Droga do zgody

Musimy zdać sobie sprawę z trudności prawosławnych, kiedy stykają się z katolicką koncepcją papieża jako bezpośredniego pasterza wszystkich. Jak długo pozostawać będziemy więźniami przeszłości, nie nastąpi postęp w procesie pojednania.

04.12.2007

Czyta się kilka minut

Opublikowany w połowie listopada dokument Międzynarodowej Komisji Mieszanej katolicko-prawosławnej z Rawenny jest ważnym krokiem w kierunku rozwiązania najtrudniejszego problemu, jakim jest prymat Biskupa Rzymu [zobacz też komentarz abp. Alfonsa Nossola w poprzednim numerze "TP" - red.]. Naświetla podstawy soborowości i autorytetu w Kościele, a następnie ukazuje je na płaszczyźnie lokalnej, regionalnej i uniwersalnej. Daje powód do nadziei, choć droga wymaga cierpliwego dialogu i będzie z pewnością długa i trudna. Po raz pierwszy problem prymatu znalazł swoje miejsce w oficjalnym dialogu katolicko-prawosławnym. Lektura tego dokumentu nie jest łatwa, jak zwykle w sprawach mozolnie uzgadnianych w dialogu.

Cena jedności

Pojednanie Kościołów wymaga nowych form sprawowania prymatu papieskiego: otwartych na nową sytuację, bardziej wiarygodnych i możliwych do przyjęcia przez innych chrześcijan. Szansa ich odnalezienia istnieje tylko wtedy, gdy formy przeszłe i obecne uzna się za nieadekwatne i wymagające gruntownej przebudowy. Do tego potrzeba wizji, odwagi, a nade wszystko - samoograniczenia. Wczesny Kościół zdobył się na odwagę odejścia od wymogów Prawa Mojżeszowego w stosunku do pogan. Pokładając ufność w Duchu Świętym, Apostołowie zaryzykowali tę dziejową decyzję.

Nasza dzisiejsza sytuacja w odniesieniu do prymatu daje się porównać z tamtą sytuacją. Czy Kościół rzymskokatolicki stawi czoło temu wyzwaniu? Decyzja taka wymagać będzie odważnego wysiłku, słuchania siebie nawzajem, ekumenicznej determinacji i rezygnacji. Taka jest cena chrześcijańskiej jedności.

W dokumencie z Rawenny czytamy: "Obydwie strony są zgodne, że kanoniczny porządek był uznawany przez wszystkich w okresie Kościoła nie podzielonego. Zgadzają się ponadto, że Rzym jako Kościół »przewodzący w miłości«, według zdania św. Ignacego z Antiochii (prolog »Listu do Rzymian«), zajmował pierwsze miejsce w porządku kanonicznym, i że biskup Rzymu był dlatego pierwszym wśród patriarchów. Strony nie zgadzają się jednak w kwestii interpretacji historycznych świadectw z tego okresu, dotyczących przywilejów biskupa Rzymu jako pierwszego hierarchy - to sprawa, która była rozumiana w różny sposób już w pierwszym tysiącleciu".

W komunikacie Komisji podano już temat następnej sesji plenarnej: "Rola Biskupa Rzymu w komunii Kościoła w pierwszym millennium".

Dzieje wielowiekowej konfrontacji dwóch odmiennych eklezjologii dowodzą, jak trudno je ze sobą pogodzić. Strona katolicka pojmuje jedność Kościoła cum Petro et sub Petro, tj. pod bezpośrednią i powszechną jurysdykcją biskupa Rzymu, jako widzialnego i koniecznego ośrodka jedności. Tymczasem, w świetle eklezjologii prawosławnej, prymat może urzeczywistniać się jedynie w komunii Kościołów lokalnych, z których każdy posiada niezależność i pełnię.

Prawosławni nie przekonali się do tej pory, mimo nauki Vaticanum II o kolegialności biskupów, że zasada synodalności i pomocniczości jest realizowana w Kościele katolickim konsekwentnie i skutecznie. Przypomnijmy, że w encyklice ekumenicznej "Ut unum sint" Jan Paweł II oświadczył niedwuznacznie, iż "winniśmy ukazywać w każdej sprawie, że staramy się wyjść naprzeciw temu, czego nasi bracia [i siostry! - przyp. W.H.] słusznie pragną i czego od nas oczekują, w tym też celu poznawać ich sposób myślenia i wrażliwość".

Wizje Kościoła

Wspólne poszukiwanie sposobu, w jaki dawny Kościół zdołał zachować jedność, może zaowocować inspirującymi ideami i nowymi impulsami. Jednak wierność wobec przeszłości musi się dziś liczyć z wymogami obecnej sytuacji w świecie. Miejmy nadzieję, że w ekumenicznej komunii Kościoły odkryją odpowiednie struktury prymatu i synodalności.

Dokument z Rawenny stwierdza z dużą dozą dalekowzroczności: "Prymat i synodalność są wzajemnie współzależne. Dlatego prymat na różnych poziomach życia Kościoła - lokalnym, regionalnym i uniwersalnym - muszą być zawsze rozpatrywane w kontekście synodalności, a synodalność podobnie, w kontekście prymatu. Odnośnie do prymatu na różnych poziomach, pragniemy potwierdzić następujące punkty: 1. Prymat na wszystkich płaszczyznach jest praktyką mocno ugruntowaną w kanonicznej tradycji Kościoła. 2. Podczas gdy fakt prymatu na płaszczyźnie uniwersalnej uznaje się zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie, to różnice istnieją co do sposobu jego sprawowania oraz co do jego podstaw biblijnych i teologicznych".

Z racji tych rozbieżności trzeba się będzie w przyszłości odwołać do biblijnej kategorii kenosis, czyli samoograniczenia i wyrzeczenia. Oznaczałoby ono przede wszystkim strukturalną reformę papiestwa. Reforma czysto moralna nie wystarczy. Nie można zapominać lekcji historii: od średniowiecza sytuacja Kościoła łacińskiego wołała o tego rodzaju zmiany. A jednak okazywało się to nieskuteczne.

Należy zdać sobie sprawę z trudności prawosławnych, kiedy stykają się z katolicką koncepcją papieża jako najwyższej głowy i bezpośredniego pasterza wszystkich. Zachód rozwijał się w ciągu wieków zgodnie z logiką kościelnego centralizmu i pozostał jednym ogromnym patriarchatem zachodnim. Wiele papieskich decyzji, pozornie przynależnych do sfery prymatu, odnosi się jednak w rzeczywistości do władzy papieża jako patriarchy łacińskiego. Dotyczą one jedynie tych, którzy znajdują się w ramach jego jurysdykcji patriarchalnej. Chrześcijański Wschód ma własnych patriarchów. Patrząc w przyszłość, można wyobrazić sobie nową strukturę Kościoła pojednanego w postaci konkretnej kolegialności patriarchatów, zarówno już istniejących (Rzym, Konstantynopol, Aleksandria, Antiochia, Jerozolima, Moskwa, Belgrad, Bukareszt, Sofia), jak i tych, które mogłyby dopiero powstać.

Być może Kościół katolicki znajdzie w przyszłości dosyć odwagi, aby podjąć taką reformę struktur, inspirowaną przez nową logikę myślenia. Oznacza to, że powinien się uczyć bardziej respektować autonomię Kościołów lokalnych i regionalnych, wyrzec się roszczeń do bezpośredniej jurysdykcji nad nimi, a prymat pojmować jako rzeczywistą służbę dla jedności Kościołów, o czym usilnie przypomina dokument z Rawenny.

Powszechność soboru

Metropolita Jerzy (Georges Khodr) z Libanu pisał już w roku 1994: "Istnieje doktrynalna hipertrofia [przerost - red.], do której Zachód zmierza samotnie i jednostronnie. Nie widzę innego sposobu jej zredukowania poza wytyczeniem linii demarkacyjnej pomiędzy siedmioma soborami powszechnymi oraz soborami, które po nich tu i tam nastąpiły. Podczas drugiego tysiąclecia Kościół nie zdołał się zjednoczyć. Niechaj zjednoczy się obecnie w oparciu o jedyny starożytny fundament. Jedność jest w spotkaniu i komunii Kościołów między sobą, a nie w fuzji, która unicestwia jakąś część".

W dialogu prawosławnych i grekokatolików w Patriarchacie Antiocheńskim dostrzeżono palącą potrzebę dialogu nad znaczeniem soborów odbytych w drugim tysiącleciu na Zachodzie, po dokonaniu się schizmy. W przekonaniu strony prawosławnej nie są to sobory prawdziwie powszechne, lecz jedynie synody Kościoła rzymskiego. Inna kwalifikacja tych soborów pomogłaby rozwiązać sporne zagadnienia prymatu papieskiego. Dokument z Rawenny wskazuje na potrzebę podjęcia tej kwestii. Jaka jest normatywna wartość i ranga zachodnich soborów w porównaniu z siedmioma soborami pierwszego millennium?

Zagadnienie soborów powszechnych w życiu Kościoła czeka na czas sprzyjający gruntownej rewizji. Nie jest to problem nowy. Być może okaże się on jednym z najbardziej decydujących dla przyszłości ekumenizmu i dialogu z prawosławiem. Pierwszy krok zrobił w tym kierunku przed laty papież Paweł VI. W liście skierowanym do kardynała J. Willebrandsa w 1974 r. określił II Sobór Lyoński jako "szósty z synodów generalnych odbytych na Zachodzie", nie nazywając go powszechnym. Był to niezwykle ważny precedens. Pojednanie Kościołów wymaga jasnego odróżnienia synodów generalnych, odbytych zarówno na Zachodzie, jak i na Wschodzie, od soborów powszechnych przyjętych jednomyślnie przez Wschód i Zachód.

Kościół zachodni przez ponad dwa stulecia uznawał tzw. Synod Focjański (879-880) za sobór powszechny. Był to udany sobór unijny, który doprowadził do pojednania pomiędzy patriarchą Focjuszem a papieżem Janem VIII. Dopiero po schizmie roku 1054 uznanie to zostało wycofane na korzyść Synodu Ignacjańskiego (869-870), który do tej pory uważany jest w Kościele katolickim za sobór powszechny.

Byłoby wielkim bodźcem dla ekumenizmu, zwłaszcza dla dialogu katolicko--prawosławnego, gdyby Synod Focjański został na nowo uznany, wspólnym ekumenicznym wysiłkiem, za VIII sobór powszechny. Problem "Filioque", co do którego podjęto ważne decyzje podczas tego synodu, mógłby być również dzisiaj rozwiązany w lepszej atmosferze (chrześcijaństwo wschodnie odrzuca zachodni dodatek do nicejsko-konstantynopolitańskiego wyznania wiary, że Duch Święty pochodzi od Ojca "i od Syna").

Znamiennym i ważnym rysem dialogu katolicko-prawosławnego w latach 80. XX wieku było przyznanie, że jedność w podstawowych prawdach wiary może istnieć w różnorodności tradycji i praktyk. To właśnie w orzeczeniach Synodu Focjańskiego odnaleziono zasadę zdrowego pluralizmu. Postanowił on, że "Kościół Rzymski zachowa zwyczaje sobie właściwe, Kościół Konstantynopolitański swoje, podobnie zresztą inne stolice wschodnie". Wiele nieszczęsnych wydarzeń i zbędnych kontrowersji byłoby Kościołowi zaoszczędzonych, gdyby trzymał się on tej reguły w następnych wiekach. Jedność nie oznacza uniformizmu. Wymaga respektu dla uprawnionej różnorodności, o czym wyraźnie mówi dokument z Rawenny.

Trud i nadzieja

Chrześcijan, nawet ekumenicznie usposobionych, ogarnia dzisiaj zmęczenie i zniechęcenie. Większość z nich, szczególnie w Europie Środkowej i Wschodniej, w ogóle się ekumenią nie interesuje. Również w Polsce dają się czasem słyszeć głosy: "Ekumeniści - porzućcie wszelką nadzieję!" (zob. "TP" nr 23/02). Doświadczamy dzisiaj przede wszystkim trudu i nadziei. To właśnie labor et spes (praca i nadzieja) wydają się nadal charakterystycznym rysem naszej obecnej sytuacji. Ekumeniczne gaudium et spes (radość i nadzieja) zdarzają się od czasu do czasu, ale ogromny trud pojednania dopiero czeka na podjęcie. Samo wznowienie dialogu nad trudnymi problemami raduje i budzi nadzieję. Nadszedł czas, aby myśleć bardziej w kategoriach przyszłości. Jak długo pozostawać będziemy więźniami przeszłości, nie nastąpi postęp w procesie pojednania.

Nieprzezwyciężona została jeszcze stara pokusa zamykania się w granicach wyznaniowych. Nadal trwa dramat władzy w Kościele, który dawał o sobie znać już w gronie najbliższych uczniów Chrystusa: "Wynikł spór między nimi o to, kto z nich ma uchodzić za ważniejszego. On zaś powiedział do nich: »Królowie panują nad narodami, a władców nazywa się dobroczyńcami. Wy jednak tak nie postępujcie. (...) Ja natomiast jestem pośród was jak ten, który służy«" (Łk 22, 24-27).

Chrześcijanie spierają się między sobą, podczas gdy wiara i nadzieja tak często zamierają wskutek agnostycznego sekularyzmu w sercach ludzi, i to zarówno na Zachodzie, jak i na Wschodzie. Chrześcijaństwo pustoszone jest przez herezję samego życia - herezję nieufności, braku wzajemnego szacunku i zrozumienia dla inności. Jest to z pewnością dziedzictwo przeszłości. Kościoły deklarują gotowość do pojednania i jedności, ale w rzeczywistości często się wahają i brak im odwagi do kroków bardziej stanowczych.

Braterstwo Kościołów jest wciąż kruche i narażone na załamanie się w momentach konfliktu i sporu. Dzieło pojednania wymaga zdecydowanego wkroczenia na drogę braterstwa w wierze, ze wszystkimi jego konsekwencjami praktycznymi. Nie warto tracić nadziei, że taki zwrot dokona się w przyszłości dzięki ludziom o otwartych umysłach i sercach.

Ks. WACŁAW HRYNIEWICZ (ur. 1936) należy do Zgromadzenia Księży Oblatów, jest emerytowanym profesorem teologii; był współzałożycielem Instytutu Ekumenicznego KUL i wieloletnim kierownikiem Katedry Teologii Prawosławnej. W latach 1980-2005 był członkiem katolicko-prawosławnej Międzynarodowej Komisji Mieszanej oraz jej Komitetu Koordynacyjnego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 48/2007