Czy nurt ludowej historii odbiera prawo do bycia zapomnianym?

Jeśli ktoś nie chciał opowiadać o trudnej przeszłości, być może chciał zamknąć i wyrzucić z pamięci tamten rozdział.

16.10.2023

Czyta się kilka minut

Olga Drenda // Fot. Maciej Zienkiewicz

„Gone to Texas” – takie tabliczki zostawiali na swoich domach Amerykanie podczas kryzysu finansowego w 1819 r. Później hasło o wyjeździe do Teksasu zaczęło kojarzyć się nie z ucieczką przed długami, a z obietnicą rozpoczęcia życia na nowo, z czystą kartą. Jest w tym coś nieodmiennie pociągającego – móc się realnie stać innym człowiekiem, zostawić przeszłość za zamkniętymi drzwiami.

Myślę o tym czasami, kiedy dowiaduję się o nowych opowieściach z nurtu „zwrotu ludowego”. Jako praktykująca absolwentka studiów etnologicznych, traktowanych często jako błahostka albo śmieszna cepeliada, cieszę się, że wreszcie doceniono kilometry spisanych rozmów, pamiętników i relacji z badań terenowych, które w etnograficznych archiwach czekały na swój moment. Jako człowiek mam więcej pytań niż odpowiedzi. Ludzie, chyba szczególnie często w moim pokoleniu, chcą wiedzieć więcej o życiu zwykłego człowieka na wsi, życiu – nie trzeba dodawać – niełatwym. Czasami traktują to jako niezbędne oddanie sprawiedliwości i dopisanie brakującego rozdziału do wspólnej historii. Czasami próbują przeprowadzać zbiorowe psychoanalizy albo dopowiadać sobie w ten sposób rozmowy, których nie mieli szans przeprowadzić ze swoimi bliskimi, z różnych przyczyn: nie zdążyli, nie ciekawiło ich to albo starsi nie chcieli na takie tematy rozmawiać.

Ta ostatnia możliwość interesuje mnie najbardziej, bo zachęca do refleksji nie tylko nad granicą prawa do ­pytania o czyjś życiorys i o zapełnianie białych plam, ale przede wszystkim – prawa (by pożyczyć sobie terminologię RODO) „do bycia zapomnianym”. Być może, jeśli ktoś nie chciał mówić, to– ryzykowne stwierdzenie – trzeba się z tym pogodzić i oprzeć się pokusie deszyfrowania. Ktoś może nie chcieć opowiadać o trudnych doświadczeniach – i to wcale nie dlatego, że ma coś na sumieniu. Może uważać to za zbyt osobiste, ale także może z własnej woli uznać, że jest „gone to Texas”, a tamten rozdział zamknął i wyrzucił z pamięci. Kto wie, czy najuczciwszą rzeczą nie pozostaje wtedy zgaszenie własnej ciekawości i niezakłócanie tej ciszy.

XX wiek wiele zniszczył, ale też umożliwiał rozpoczynanie od nowa, być może częściej niż kiedykolwiek wcześniej. Ktoś zostawał zmuszony, bądź sam się decydował, na życie w zupełnie innym miejscu na ziemi. Ktoś inny mógł przerwać pokoleniowy łańcuch dziedziczenia identycznej pracy i podobnych obowiązków: iść do szkoły, wyjechać do miasta, kupić traktor, korzystać z elektryczności. Ktoś skorzystał z możliwości, by założyć rodzinę z kimś, kogo kocha, a nie z kimś, z kim tylko łatwiej razem przetrwać. Zdarzało się, że ktoś żył niemal w dwóch epokach cywilizacyjnych, z których ta pierwsza szybko zaczynała zachodzić mgłą. Gdy wzywało życie, nie było potrzeby rozpamiętywania.

„Daj mi nowe życie” – mógłby zaśpiewać Krzysztof Krawczyk / OLGA DRENDA

Przyznaję, że ta strona ludzkich życiorysów ciekawi mnie najbardziej: co istnieje poza tragedią? Jest jakaś budująca nadzieja w tym, że nie trzeba być wiecznym więźniem trudnych doświadczeń, że to nie one muszą decydować na zawsze o tym, kim jesteś. Że można przeżyć wojnę czy biedę, ale później traktować to jako epizod, po którym przyszło kilkadziesiąt lat innego życia. Że to nie wpłynęło na twoje życie bardziej niż fakt, że uparłeś się zdać maturę, że zostałeś mądrym gospodarzem, dobrym rodzicem, że sam zbudowałeś dom, sadziłeś las, że nauczyłaś się grać na skrzypcach, poszłaś na studia, pomagałaś odbudować swoje miasto. Wtedy symboliczne odrzucenie przeszłości nie musi wynikać ze wstydu, a z prostego faktu, że masz już inne rzeczy do roboty.

Gdy etnomuzykolog Alan Lomax spotkał genialnego bluesmana Leadbelly’ego, ten ostatni odsiadywał wyrok więzienia. Lomax, pod wrażeniem nie tylko talentu muzyka, ale też promocyjnego potencjału opowieści o skazanym, który wyśpiewał sobie wolność, chciał ubierać swojego podopiecznego w więzienny uniform już po zakończeniu wyroku. Leadbelly nie zamierzał się na to zgodzić: w cywilnym życiu chciał nosić garnitur oraz grać jazz i folk. Tamtego człowieka, wraz z jego strojem i repertuarem, złożył symbolicznie do grobu (choć dla pełnego obrazu sprawy trzeba wspomnieć, że porywczy charakter niebawem wpędził go jeszcze raz za kratki). Ta historia też przypomina mi się zawsze wtedy, gdy natrafiam na rozmaite powroty, rekonstrukcje, lustracje. Czy mamy prawo nakłaniać kogoś do zakładania dawnego stroju? I co o nas samych może mówić to, że nie chcemy pozwolić komuś na to, by „wyjechał do Teksasu”?©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Badaczka i pisarka, od września 2022 r. felietonistka „Tygodnika Powszechnego”. Autorka książek „Duchologia polska. ­Rzeczy i ludzie w latach transformacji”, „Wyroby. Pomysłowość wokół nas” (Nagroda Literacka Gdynia) oraz rozmów „Czyje jest nasze życie” ­(… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 43/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Wyjechać do Teksasu