntu Młodych« do »Kultury«". Warszawa 2007, Biblioteka "Więzi".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 34/2007

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku (34/2007)