Dakar – poczekalnia

fot. ANNA NASIŁOWSKA

03.09.2007

Czyta się kilka minut

Co robić w Dakarze, ostatniego dnia przed wylotem, gdy prawie wszystkie pieniądze zostały już wydane? Co robić w upale, gdy klucz do pokoju hotelowego został już oddany, a bagaże spoczywają w recepcji? Co robić przed podróżą, tak aby nie naruszyć żelaznego kapitału na taksówkę? Jest czas i zarazem nie ma go wcale, bo trzeba gospodarować nim oszczędnie, nie ryzykować spóźnienia na samolot. Pozostaje dzień, po którym nie oczekuje się ważnych rzeczy, czas do stracenia - poczekalnia.

Słońce praży, posuwam się powoli, z godnością. Idę na basen, leżę w cieniu. Trochę drobnych zostało, można więc pomyśleć o kupieniu czegoś do zjedzenia, co dałoby się zabrać na lotnisko. Przy drodze przelotowej jest stacja benzynowa, tam trzeba się udać, bo w hotelu nie ma nic. Po drodze zajrzałam do kiosku. Leżało tam kilka miejscowych dzienników.

- Jaki jest największy dziennik opozycyjny w Senegalu? - zapytałam.

Kioskarz roześmiał się.

- Dziennik opozycyjny? U nas nie ma czegoś takiego! Nie istnieje!

Ale i to dobre, że śmiał się głośno, beztrosko, nie oglądając się ani za siebie, ani na boki, czy kto nie słucha. To kraj ludzi radosnych, na których nie pozostawiło śladu ustawiczne gnojenie. Tu kelner robi sobie na pamiątkę - przedtem zapytawszy o pozwolenie - zdjęcia klientów. Bo takie białe, blond kobiety jak ja czy Finki trafiają się rzadko, więc je uwieczni i będzie pokazywał rodzinie jako atrakcję swojej hotelowej pracy. Ochrona i obsługa jada tu na przyjęciu z zaproszonymi gośćmi, bo przecież oni też mogą być głodni, jak to ludzie. Czasami tylko zapominają podać widelce.

Stacja benzynowa wygląda jak te na polskiej prowincji. Uwagę zwraca bogaty dział monopolowy, z wielkim wyborem win z krajów arabskich. A jednak, ktoś musi je pić, skoro są tunezyjskie, marokańskie... Także Senegal jest krajem muzułmańskim, w 94 procentach. Reszta - animiści lub wyznawcy chrześcijaństwa. Może to dla reszty? Zaglądam do portmonetki, z kalkulacji wychodzi, że stać mnie na paczkę ciasteczek i małe orzeszki. Na wodę - już nie. To śmieszne, ale po jakimś czasie spędzonym wśród ludzi smoliście czarnych, zapomina się o własnej białości i tylko trochę dziwi, że tak trudno wtopić się w otoczenie. Czy kierowcy taksówek nie mogliby przestać trąbić, proponując podwiezienie? Kobieta idąca poboczem - w końcu to zwykłe. Czy musi zwracać uwagę? Musi.

Zaczepia mnie wysoki mężczyzna ubrany na niebiesko, w malowniczym zawoju na głowie. Mówi po francusku, ale początkowych słów raczej domyślam się niż rozumiem, bo między zębami trzyma zapałkę. Zapałka chybocze się, intonacja - też. Chce, żebym mu coś dała. Potrząsa miseczką z drobniakami.

- Dlaczego to nosisz? Ten zawój na głowie? Jesteś Beduinem? - pytam. Widywałam już takich na ulicy, w tłumie, wyróżniali się wśród mężczyzn ubranych w szerokie galabije albo po europejsku, nawet modnie, czasem tylko z niewielką okrągłą czapeczką na głowie. "Jak widzisz kogoś w czapce, to znaczy, że to ktoś ważny. Zwykli ludzie nie noszą czapek" - pouczono mnie. Fotografie wyborcze prezydenta Senegalu przedstawiały go w eleganckim garniturze (i bez czapki) lub w tradycyjnym stroju (i w czapce).

Roześmiał się.

- Beduinem? Ależ nie - i znów powiedział coś, czego nie zrozumiałam, ale to wyczuł. - Ach, ty nie wiesz. Widzisz, jestem po prostu misjonarzem, tylko muzułmańskim. Zobacz, to podobizny mojego mistrza.

Do jego szaty przypięte były dwa portrety starca z brodą. Zwisały na drucikach, kołysząc się.

- Wędruję, rozmawiam, żyję tym, czym mnie ludzie poczęstują. I z datków.

Podsunęłam mu ciasteczka, a on sprawnie schwycił paczkę. Zanurzyła się w szerokich połach niebieskiej szaty i zniknęła bez śladu. Podziękował, a ja przeprosiłam, że nie mam nic więcej. Dziś wyjeżdżam, daleko.

- Ach, ale wrócisz? Będziesz tęsknić za Senegalem, zobaczysz. Każdy, kto tu był, potem cierpi na nostalgię. Dam ci mój numer telefonu, chcesz? Zadzwonisz do mnie, gdy ci będzie smutno. Umówimy się, kiedy tu powrócisz.

- Przecież ty się przemieszczasz. Masz telefon komórkowy? Nie będę dzwonić. Za drogo.

- Oczywiście, że mam telefon komórkowy. Ale masz rację, mieszkasz trochę za daleko na telefony. Musisz po prostu przyjechać za rok. Senegal to taki kraj, do którego się wraca. Tolerancyjny, otwarty. Tu każdy może znaleźć swoje miejsce. Można być Włochem, Niemcem - to nie ma znaczenia, bo tu jest ojczyzna dla wszystkich, niezależnie od narodowości, religii. Bez agresji, bez nienawiści.

- Wiesz, gdybym się tu urodziła, nigdy nie przeniosłabym się do Europy - powiedziałam.

- Zostałabyś tu? Jesteśmy więc przyjaciółmi. Odnajdziemy się, bo ty tu wrócisz.

Trochę się bałam spytać go, czy można mu zrobić zdjęcie. To mógłby być gruby nietakt, a skoro zostaliśmy przyjaciółmi, jakże tak? Pomachałam tylko mu na pożegnanie, uśmiechnął się szeroko, a zapałka wykonała skomplikowany ruch, wędrując z jednego krańca ust na drugi.

Wróciłam na hotelowy basen tylko z opakowaniem orzeszków. Trochę mało, ale można mieć nadzieję, że dadzą jeść w samolocie.

- Mieszkasz tu? W tym hotelu? Nie zauważyłem cię wcześniej… - pokiwał na mnie spod sąsiedniego parasola smolisty, dość młody mężczyzna.

- Mieszkałam. Już zwolniłam pokój.

- Ale gdybyś chciała odpocząć przed drogą, czy wziąć prysznic, to mogę ci dać klucz do mojego pokoju. 535 - zapamiętaj. Nie ma problemu. To absolutnie nie byłoby dla mnie krępujące - oświadcza i jestem przekonana, że mogłabym to zrobić, wziąć prysznic, położyć się na kanapie i nie wydarzyłoby się nic, co mogłoby z kolei stać się krępujące dla mnie. Taki kraj. Oczywiście, zawsze są wyjątki i lepiej nie kusić licha. Mężczyzna, który ze mną rozmawia, jest informatykiem, wysoką szychą w jednej z firm zapewniających dostęp do internetu. Konta e-mailowe mają tu prawie wszyscy, nawet pani sprzedająca w budce pamiątki.

- Jestem pewien, że nawet dzieci, które tu pani widzi baraszkujące w wodzie, mają swoje konta internetowe - powiedział, stosując grzecznościową formę vous. Zwykle mówi się tu na ty. Zorientował się, że nie jestem bardzo młoda, opowiedzieliśmy sobie o swoich rodzinach, o tym, co robimy w życiu. Wie już, że jestem wykształcona - właśnie to go zaintrygowało.

- Czy mogłaby mi pani wyjaśnić, jaka jest różnica między chrześcijanami a katolikami? Ja jestem muzułmaninem, żeby wszystko było jasne. Sporo czytałem i interesują mnie religie.

Wyjaśniam mu. Staram się, aby było prosto, trochę historii, ale nie za dużo. Mówiłam o różnych odmianach protestantyzmu i o prawosławiu. Krótki zarys najważniejszych różnic doktrynalnych. Katolicyzm uznaje autorytet papieża, czci świętych; protestanci kładą dużo większy nacisk na czytanie Biblii.

- Nadal jednak nie rozumiem nazwy "protestantyzm". Przeciwko czemu właściwie protestują?

- To ma znaczenie historyczne. Protestowali przeciwko różnym nadużyciom, jak na przykład handel odpustami.

- To niestety u nas także się zdarzało. Myślę jednak, że dla każdego wierzącego najważniejsza jest zawartość Księgi. Dla mnie to Koran. I Sury. Reszta jest relatywna. To są interpretacje. A z Koranu wynika, że Bóg nie chciał, by człowiek posługiwał się jego autorytetem, wykładał jego słowa, przemawiał w jego imieniu, mówił: "to Bóg chce, abyś..." i dyktował innym, co mają czynić.

- A więc jest pan trochę muzułmańskim protestantem…

- W pewien sposób... Myślę, że to jest bardzo związane z muzułmanizmem: tolerancja. To jest najważniejsze. Taki jest też ten kraj.

- Spotkałam już dziś kogoś, kto mi to mówił. Taki w zawoju na głowie!

- Ach, to był ibadur! Ibadur rachman! Niewolnik Boga. Ale to był fałszywy niewolnik Boga!

- Fałszywy? Głosił pokój, otwartość i tolerancję!

- Tak. Ale to przyszło z Iranu, to nie jest zgodne z naszą tradycją. A mnie chodzi o to, co już tłumaczyłem: człowiek nie powinien posługiwać się słowami Boga. Dostaliśmy Świętą Księgę - myślmy o niej, czytajmy. Czy on wykłada Koran? Nie, on robi to, co mu nakazał jego przewodnik duchowy. I to jest fałszywe. Działa pod jego dyktando. Czy w Świętej Księdze napisano - słuchaj przewodników, idź za ich głosem, bądź posłuszny? Nie.

- A więc to jest obca tradycja? Przecież Mekka, Arabowie…

- I co? Ustalają wykładnie? Tego właśnie robić nie wolno. To niszczy tolerancję. I nie ma po prostu: Arabów. Może zanim zacząłem podróżować, jeszcze tak myślałem. Ale spędziłem kilka lat w Algierii. I tam są trzy grupy. Nie ma jednych Arabów.

- To akurat wiem, we Francji przyjaźniłam się kiedyś z Syryjczykiem z Damaszku. Włożył mnóstwo trudu, by mi opowiedzieć na przykład Nowy Testament widziany z muzułmańskiej perspektywy.

- Tak! Dla nas Issa był prorokiem. Wielkim prorokiem. Ale Bóg nie mógł mieć Syna! Przecież wszyscy jesteśmy dziećmi Boga, więc to nielogiczne, żeby miał Syna. I ja jestem synem Boga, i pani jego córką. To niemożliwe, żeby czynił takie różnice między swoimi dziećmi. Bóg jest sprawiedliwy i kochający. Wszystko sprowadza się do tego, co my tu w Senegalu rozumiemy i praktykujemy. Do tolerancji. Islam to religia pokoju. Możesz być nawet fundamentalistą! Byle byś to głosił u siebie w domu, bo innym tego nie trzeba.

- Tak, ja to czuję. Wczoraj przeszłam przez wioskę rybaków. Jakiś chłopak mnie oprowadził, opowiedział, pokazał. Nikt nie zrobił mi nic złego, nie zaczepiał, traktowano mnie jak gościa. Ale tam obok meczetu był święty baobab.

- To nie przeszkadza. Pewni ludzie po prostu umieszczają swoją ideę Boga w drzewie. To jest ta sama idea, ale niektóry nie są przygotowani, aby widzieć to inaczej.

- Tak, u nas w Polsce też była jakaś warstwa wierzeń pierwotnych, ale się zatarła. Też był kult drzew. W tej wsi mieszka także mądry starzec.

- Każda wieś ma swojego starca i każda sądzi, że jej właśnie jest najmądrzejszy.

- A co się dzieje, gdy on umiera?

- Chowają go uroczyście i wybierają następnego.

- A co się dzieje, jeśli nie jest specjalnie mądry? To się przecież zdarza.

- O, wtedy traktują go z szacunkiem i godnością.

- A jeśli naprawdę mądra jest kobieta? Co się wtedy dzieje?

- Ten problem istnieje. Ale w kulturze tradycyjnej to nie jest przeciwieństwo płci ani żaden konflikt. Poważny konflikt pojawia się, gdy już zaczęli żyć jak biali, z tym że kobieta nie pracuje, a chce mieć równe prawa. Równe prawa! I co to znaczy? Że on ma oddać jej połowę zarobionych przez siebie pieniędzy, a ona nic nie zrobi w domu, tylko będzie chciała się bawić. W kulturze tradycyjnej każdy ma swoje miejsce. Owszem, jest hierarchia. Ale pojawia się repartycja.

- Repartycja?

- Dam pani na to prosty przykład. Powiedzmy, jest w rodzinie młody człowiek, który czuje, że dojrzał już do małżeństwa, ma zamiar się ożenić, ale nie zakochał się i nie upatrzył sobie nikogo. Wtedy decyzję podejmują rodzice. Dla syna matka wybiera żonę, zazwyczaj wśród kuzynek. Bo mówi się, że kobieta potrafi dobrze ocenić kobiety. A dla córki - zawsze wybiera ojciec. On z kolei zna się na mężczyznach. I nie może być inaczej. Ojciec dla syna? Nie, niemożliwe, wbrew zwyczajom. Ojciec decyduje dla córki. W ten sposób decyzje są podzielone.

- W pobliskiej wsi żyją tradycyjnie, ale chyba mają telewizję.

- To jest wieś rybaków, każda rodzina ma swoją pirogę. I jeśli ktoś wraca z połowu i przywozi ryby, to sąsiedzi pomagają mu oczyścić sieci. Wtedy on dzieli połów na trzy części: najpierw dla swojej rodziny, potem dla wszystkich sąsiadów, a dopiero resztę - sprzedaje. To jest repartycja dóbr. Tu się nie zginie z głodu. Oczywiście, jedni są biedniejsi, drudzy trochę bogatsi, ale to nie ma znaczenia. Jeśli w jakimś domu jest obiad, to dzieci sąsiadów, jeśli są głodne, mają bezwzględne prawo jeść z sąsiadami z tej samej miski. Przecież następnego dnia może być odwrotnie.

- U nas na wsiach też trochę tak było. Dzieci miały specjalne prawa.

- Ale obowiązki też. Ja na przykład, choć mamy willę i jesteśmy dość bogaci, wywożę swoje dzieci na wakacje do mojej rodziny, na wieś. I moja żona z początku nie rozumiała: jak to? Jesteśmy zamożni, stać nas na wiele, a tam dzieci muszą pracować, jak inne? Przecież niewiele potrafią i na niewiele się zda ich pomoc. Ale to nie chodzi o wartość pracy. To chodzi o włączenie się i odpowiedzialność. Jeśli chcesz korzystać - musisz wnieść swój wkład. No więc moje dzieci już się przyzwyczaiły: jeśli jadą na wieś, stosują się do tamtych reguł. W domu możemy żyć inaczej. Gdybym tak nie zrobił - byłyby wykorzenione, wyłączone ze wspólnoty.

- Dobrze pan robi.

- Mnóstwo jest ludzi wykorzenionych. To spory problem. Więc mówię: gdy jesteś u siebie w domu, możesz mieć jak tubab. Tubab - to biały, nie ma to ani pozytywnego sensu, ani nie jest pejoratywne. Jesz przy stole, widelcem, jeździsz samochodem, zarabiasz pieniądze. Ale ludzie wykorzenieni są nieszczęśliwi.

- U nas też ich pełno.

Spojrzałam na zegarek. Trzeba się zbierać. Jeszcze raz zaproponował mi skorzystanie z jego pokoju, a ja jeszcze raz odmówiłam.

- I naprawdę pani wyjeżdża? Ale przecież pani wróci?

- Nie wiem, czy tu kiedyś wrócę. To jednak bardzo daleko.

- Ależ była pani tak krótko! To za mało! Mam propozycję: zapłacicie sobie tylko za bilety, w grudniu przyjedzie pani tu z całą swoją rodziną i możecie mieszkać u mnie. W mojej willi. Nie ma najmniejszego problemu.

Błysnęły białe zęby. Miał na sobie dres Adidasa, który u nas fatalnie się kojarzy. Ale to był niedzielny strój profesjonalisty, który spędza ten dzień uprawiając sport.

Na lotnisku było nieprzyjemnie, a mój samolot był opóźniony, zanim jeszcze nadeszła wyznaczona w rozkładzie godzina. Czy można spóźnić się przed czasem? Samoloty tak robią, zwłaszcza w Afryce. Miałam ze sobą paczkę orzeszków. Trochę mało. Było niewygodnie, nudno, a ostatnie afrykańskie komary krążyły wokół i gęsto korzystały z okazji. Są groźne, przenoszą malarię. Nikt nie miał nastroju do rozmowy. To był w połowie europejski tłum, zdenerwowany i pełen pretensji. Jakiś mężczyzna, tubab, głośno domagał się wypłaty odszkodowania. Ale miałam jeszcze książki kupione na straganie w Dakarze. Mogłam czytać. Tam było trochę odpowiedzi na pytania, których nie mogłam zadać w rozmowie.

Dakar, 14 lipca 2007

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 35/2007