Czy Bóg jest mściwy

Ci, którzy podczas pandemii w cierpieniu ludzi widzą karę Bożą, mają pod ręką całkiem sporo argumentów biblijnych. Czy jednak Pismu Świętemu zawsze można ufać?

10.08.2020

Czyta się kilka minut

Współczesne ofiary plagi wojny. Jazydzi uciekają przed przemocą ze strony Państwa Islamskiego.  Sindżar, Irak, sierpień 2014 r. / RODI SAID / REUTERS / FORUM
Współczesne ofiary plagi wojny. Jazydzi uciekają przed przemocą ze strony Państwa Islamskiego. Sindżar, Irak, sierpień 2014 r. / RODI SAID / REUTERS / FORUM

Na jednej z katolickich stron internetowych ktoś pod adresem pewnego teologa, specjalisty od trudnych spraw wiary, wyraził niepokój z powodu treści niektórych maryjnych pieśni kościelnych: „Nie mogę się pogodzić ze słowami z pieśni »Serdeczna Matko«: »Lecz kiedy Ojciec rozgniewany siecze, szczęśliwy, kto się do Matki uciecze«. Przecież to naiwność (i obraza boska) sądzić że Maryja, która jest tylko Bożym stworzeniem, jest bardziej miłosierna niż Bóg”. W pełni zgadzam się, że to naiwność, a jeszcze bardziej – że to obraza boska. Co jednak na to miał do powiedzenia ów teolog?

Teolog w odpowiedzi napisał: „Ale takie właśnie »gorszące« obrazy znajdują się w Piśmie Świętym! Proszę spojrzeć na obraz rozgniewanego Boga i miłosiernego Mojżesza: »Postanowił ich wytracić, gdyby nie Mojżesz, Jego wybraniec: on wstawił się do Niego, aby gniew Jego odwrócić, aby ich nie zniszczył« (Ps 106, 23)”. Zda się wynikać z tego wniosek, że skoro takie obrazy Boga występują w Biblii, to nie ma co się nimi gorszyć, tylko trzeba – za radą tego samego teologa – „coś pożytecznego dla naszej wiary (...) zrobić z tym faktem”.

Co zatem pożytecznego można zrobić z faktem biblijnych obrazów Boga rozgniewanego, wytracającego, zabijającego, niszczącego, niemiłosiernego, a przynajmniej mniej miłosiernego niż (niektórzy) ludzie? Wyznam, że nie mam pojęcia! Wiem jednak, że obrazy te nie tylko niepokoją i gorszą, ale także – jak żadne inne argumenty – na ostrzu noża stawiają pytanie o bezbłędność Biblii. Wypada zaś podkreślić, że doktryna o tej bezbłędności należy do depozytu wiary, co znaczy, że jej odrzucenie jest herezją, która wyklucza z Kościoła.

Przypomniał o tym kard. Joseph Ratzinger w komentarzu do listu apostolskiego Jana Pawła II „W obronie wiary” (1998), gdzie mowa o trzech kategoriach kościelnego nauczania: objawionego, ostatecznego i autentycznego (szerzej pisałem o tym w tekście „Wiara stopniowana” w „TP” 16/2020). Odrzucenie tylko i wyłącznie nauczania objawionego jest równoznaczne z herezją. Przyszły papież nie w każdym punkcie swego komentarza był przekonujący, w tym jednak powołał się na Sobór Watykański II: „Ponieważ więc wszystko, co twierdzą autorzy natchnieni, czyli hagiografowie, winno być uważane za stwierdzone przez Ducha Świętego, należy zatem uznawać, że Księgi biblijne w sposób pewny, wiernie i bez błędu uczą prawdy, jaka z woli Bożej miała być przez Pismo Święte utrwalona dla naszego zbawienia” (Konstytucja dogmatyczna o Objawieniu Bożym, nr 11).

Pismo Święte na zawsze pozostaje normą, która normuje wiarę Kościoła – jest, mówiąc językiem tradycyjnej teologii, norma normans non normata, normą normującą nienormowaną. Jak zatem rozumieć objawioną naukę o bezbłędności i normatywności Biblii w kontekście biblijnych obrazów Boga niemiłosiernego, ziejącego śmiercią i zniszczeniem?

Kto miażdży cierpieniem?

Zacznijmy od tego, że już całkiem dawno minęły czasy, gdy wszystkim informacjom z Pisma Świętego przypisywano w Kościele bezbłędność, a za odkrywanie w nim uchybień groziły kary, włącznie ze spaleniem na stosie. Nie wszystko w Biblii musi być bez błędu. Dotyczy to np. wiadomości o sprawach będących przedmiotem nauk świeckich. Możemy więc spotkać tam błędne dane dotyczące tego, czym zajmuje się biologia, historia, geografia, kosmologia, matematyka czy fizyka. Biblia nie jest podręcznikiem żadnej z tych nauk. Sprawy te wyjaśnił już w V wieku św. Augustyn, biskup Hippony, w debacie z niejakim Feliksem, manichejczykiem. Obaj spierali się m.in. o to, jaką prawdę miał na myśli Chrystus, gdy w Ewangelii Jana zapowiedział przyjście Ducha Świętego, Pocieszyciela, który „doprowadzi was do całej prawdy” (16, 13).

Manichejski nauczyciel upierał się, że chodzi tu o każdą prawdę, również jak najbardziej świecką, choćby na temat przyrody i kosmosu, np. o tym, „dlaczego jest dzień i dlaczego noc”. Augustyn ripostował: Jezus nie powiedział: „poślę wam Parakleta, który pouczy was o biegu słońca i księżyca. Przecież pragnął uczynić nas chrześcijanami, a nie astronomami”. Biskup Hippony dodał, że w sprawie biegu słońca i księżyca „wystarczy, żeby ludzie poznali to dla własnego pożytku, czego nauczyli się w szkole”. Niestety, w Kościele na długie wieki zapomniano o ­przesłaniu Augustyna, obstając przy totalnej bezbłędności Pisma Świętego, co doprowadziło do wielu ludzkich tragedii oraz konfliktu między Kościołem a nauką, z którego na dobre nie potrafimy otrząsnąć się do naszych czasów.

Tak więc doktryna o braku błędów w Piśmie Świętym ma granice. Można w nim znajdować uchybienia w obszarze zagadnień, którymi para się nauka, i pozostawać wiernym tej doktrynie Kościoła. Czy to samo możliwe jest także w wypadku spraw wiary, zatem tych – jak uczy Sobór Watykański II – „dla naszego zbawienia”? Wydaje się, że nie – ale pomyślmy w tym kontekście o wizji Boga pałającego zemstą i rażącego zniszczeniem, a konkretnie np. o Jego obrazie w tzw. Czwartej pieśni o cierpiącym Słudze Jahwe w Księdze Izajasza (rozdział 53). Dlaczego ów wierny Bogu niewinny człowiek cierpi ogromne męki? Odpowiedź Izajasza brzmi: ponieważ „Spodobało się Jahwe zmiażdżyć Go cierpieniem” (wiersz 10).

Właśnie tak brzmi tłumaczenie tego fragmentu, które już od dawna budzi niepokój. „Przekład ten sugeruje – pisze Wacław Hryniewicz – że to sam Bóg »miażdży cierpieniem« swojego Sługę, gdyż taka jest Jego wola i Jego upodobanie! Jakie uczucia mogą budzić w człowieku, zwłaszcza cierpiącym niewinnie, tego rodzaju słowa? Czy nie naraża się go w ten sposób niepotrzebnie na bunt i bluźnierstwo?”. Żeby uchronić wiernych przed buntem i bluźnierstwem, niektórzy współcześni tłumacze Księgi Izajasza starają się „wykorzystać” językowe niejednoznaczności hebrajskiego tekstu, odkrywając w Czwartej pieśni sens zgoła odmienny od powyższego: „Pan znalazł wszakże upodobanie w swoim zdruzgotanym (Słudze), ocalił tego, który oddał swe życie na ofiarę pojednania” (Hryniewicz).

Ja stwarzam zło

Zaiste, tekst tradycyjnego tłumaczenia Pieśni o słudze Jahwe brzmi przerażająco: wszechmocny Bóg z upodobaniem łamie, miażdży ludzką trzcinę. Być może rzeczywiście językowe niejasności pozwalają na inny przekład, uwalniający Boga od zupełnie „nieboskich” znamion. I rzecz jasna, jeśli to tylko możliwe, nowe tłumaczenia kłopotliwych czy bulwersujących tekstów Biblii są konieczne. Z pieśnią Izajasza (chyba) da się to zrobić. Czy jednak da się uczynić tak samo np. z całą Księgą Hioba, w której Bóg w swoistej grze z Szatanem igra ludzkim życiem, razi człowieka niewiarygodnym cierpieniem i nieszczęściem?

Wiele wskazuje na to, że rację miał Carl G. Jung, który w swojej słynnej „Odpowiedzi Hiobowi” maluje obraz Boga tej Księgi w bardzo ciemnych kolorach: „Zaprawdę, nie można nazwać budującym widoku Jahwe bez namysłu wydającego swego wiernego sługę na łup złego ducha, beztrosko i bezlitośnie pozwalającego Hiobowi pogrążyć się w otchłani fizycznych i moralnych cierpień. (...) Jahwe nie okazuje żadnych skrupułów, żalu czy współczucia, lecz jedynie bezwzględność i okrucieństwo”.

Jakkolwiek byśmy się starali, całej Księgi Hioba nie da się przetłumaczyć w duchu przyjaznym Bogu. Nie da się zrobić tego samego i z wieloma innymi partiami Pisma Świętego. Przywołajmy jeszcze raz Księgę Izajasza, gdzie na kilka rozdziałów przed Czwartą pieśnią Bóg mówi: „Ja tworzę światło i stwarzam ciemności, / daję pomyślność, ale i stwarzam zło” (45, 7). Podobne słowa znajdują się w Księdze Syracha: „Dobro i zło, życie i śmierć, / ubóstwo i bogactwo od Pana pochodzi” (11, 4). I u proroka Amosa: „Czyż zdarza się w mieście nieszczęście [dosłownie: zło], / by Pan tego nie sprawił?” (3, 6).

W świetle tych słów trudno się dziwić, że zło wojen wybucha z rozkazu Jahwe. Bóg wręcz nazywany jest „mocarzem wojny” (Wj 15, 3), „Bogiem wojsk izraelskich” (1 Sm 17, 45). Bóg niemiłosiernie niszczy wrogów Izraela: „[Tejże samej nocy] wyszedł Anioł Pański i pobił w obozie Asyryjczyków sto osiemdziesiąt pięć tysięcy. I oto rano, gdy trzeba było wstawać, wszyscy oni byli martwi” (Iz 37, 36). Podobne nieszczęścia z ręki Boga spadają na Izrael: „Wówczas zapłonął gniew Pana przeciwko Izraelitom, tak że wydał ich w ręce ciemięzców, którzy ich złupili (...). We wszystkich ich poczynaniach ręka Pana była przeciwko nim na ich nieszczęście, jak to Pan im przedtem zapowiedział i jak im poprzysiągł” (Sdz 2, 11-15). Trudno się dziwić, że autor Drugiej Księgi Królewskiej pisze: „Patrz! To nieszczęście pochodzi od Jahwe. Dlaczego mam jeszcze nadzieję pokładać w Jahwe?” (6, 33).

Pomyślmy o Drugiej Księdze Samuela: „Zesłał więc Pan na Izraela zarazę od rana do ustalonego czasu. Umarło wtedy z narodu od Dan do Beer-Szeby siedemdziesiąt tysięcy ludzi” (24, 10-15). I przywołajmy jeszcze Pierwszą Księgę Samuela, gdzie Bóg mówi do Saula: „Dlatego teraz idź, pobijesz Ameleka i obłożysz klątwą wszystko, co jest jego własnością: nie lituj się nad nim, lecz zabijaj tak mężczyzn, jak i kobiety, młodzież i dzieci, woły i owce, wielbłądy i osły”. Potem Saul wykonał Boży rozkaz, ulitował się jednak nad pewnymi ludźmi, ale jego litość nie spodobała się Panu: „Żałuję tego, że Saula ustanowiłem królem, gdyż ode mnie odstąpił i nie wypełnił moich przykazań” (rozdział 15).

Przytoczone (i nieprzytoczone) fragmenty Pisma Świętego od początku budziły interpretacyjne i duchowe rozterki wierzących. Zdarzało się, że niektórzy wręcz odrzucali natchniony charakter takich części, a nawet całego Starego Testamentu, pozostając jedynie przy Nowym. Kościół jednak zawsze uznawał natchniony i objawiony charakter nie tylko Drugiego, ale także Pierwszego Testamentu. Dla chrześcijanina rozwiązanie problemu biblijnych obrazów przerażającego Boga poprzez odrzucenie jakiejś części Biblii nie wchodzi w rachubę. Całe Pismo Święte jest normą wiary! Czy oznacza to jednak, że każdy obraz Boga w nim występujący również jest normatywny? Otóż, o ile Biblia jest dla wiary normą normującą, o tyle nie jest tak w wypadku bezwzględnie każdej biblijnej wizji Boga, nawet jeżeli wizję taką kreśli przed nami, pod piórem hagiografa, w pierwszej osobie sam Jahwe.

Ludzkie błądzenie

Biblia – taka jest wiara Kościoła – będąc w całości dziełem Boga (causa ­principalis, przyczyna główna), w każdym calu i pod każdym względem jest również dziełem ludzi, konkretnych ludzi (causa ­instrumentalis, przyczyna narzędziowa). Sobór Watykański II tak to ujął: „W Piśmie Świętym więc objawia się (...) przedziwne »zniżenie się« wiecznej Mądrości, »abyśmy uczyli się o niewysłowionej dobroci Boga i o tym, jak bardzo dostosował się On w mowie, okazując przezorność i troskliwość względem naszej natury«. Bo słowa Boże, językami ludzkimi wyrażone, upodobniły się do mowy ludzkiej, jak niegdyś Słowo Ojca Przedwiecznego, przyjąwszy słabe ciało ludzkie, upodobniło się do ludzi” (Konstytucja o Objawieniu Bożym, nr 13). Oznacza to, że w Biblii nie ma ani jednego słowa, które byłoby „czystym” słowem Boga, słowem, które nie poddawałoby się ludzkim uwarunkowaniom.

W Piśmie Świętym to, co Boskie, kieruje się ku ludziom zawsze w tym, co prawdziwie ludzkie. A jeżeli tak, to Słowo Boże, „wcielając się” w słowo ludzkie, zarazem bierze na siebie wszystko to, co wiąże się z ludzką kondycją, włącznie – oczywiście – ze wszystkimi ograniczeniami właściwymi człowiekowi: z historycznością, przemijalnością, śmiertelnością, grzesznością, słabością, omylnością, błądzeniem. Z ludzką skończonością. Innymi słowy, natchnieni przez Ducha Świętego autorzy nie przestawali na czas pisania swych dzieł być ludźmi z krwi i kości, wplątanymi w szczególne i konkretne historyczne, kulturowe, społeczne, rodzinne, osobowościowe czy poznawcze sieci uwarunkowań, które bardzo realnie określały możliwości i sposoby pojmowania misterium Boga.

Stąd spotykamy na kartach Pisma Świętego np. różne czy nawet bardzo różne obrazy Boga, odzwierciedlające konkretne i ograniczone możliwości, czasami bardzo mizerne, konkretnych ludzi. Niektóre obrazy mogą podlegać ludzkim ograniczeniom w tak wielkim stopniu, że zamiast odsłaniać Boga, radykalnie zakrywają Jego oblicze.

Wszystko to oznacza, że nie każdy obraz Boga w Biblii musi być automatycznie traktowany jako norma dla wiary, przy czym nie oznacza to, że sama Biblia tym samym przestaje być dla niej normą. Pismo Święte zawsze ma normujące znaczenie dla chrześcijaństwa, niemniej uczestnicząc w ludzkich ograniczeniach, domaga się właściwej, uwzględniającej te ograniczenia interpretacji.

Ogień Paschy

Oczywiście przyjęcie możliwości występowania w Biblii nienormatywnych obrazów Boga samo w siebie nie unieszkodliwia przerażającej wymowy fragmentów, które ukazują Go jako ziejącego gniewem. Poza tym można zapytać: a jeśli Bóg rzeczywiście właśnie taki jest? Skąd wiadomo, że nie jest? Przecież inne biblijne obrazy Boga – miłosiernego, łaskawego, współcierpiącego z cierpiącymi, pocieszającego i litościwego,­ również podlegały konkretnym „nieboskim” uwarunkowaniom historyczno-kulturowym, każde słowo ich autorów także nie jest i nie może być nagim słowem Boga. Doprawdy wszystko, co zawiera się w Piśmie Świętym, jest słowem zupełnie ludzkim. Rozstrzygnięcie, które z tych różnych obrazów nazbyt radykalnie zakrywają prawdziwe oblicze Boga, w istocie zależy od odpowiedzi na pytanie: jak rozumiemy bezbłędność Pisma Świętego? Można je sformułować i w taki sposób: jak należałoby rozumieć tę bezbłędność, gdy przyjąć możliwość błądzenia konkretnego autora biblijnego w sprawach wiary? Jedno jest tutaj pewne: święte teksty w nieunikniony sposób prowokują tego rodzaju pytania.

Interesującą i bardzo ważną w naszym kontekście odpowiedź na postawione pytanie zaproponował Norbert Lohfink, katolicki biblista z Niemiec. Uważa on, że bezbłędności Pisma Świętego nie należy rozumieć w takim sensie, jakoby przysługiwała ona niezależnym od siebie autorom poszczególnych ksiąg czy fragmentów (np. Izajasza, Koheleta, Hioba). Jego zdaniem bezbłędność ta nie przysługuje również poszczególnym księgom, traktowanym oddzielnie, samoistnie. Pojęciem bezbłędności w sensie właściwym możemy natomiast posługiwać się tylko w odniesieniu do Pisma Świętego jako całości. Nie można z góry założyć, że ten czy ów autor nigdy się nie pomylił w sprawach wiary. Bezbłędność lub błędność jakiejś wypowiedzi biblijnej ustala się natomiast w ten sposób, że odnosi się ją każdorazowo do intencji całego Pisma Świętego, którą wskazuje, streszcza i rekapituluje w sobie Ten, który uczniom w drodze do Emaus „wykładał, co we wszystkich Pismach odnosiło się do Niego” (Łk 24, 27), co zaś Kościół ma za zadanie wiernie strzec i wykładać.

W tym też sensie, kiedy czytamy te fragmenty Biblii, w których występują np. przerażające obrazy Boga, bez obaw o naszą wiarę możemy powiedzieć, że autorzy tych obrazów, starając się zrozumieć swoją konkretną sytuację i niedolę w odniesieniu do tajemnicy Boga, szukając w niej światła dla życia swego i swoich społeczności, mylili się. A możemy to powiedzieć, przypatrując się tym obrazom w świetle, jakie rzuca na wiarę całe – wypełnione w Jezusie Chrystusie – Pismo Święte. Możemy nawet powiedzieć, że w Biblii dochodzi do wzajemnego osądzania się i krytyki konkretnych obrazów i wizji. Spojrzenie i pogląd jednego autora nierzadko poddaje krytyce i korekcie inny autor. A fundamentalnej krytyce wszystkie dane biblijne i wszystkie obrazy Boga poddał ostatecznie sam Chrystus na krzyżu i w zmartwychwstaniu, w godzinie swojej Paschy. A Pascha pokazuje, że Bóg „jest miłością” (1 J 4, 8), że jest On „bogaty w miłosierdzie, przez wielką swą miłość, jaką nas umiłował” (Ef 2, 4), jest „Bogiem miłosiernym i łaskawym, nieskorym do gniewu, bardzo łagodnym i wiernym” (Ps 86, 15), „Bogiem łaskawym i miłosiernym” (Ne 9, 31).

Co to wszystko oznacza dla sprawy spotykanych w Biblii różnych obrazów Boga i Jego relacji do ludzkiego cierpienia? Otóż, tylko te obrazy mogą się ostać, czyli być normą dla wiary, które zdołają przejść przez ogień krytyki Paschy Jezusa Chrystusa. Obrazy te nie zawierają błędnej wizji Boga, o ile same mają wymiar paschalny. Te, które sprzeciwiają się przesłaniu Paschy, możemy uznać za niezobowiązujące dla naszej wiary. Nie znaczy to jednak, że są bezużyteczne – nie jest tak, bo przecież dają one do myślenia, odkrywają zawiłe i poplątane ludzkie drogi w zmaganiu się z pytaniem o Boga, prowokują potrzebę głębszego namysłu nad tajemnicami wiary, wołają o większą pokorę wobec misterium Nieskończonego, ostrzegają przed zadufaną pewnością w wierze i rzucaniem potępień. Stanowią świadectwo długich dziejów trudnego, mozolnego, bolesnego, ale i błądzącego zmagania się i obcowania ludzi Biblii z tajemnicą Tego, którego – poza Jezusem Chrystusem – „nikt nigdy nie widział” (J 1,18). Także my dzisiaj. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 33/2020