Do dna

Czas wolny, czas zajęty oraz poczucie braku czasu to sprawy żywo, od dawna i wciąż nas ciekawiące.

26.03.2018

Czyta się kilka minut

Stanisław Mancewicz / Fot. Grażyna Makara
Stanisław Mancewicz / Fot. Grażyna Makara

Wieleśmy spożyli lektur na te tematy, a w naszym skromnym laboratorium badawczym i w niewielkiej pracowni obserwacyjnej praca wre niemal od rana do wieczora. Każdy zapewne widzi, że czasu wolnego przybywa ludziom od plus-minus epoki kamienia łupanego, kiedy to człowiek był zmuszony łupać bez ustanku, choćby po to, by się nieco rozgrzać. Z czasem łupaniny było coraz to mniej, Homo wyspecjalizował się bowiem – co wiemy – w wynajdywaniu mechanizmów samołupiących. Otóż mechanizacja łupania ma swoje dobre i złe strony. Rzecz jasna zdania powyższe sumujące historię rozwoju ludzkości są – mówiąc oględnie – bardzo dużym skrótem, zastosowanym tu z racji szczupłości miejsca. Zważyć jednak należy, że tkwi w nich sedno zarówno ubywania, jak i przybywania. Ubywania sytuacji służbowych i przybywania okoliczności prywatnych, rozrywkowych, w których z definicji człowiek robi to, na co ma ochotę, ale też zmaga się z łupaniem, choćby w głowie.

Wiele już czasu strawiliśmy nad rozmyślaniami, czy czas zwany wolnym jest zaiste takim. Na ile czas wolny od pracy jest źródłem pogłębiającego się cierpienia? Otumanienia bądź rozciapciania? Jak czasowe zwolnienie od kowania własnego losu przekłada się na rozmyślania o owym losie w sposób bądź to pogodny, bądź smutny? Ile z tych rozmyślań jest rzeczywiście rozluźniających, a ile spinających bądź to wiodących ku frustracjom i depresjom? Czy praca może zapobiec jałowym roztrząsaniom? Czy dni wolne od pracy są dniami de facto wypełnionymi radością, czy raczej poczuciem pustki skłaniającej do poirytowania? A w końcu, ile z części czasu wolnego człowiek poświęca na rozmyślania o swym sukcesie bądź klęsce? No i czy mimo czasu nominalnie wolnego człowiek jednak nie macha przypadkiem kilofem bez ustanku, a precyzyjniej rzecz ujmując: jak wiele mózg jego macha? Naturalnie, choć nie trzeba tego dodawać, technologia łącząca nas z rzeczywistością pozadomową bardzo komplikuje definiowanie wolnego czasu. Zaiste dawniej swój kilof człowiek pozostawiał w pracy. Dziś zaś zabiera go do domu – popatrzmy – nawet minister, a zwłaszcza minister kultury, który przecież powinien wypoczywać, zwłaszcza od zgryźliwości. Myślimy, że minister gdzieś bądź kiedyś winien nabierać słodyczy tak potrzebnej w kontaktach ludzi kulturalnych, chyba że jako taki nie miewa z takowymi żadnego kontaktu, co zresztą jest możliwe.

Tych kilka pobieżnie zebranych pytań i rozważań ma charakter świątecznej ciekawostki, ale wzięły się one z nieklimatyzowanej opinii wspomnianego ministra kultury na temat naszego pisma. Z opinii tej wynika, że pismo nasze mu się nie podoba. Zawsze to trochę przykre, ale tylko w sensie ludzkiego, odruchowego pragnienia podobania się bądź miłości. Teoretycznie. Oczywiście byłoby znacznie gorzej i smutniej, a wręcz tragiczniej, gdyby ministrowi kultury pismo nasze się jednak podobało i byłby to komunikował publicznie. Nie ma bowiem gorzej, niż być pieszczochem władzy. Po kolegach z pism będących w takiej sytuacji widzimy, że ich życie płynie wśród publicznie uprawianych a krępujących pieszczot, od całusków do całusków, w aurze niemal jakowejś alkowy, by nie rzec: buduarku. Uprawianie miłości z władzą, a zwłaszcza z władzuchną, jest niemal zawsze wyrokiem i wielkim kłopotem, użyjmy tego słowa – alimentacyjnym. W opinii ministra kultury znajdować wypada zatem wielką pociechę i ukojenie, że oto droga obrana przez nasze pismo nie wiedzie jednak przez krzaki, gdzie jakże często znaleźć można zwitki zużytych gazet.

I jedna drobnostka na koniec, o charakterze erudycyjnym. Oto minister kultury był łaskaw pochwalić się niejako przy okazji, że ongiś w piśmie naszym czytywał felietony Kisielewskiego. Dawno to było. Kilka cytatów z nich pochodzących, zwłaszcza o tym kto, jak i kim rządzi, można by ze zrozumieniem przestudiować i dziś, oraz, co nietrudne, sprawdzić, jakie były na te felietony reakcje ówczesnej władzy i – jeśli głowa pozwoli – porównać sobie to i owo. Do dna.©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Felietonista „Tygodnika Powszechnego”, pracuje w Instytucie Literackim w Paryżu.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 14/2018