Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
31 sierpnia wśród zaproszonych przez Pana gości był Andrzej Gwiazda, kiedyś jeden z najważniejszych ludzi "Solidarności". Była właśnie rocznica podpisania Porozumień i oczywistość jego obecności nie podlegała kwestii. Ale Pan nie zamierzał wcale z nim rozmawiać na temat rocznicy. Zadał mu Pan od razu na wejściu pytanie: dlaczego na tym święcie nie spotkali się Lech Wałęsa i obecny Prezydent RP, kiedyś jego bliski współpracownik. Pytanie powtarzali sobie, rzecz jasna, wszyscy, którzy telewizyjne skrawki uroczystości oglądali, bo wszystkich to obeszło i niewątpliwie zabolało. Ale wyznaję: zdumiałam się słysząc, że pyta Pan o to Andrzeja Gwiazdę. Cóż mógł na ten temat powiedzieć on, od tylu lat zagorzały Lecha Wałęsy oponent, współautor niedawnego listu popierającego insynuacje wiceministra Macierewicza? Oczywiście usłyszeliśmy długi wywód zaczynający się od wyznania, że sam Gwiazda w uroczystościach udziału nie wziął, a potem roztaczający historię wszystkich grzechów "Solidarności" i Wałęsy po roku 1989; historię, którą w pewnej chwili trzeba było dość obcesowo przerwać, bo w studiu czekało jeszcze trzech rozmówców i żaden nie mógł zabrać głosu. Zostaliśmy z poczuciem, że mówił do nas człowiek pełen negatywnych emocji, zgorzkniały, któremu znowu odmówiono możności wypowiedzenia się aż do dna.
Wie Pan lepiej ode mnie, jak bardzo podzielona jest dziś "Solidarność", ilu ludzi zasłużonych dla jej narodzin jest dzisiaj daleko od niej, a ilu ona sama się wyrzekła. To boli i gorszy. Ale nie wiem, czy akurat dziennikarze telewizyjni, władni najmocniej eksponować problemy, są w stanie odegrać tu rolę lekarzy (a tym bardziej psychoterapeutów, a nawet spowiedników). Wszystko w telewizji jest tak jaskrawe, że znaczenie obrazu i słowa mieni się, zamiast stawać się jednoznaczne. Za to nieubłagany zegar sprawia, że niczego nie możecie nie tylko dogadać, ale nawet porządnie zacząć układać. Liczone minuty - i już dalej, do innego programu, liczone minuty - i już komuś i czemuś trzeba ustąpić. Wie Pan, mam w związku z tym wątpliwość, czy warto w ogóle w ten sposób dotykać ran, które są przecież aż nadto widoczne? Czy wolno, i co to ma dać, poza tym, że zranionego zaboli znowu tak, iż on jakby w odwecie też zacznie ranić na oślep?
Gdyby z tamtej okazji Andrzej Gwiazda został najzwyczajniej poproszony: niech Pan powspomina z nami tamten dzień, tamten stół w hali stoczni, i jaki był Pan wtedy? Ot tak, na użytek widzów, których wtedy nie było jeszcze na świecie. Może to by się przydało nie tylko im, ale i samemu gościowi w Pańskim studio, którego wtedy słuchałoby się z wdzięcznością, a nie z zażenowaniem pomieszanym ze współczuciem?