Czas reform i czas polityki

Obecny rząd to takie pospolite ruszenie: raz nam się uda, raz nie. Prawdopodobieństwo jakichkolwiek reform jest bliskie zeru.

ANDRZEJ BRZEZIECKI: - W minionym tygodniu Rada Polityki Pieniężnej podniosła stopy procentowe o 0,5 pkt. proc. Czy to znak, że grozić nam może powrót do wysokiej inflacji?

RYSZARD PETRU: - Podwyższenie stóp procentowych było naturalnym skutkiem rosnącej inflacji. Podwyżka dostosowuje w pewnym sensie stopy do poziomu inflacji. W grudniu ub. roku ceny rosły poniżej 1 proc., a stopy były na poziomie 5,25 proc. W maju inflacja wyniosła 3,4 proc., w czerwcu prawdopodobnie 4,4 proc. i będzie rosła. Rynek finansowy od jakiegoś już czasu wyceniał podwyżki stóp - co przełożyło się na wzrost oprocentowania kredytów, mimo że RPP jeszcze nie podejmowała działań. Przypomnę, że wzrost cen przekroczył wyznaczoną granicę 3,5 proc. inflacji (przy czym celem jest inflacja na poziomie 2,5 proc. z tolerancją 1 proc. na wypadek czynników zewnętrznych albo tymczasowych). Część impulsu inflacyjnego wynikała z podwyżek cen ropy na świecie, część z tego, że ludzie masowo wykupywali żywność przed akcesją do Unii Europejskiej i wreszcie z popytu na polskie produkty - mięso, mleko - w krajach Unii. Te elementy przekładają się na inflację i, co ważniejsze, na oczekiwania inflacyjne. Ludzie spodziewając się wyższej inflacji reagują tak, jakby już rosła i np. kupują na zapas.

- Ale te zewnętrzne czynniki przecież wkrótce znikną.

- Oczywiście. Ale RPP nie może działać tylko na zasadzie reakcji na wydarzenia, które już miały miejsce. Jej obecne decyzje będą miały wpływ na sytuację za 12 miesięcy. RPP podnosząc stopy dzisiaj chce sprawić, by cel inflacyjny nie był zagrożony w przyszłym roku. A już mamy sygnały, że na inflację przyszłoroczną będzie miał wpływ popyt wewnętrzny, czyli zakupy Polaków.

  • Tylko w raju nie ma inflacji

- Czyli RPP chce ostudzić zapał Polaków do zakupów?

- Taka jest zasada: podnosi się stopy procentowe, by ograniczyć nadmierny popyt. Ale mówimy o podwyżkach rzędu 2 proc. w skali dwóch lat. Z 5,25 proc. wylądujemy więc na poziomie 7,25 proc. Czyli przy inflacji rzędu 4 proc. mielibyśmy realne stopy rzędu 2-3 proc. To sytuacja zbliżona do tej, którą mieliśmy niedawno. Wraz z rosnącą inflacją można oczekiwać cyklu podwyżek stóp procentowych, bo na jednej się nie skończy. Pozostaje tylko pytanie o skalę i tempo podwyżek.

- Tyle, że gdy idę dziś do sklepu, widzę, że żywność już podrożała. Ale Leszek Balcerowicz mówi, że trzeba było podnieść stopy, by inflacja "nie prowadziła do wzrostu cen i płac". Żywność drożeje, kredyty stają się droższe, a pensje mają się nie zmienić?

- Dostosowanie cen musiało nastąpić. W krajach starej Unii ceny żywności są dużo wyższe niż w Polsce. UE sztucznie podtrzymuje ceny żywności chroniąc się przed jej napływem spoza Unii. Na dotacje produkcji rolnej idzie pół budżetu Unii! Zaś jeśli idzie o płace, to ich wzrost musi być w dłuższym okresie równy wzrostowi produktywności. Bo jeśli dostajemy więcej pieniędzy niż produkujemy, pojawia się presja inflacyjna.

- Czy decyzja RPP nie uderzy w przedsiębiorstwa, dla których kredyty i tak są trudno dostępne?

- Koszty kredytów wzrosną, ale zwiększają się też perspektywy przedsiębiorstw, bo wzmaga się popyt na ich produkty. Owszem, w Polsce firmy realizują inwestycje głównie z własnych środków, bo trudno im uzyskać kredyty. Wynika to przede wszystkim z faktu, że skarb państwa jest lepszym klientem niż firmy. Po drugie, w portfelach banków jest wciąż dużo złych kredytów, z połowy lat 90. Po trzecie, pan czy ja jesteśmy bezpieczniejsi dla banków, bo osoba fizyczna nie może ogłosić upadłości. Jeśli pożyczę na dom i nie będę w stanie spłacić kredytu, zabezpieczeniem jest hipoteka. Jeśli na samochód - samochód.

A wracając do polskich przedsiębiorstw - cały czas ich zaangażowanie kredytowe maleje, natomiast rosną depozyty. To sygnał, że firmy mają pieniądze, czyli zyski.

- A eksporterzy?

- Podniesienie stóp przekłada się na wzmocnienie złotówki, co pogarsza sytuację eksporterów. Natomiast siłą polskiego eksportu powinna być konkurencyjność dzięki jakości, a nie tylko niskiej cenie naszej waluty. Innymi słowy: inflacja jest efektem wzrostu. Strategia RPP polega na tym, by nie doprowadzić do nadmiernego popytu. Zbyt słabe podniesienie stóp może wywołać spiralę inflacyjną, która zje wzrost. Ale tu też należy być ostrożnym, by tego popytu nie zadusić, czyli nie przesadzić z podwyżkami. To cała finezja polityki monetarnej. Jest to o tyle trudne, że efekty widać dopiero po czasie.

- Czyli inflacja jest złym efektem dobrych przyczyn?

- Gdyby było inaczej, mielibyśmy raj na ziemi.

  • Komu przeszkadza Hausner

- W Polsce wzrostowi gospodarczemu zagraża nie tylko inflacja, ale i politycy. Czy istnieje niebezpieczeństwo, że rząd Marka Belki zmarnuje obecny wzrost gospodarczy?

- Wszystko wskazuje na to, że nie wykorzysta. Reformy fiskalne, o których stale mowa, powinny być dokonywane w czasie silnego wzrostu gospodarczego. Wtedy pojawiają się dodatkowe środki, które mogą rekompensować społeczeństwu koszty związane z reformami. Teraz jest najlepszy ekonomicznie czas na realizację planu Jerzego Hausnera w jego pierwotnej wersji.

- A politycznie?

- Oczywiście najgorszy. Nie oszukujmy się: trwa kampania wyborcza. Niby mamy kilka miesięcy spokoju, ale jeśli premier Belka na jesieni ma się poddać weryfikacji Sejmu, to też poprzedzi ją polityczny show. A potem przyjdzie dyskusja nad budżetem i nad tym, czy wybory mają być na wiosnę. Do tego dojdą wybory prezydenckie. Pamiętajmy, że partie rządzące - Sojusz Lewicy Demokratycznej i Socjaldemokracja Polska - mają znikome poparcie społeczne. A na dokładkę nawet wśród nich plan Hausnera nie cieszy się popularnością.

- Czym jest plan Hausnera? A raczej, czym był...

- Plan Hausnera z pewnością istniał - część z ustaw przecież trafiła do Sejmu - tylko mało kto chciał go realizować. Został wydany w “Zielonej księdze" - i był to dobry, konkretny dokument. Jeden z lepszych programów rządowych, jakie powstały w ostatnich 15 latach. Nie chodzi tylko o same propozycje, ale o sposób podejścia do zmian i ich argumentację. Niestety, czas od powstania planu został zmarnowany. Do przyjęcia ustaw w Sejmie wystarczyłyby dwa, trzy miesiące, czyli mogły być one gotowe już w lutym.

To prawda: od początku było zagrożenie, że to będzie plan dyskutowany, lecz nigdy nie zrealizowany. Ale wierzyłem, że przynajmniej jego część zostanie wprowadzona w życie. Jednak tak czarnego scenariusza nie przewidywałem: najpierw rozpadł się układ rządzący, teraz premier wycofuje się z kolejnych elementów planu.

- Marek Belka twierdzi, że poświęca część zmian, by uratować większość. Może warto coś zrobić w 80 proc. niż nie robić w ogóle?

- Żeby to było 80 proc... Ale ustępstwa idą znacznie dalej. Wszystko zaczyna być niepoważne. Rząd wycofuje się z weryfikacji rent, podniesienia wieku emerytalnego, zmiękcza reformę rent rodzinnych. Zgadza się natomiast, pod presją SdPl, na likwidację “starego portfela", co sprawi, że system emerytalny będzie kosztował nas więcej. Na to nakłada się seria poprawek poselskich: tu się trochę zmienia, tam trochę i już jest inna ustawa. Proponowane zmiany KRUS - m.in. wyższe składki dla bogatych rolników - też nie są wystarczające.

- Ale może - nawet bez planu Hausnera - czas politycznego spokoju jest dla gospodarki lepszy?

- Gdy powołano rząd Belki, rynek finansowy się uspokoił. Następnego dnia pojawiła się plotka o dymisji Hausnera i od razu rynek zareagował nerwowo. To pokazuje, jak wątpliwa jest ta stabilność. Więcej: zaraz po uzyskaniu votum zaufania dla rządu koalicja przegrała następne głosowanie. Obawiam się, że to będzie czas stracony, bo ten rząd to takie pospolite ruszenie: raz nam się uda, raz nie. Prawdopodobieństwo jakichkolwiek reform jest bliskie zeru.

- A co realnie może osiągnąć rząd Belki?

- Jest szansa, że przyspieszy prywatyzację. Wymusi to zresztą zapewne brak pieniędzy w budżecie. Być może poprawi się pozycja Polski na arenie międzynarodowej - to nie jest czynnik ekonomiczny, ale sytuacja, w którym Polska jako jedyny kraj sprzeciwiała się Konstytucji UE, nam nie sprzyjała. Wierzę też, że nie nastąpi zasadnicze pogorszenie sytuacji fiskalnej, czyli eksplozja wydatków. Ale że się nie poprawi, to też widać: rząd już dziś chce przejeść dodatkowe pieniądze, które zawdzięczamy ożywieniu gospodarczemu i wpływom z podatków. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie szybko rosnący dług publiczny. Jeszcze niedawno wynosił on ok. 40 proc. PKB. W tym roku sięgnie prawie 55 proc. PKB a w przyszłym zbliży się do 60 proc.! Wyobraźmy sobie rodzinę, której dług przyrasta w ciągu kilku lat o jedną trzecią. Można się tylko złapać za głowę!

- Ale politycy, zamiast łapać się za głowę, zmienią pewnie system liczenia długu.

- To wysoce prawdopodobne. Rządowi zależy, by Eurostat - unijny urząd statystyczny - uznał zaliczanie otwartych funduszy emerytalnych do finansów publicznych. Teoretycznie środki przekazywane do OFE nie opuszczałyby finansów państwa. Obniżyłoby to dług sporo poniżej groźnej granicy 60 proc. Ale z punktu widzenia rynku finansowego nic się nie zmieni. Rząd musi mieć żywą gotówkę i będzie pożyczał tyle, co dotąd.

  • Co widzi rynek

- Jakim zagrożeniem dla finansów państwa jest partia Marka Borowskiego?

- Póki co nie usłyszeliśmy jeszcze programu rządu. Tych kilka punktów exposé to skutek porozumienia Belki z Borowskim. Porozumienie oznacza wspólne myślenie. Nie można więc mówić tylko o złym wpływie SdPl.

- Jak to możliwe, że Borowski, który uchodził za liberała, i Belka, też niby liberał, godzą się na zabijanie planu Hausnera?

- Jeśli politycy uchodzący za liberałów zgadzają się na coś takiego, może to oznaczać, że mamy kampanię wyborczą. Powstaje wrażenie, że obaj uznali, iż trzeba pokazać troskę o ludzi. Pokazać, bo gdyby naprawdę chciano zadbać o ludzi, tworzono by im warunki do znalezienia pracy. Niestety jest teraz inny czas.

- Ale nie tylko partie współrządzące biorą udział w kampanii wyborczej: Platforma Obywatelska konsekwentnie potępia wszelkie poczynania rządu.

- Z punktu widzenia dobra kraju PO powinna poprzeć większość ustaw z planu Hausnera. One przecież będą miały wpływ na przyszłość finansów publicznych. Jeśli jakaś partia myśli o przejęciu władzy, powinna mieć świadomość, że tego typu reformy muszą - wcześniej czy później - być przeprowadzone.

- Czy rynek finansowy czeka na przejęcie władzy przez PO?

- Rynek nie wdaje się w dywagacje co do postaw poszczególnych partii. Analizuje ich zachowanie, gdy pojawia się konkretny pakiet ustaw. Owszem, patrzy na programy wyborcze pod kątem przyszłych działań ugrupowań, ale dość ogólnie. Przecież część naszego rynku to rynek zagraniczny np. giełda w Londynie. Tam nie wchodzi się w szczegóły, tylko definiuje polskie partie według własnych kryteriów: konserwatyści, liberałowie, socjaliści. W opracowaniach zewnętrznych PO oceniana jest jako konserwatyści, czyli pozytywnie. Ktoś, kto siedzi w Londynie i analizuje sytuację w Europie Środkowej, nie wdaje się w badanie wypowiedzi poszczególnych polityków.

- A jak ktoś siedzi w Warszawie?

- Musi zachować dystans. Każdy może mieć własne opinie na temat partii, ale musi reagować na fakty. Jeżeli Hausner wystąpi z propozycją ustawy rewaloryzacyjnej, dla rynku jest ważne, czy Platforma ją poprze. Ale jeśli rząd miałby większość i PO nie była potrzebna do przyjęcia ustawy, jej stanowisko byłoby mniej istotne. Dla rynku najważniejszy jest silny rząd z jasnym, prounijnym i niepopulistycznym programem. Rynek postrzega PO pozytywnie, bo wie, że kampania wyborcza ma swoje prawa. Ale oczywiście jest też tak, że gdy politycy głoszą hasła pod publikę, rynek żąda większej premii za ryzyko - np. wstrzymuje się z inwestowaniem. Jeżeli wszystko wskazuje, że władzę przejmie partia, która ma dobry program, ale czasami wchodzi w populizm, rynek w końcu to zaakceptuje. Nie oszukujmy się, podobne zachowania polityków mają miejsce również na zachodzie Europy.

  • Potrzeba rewolucji

- Jak rząd może zwalczać bezrobocie?

- Są trzy przyczyny bezrobocia w Polsce. Od 1998 r. sektor prywatny nie zwiększa liczby miejsc pracy. Po drugie: cały czas trwa restrukturyzacja sektora państwowego, co oznacza zwolnienia. Wreszcie: mamy wyż demograficzny - czyli więcej ludzi poszukujących pracy.

Podaż pracy jest dana, a nie chcemy, by młodzi emigrowali. Restrukturyzację zaś trzeba przeprowadzić. Liczenie tylko na wzrost gospodarczy nie da wiele. Obecnie jest on szybki, ale to jest tzw. jobless growth, który nie przekłada się bezpośrednio na zwiększenie zatrudnienia. Jedynym wyjściem pozostaje tworzenie warunków dla sektora prywatnego, by dawał pracę. Liberalny kodeks pracy może jest kontrowersyjny, ale jeśli teraz mam zatrudnić pracownika na stałe, a nie jestem pewny, czy jest dobry, to po prostu go nie zatrudniam.

Poprzez podatki, biurokrację i kodeks pracy stłamszono przedsiębiorczość. Wiele firm z tego powodu nie powstanie. A przecież nie musi tak być. Po co te wszystkie numery: NIP, PESEL, REGON? Dużo można by naprawić relatywnie prostymi rozwiązaniami.

- Tymczasem właśnie się dowiadujemy, że ustawa o swobodzie działalności gospodarczej ma iść do kosza.

- Bo ministerstwo finansów nie chce się choćby zgodzić, by w całym kraju była wspólna i jednoznaczna interpretacja przepisów podatkowych przez urzędy skarbowe. Istnieje nawet nieoficjalny ranking miast, w których urzędy skarbowe słyną z nieprzyjaznej interpretacji przepisów. Takie miasta nie mają co liczyć na dobre inwestycje. Jeśli resort finansów nie zamierza przystać na zmianę interpretacji przepisów podatkowych, to jest to opór administracji, nie polityków. Milton Friedman nazywał to tyranią status quo - wygodniej jest, jak jest, a pani w urzędzie jest bogiem. Do tego dochodzą sądy. Gdy mamy złą decyzję urzędu skarbowego (vide: JTT czy firma Romana Kluski), lata muszą upłynąć, nim poszkodowanym przyzna się rację. Przez ten czas firma traci pieniądze, markę i kontrahentów. To często jest nie do odbudowania.

W Polsce potrzebna jest rewolucja, by zburzyć ten status quo: zarówno jeśli chodzi o biurokrację, jak i sposób uprawiania polityki. Zamiast tych sporów, lepiej byłoby zająć się reformą systemu edukacji, by dawał szanse konkurencji z rówieśnikami z UE, racjonalizować wydatki publiczne i obniżać podatki oraz poprawiać klimat inwestycyjny w Polsce, który przełoży się na miejsca pracy.

RYSZARD PETRU (ur. 1972) jest głównym ekonomistą Banku BPH i wykładowcą Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie. W latach 1997-2000 był doradcą Leszka Balcerowicza w ministerstwie finansów, a następnie pracował w Banku Światowym.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 28/2004