Czas na marzenie poety

Czy w najnowszej historii Rosji były momenty, kiedy dałoby się powstrzymać machinę zniszczenia, od ponad 10 lat pustoszącą Kaukaz, trawiącą rosyjską duszę i rozsadzającą od środka Federację Rosyjską? Machinę, z którą nie mogą poradzić sobie kolejne ekipy na Kremlu i w Groznym, a której co chwila zmienia się etykietki: mała zwycięska wojenka, przywracanie porządku konstytucyjnego, operacja antyterrorystyczna... I czy kiedyś nastanie moment, w którym ktoś zdoła ją zatrzymać?.

19.09.2004

Czyta się kilka minut

W 1991 r. ówczesny prezydent Borys Jelcyn mówił: “Weźcie tyle samodzielności, ile zdołacie udźwignąć". Jelcyna na szczyty władzy wyniósł entuzjazm tłumów, które miały dosyć nieporadności Związku Radzieckiego w momencie jego największego kryzysu. Te same tłumy będą niedługo potem opłakiwać rozpad imperium, a ten sam prezydent żelazną ręką będzie karać tych, co chcieli wziąć więcej samodzielności niż Moskwa zamierzała oddawać.

Kolos się chwieje

Kiedy na przełomie lat 80. i 90. agregat w sowieckiej “lodówce" wysiadł na dobre, Kaukaz był - obok krajów bałtyckich - pierwszym regionem imperium, w którym uwidoczniły się zamrożone przez dziesięciolecia dążenia niepodległościowe: suwerenność ogłosiły Gruzja, Armenia, Azerbejdżan (dotąd republiki związkowe). Proklamację niepodległości przyjął jesienią 1990 r. - czyli wcześniej niż zaczął się ostatecznie kruszyć sowiecki kolos - również kongres narodu czeczeńskiego.

Czeczenia nie była republiką związkową, lecz autonomią, wchodzącą w skład Rosyjskiej Federacyjnej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej (co będzie mieć podstawowe znaczenie w kwestii uznania prawa do samostanowienia, które Rosja jako spadkobierca ZSRR przyznała byłym republikom związkowym, ale nie dała żadnej z części składowych Rosyjskiej FSRR).

Dodajmy: Czeczenia była za czasów sowieckich regionem biednym, spychanym na margines, traktowanym jak wewnętrzna kolonia; autonomia została tu odtworzona dopiero w 1957 r. jako Czeczeno-Inguszetia po tragicznej dla narodu czeczeńskiego dekadzie eksterminacji. W lutym 1944 r. na polecenie Stalina zapakowano do bydlęcych wagonów cały naród i wywieziono do Kazachstanu. Była to kara za rzekomą współpracę z Niemcami. Czeczeni - a w latach 50. zostało ich 30 proc. w stosunku do stanu sprzed wywózki - mogli wrócić z wygnania dopiero po śmierci “ojca narodów".

Na deklarację czeczeńskiego kongresu nikt nie zwrócił uwagi. Jelcyn był zajęty przepychaniem się łokciami do władzy i zwalczaniem Gorbaczowa, nie miał więc czasu patrzeć w stronę buntującego się Kaukazu. Decydującym momentem był przyjazd do Groznego w maju 1991 r. generała lotnictwa Dżochara Dudajewa, kawalera Orderu Czerwonej Gwiazdy (jedną z nich otrzymał za opracowanie strategii nalotów dywanowych na afgańskie wioski).

Generał - urodzony w Kazachstanie, całe dorosłe życie służący “gdzieś w ZSRR", a więc nie znający specyfiki hierarchii miejscowych klanów, ważności poszczególnych partyjnych bonzów, wolny od przeżartych korupcją układów - zdawał się być mężem opatrznościowym Czeczenii. Zyskał ogromną popularność, stanął na czele kongresu narodu czeczeńskiego, na jego II zjeździe potwierdził deklarację o wyjściu republiki z ZSRR i z Rosyjskiej FSRR. Kongres grupował ludzi nastrojonych nacjonalistycznie, spoza układu partyjno-nomenklaturowego, który nominalnie nadal sprawował władzę i cieszył się poparciem części ludności (zwłaszcza mieszkających tu licznie Rosjan, którzy poczuli się zagrożeni narastającymi tendencjami separatystycznymi).

Dudajew zaczął swoją działalność polityczną od formowania alternatywnych struktur władzy, organizowania gwardii (którą nazwał narodową) i zakupu broni. Postępował spokojnie i metodycznie.

Sztandar demokracji

Tymczasem Moskwa nadal nie zwracała uwagi na Czeczenię. A Czeczenia reagowała na to, co działo się w Moskwie. 19 sierpnia 1991 r. na głównym placu Groznego odbył się wielotysięczny wiec poparcia dla Jelcyna. Na tej fali usunięto ze stołków partyjnych kacyków, na czele z Doku Zawgajewem (oskarżono ich o wspieranie antyjelcynowskich puczystów). Samego Zawgajewa wypchnięto ponoć z okna gabinetu, ale nic mu się nie stało (będzie jeszcze liczącym się aktorem czeczeńskiego dramatu). Formacje siłowe ani zwierzchnicy w Moskwie nie zareagowali. Wydarzenia w Czeczenii zostały puszczone na samotiok. A był to może ostatni moment, by zapanować nad separatyzmem. A przynajmniej podjąć tego próbę. Tymczasem stare struktury okazały się niezdolne do panowania nad wydarzeniami w sytuacji zamętu, jaki panował nie tylko w peryferyjnej Czeczenii, ale w całym ZSRR.

6 września 1991 r. władzę w Czeczenii przejął ostatecznie Dudajew, który wziął sobie do serca jelcynowską zachętę “dźwigania samodzielności". Zaalarmowana Moskwa przystąpiła do działania - nieskutecznego (można powiedzieć: w sposób kontrolowany nieskutecznego i pozorowanego). Owszem, parlament Rosyjskiej FSRR wprowadził stan wyjątkowy w Czeczenii i kazał gwardii narodowej złożyć broń. Ale odpowiedź Dudajewa była natychmiastowa: ogłosił mobilizację i wezwał do “świętej wojny" (na siedzibie kongresu narodu czeczeńskiego wisiał transparent: “Złożyć broń to tyle, co dobrowolnie zdjąć spodnie").

O oddaniu władzy nie było mowy. Dudajew - nacjonalista o zacięciu dyktatorskim (o czym przekonali się wkrótce Czeczeni) wykorzystał demokratyczne hasła tamtego okresu, by dojść do władzy. Rosyjska prasa sugerowała, że do przewrotu 6 września doszło za wiedzą otoczenia Jelcyna i jego samego: walka o władzę w Groznym miała być przez nich rozpatrywana jako starcie starej (tj. popierającej wrogów Jelcyna) nomenklatury partyjnej z nowym ruchem demokratycznym i jako takie otrzymała “błogosławieństwo". Moskiewskie gazety pisały wprost: “Władzę przejął projelcynowski kongres narodu czeczeńskiego".

To oczywiście uproszczony, czarno-biały schemat. Ówczesne władze Rosji, które same walczyły o mandat z pozostającym ciągle przy władzy prezydentem ZSRR (który formalnie ciągle jeszcze istniał) wolały - a może nie były w stanie - dostrzec złożoności sytuacji, dyktatorskich zapędów i skutków usamodzielnienia się polityka, który doskonale włada bronią.

Aby wygrać wybory na prezydenta Czeczenii w październiku 1991 r., Dudajew nie potrzebował już poparcia Moskwy. Nie miał rywali, a jego hasła niepodległościowe zyskiwały mu coraz większą popularność wśród Czeczenów, którzy z nadzieją patrzyli na zrzucenie rosyjskiego jarzma i stworzenie warunków do życia “po swojemu".

Na uroczystej inauguracji prezydentury Dudajew wzniesie swój słynny “niepodległościowy" toast: “Latać może ten, kto nie urodził się po to, by pełzać".

Nim wjechały czołgi

Moskwa ogłosiła, że nie uznaje wyborów, ale Dudajew już przejmował magazyny broni. Każdy, kto był w stanie nosić karabin, mógł go sobie “pobrać" w pozostawionych w popłochu wojennych gorodkach. Armia wycofała się bowiem z Czeczenii, zostawiając cały sprzęt (Czeczeni wykorzystają go w 1994 r.). Po zęby uzbroili się wszyscy: zwykli ludzie i bandyci.

Tymczasem Jelcyn i jego ekipa, ochłonąwszy po zwycięskiej walce w Moskwie, podjęli próbę zebrania pod wspólnym berłem “wszystkich ziem ruskich" i wypracowania zmodyfikowanej formuły państwa rosyjskiego. W marcu 1992 r. podpisano nowy traktat federacyjny: przedstawiciele 88 podmiotów Federacji Rosyjskiej złożyli podpisy. Zabrakło jednego: Czeczenii, która oznajmiła, że jest niepodległa.

Dudajew działał jak głowa państwa, choć niepodległości nie uznał oficjalnie żaden kraj ani organizacja międzynarodowa. Jeździł, zawierał umowy handlowe (sprzedawał ropę), słał emisariuszy, którzy stawali się przedstawicielami jego rządu. Przekonywał, że Czeczenia to kraj wolny. Chciał za granicą drukować czeczeńskie paszporty i pieniądze. Rządził jednak niezbornie, nie potrafił poradzić sobie z wszechogarniającym kryzysem (jaki przecież panował na całym obszarze postsowieckim). Stanęły fabryki, nieustabilizowany status Czeczenii stwarzał warunki do “lewych biznesów".

Dudajew miał wielu przeciwników: nie tylko odsuniętych od władzy i przywilejów członków elit z czasów ZSRR (przeciwników niepodległości i zwolenników przynależności do Rosji), ale także przedstawicieli pomniejszych klanów, nie uwzględnionych przy podziale godności. Narastało niezadowolenie, na co Dudajew miał jedną receptę: skupić władzę w swoim ręku. Rozpędził parlament i wprowadził bezpośrednie rządy prezydenckie. Nie napełniło to jednak ani pustych sakiewek, ani żołądków.

Niezadowolenie zamierzała wykorzystać Moskwa, która zaczęła się obawiać, że samodzielność Czeczenii może wywołać efekt domina: że świeżo “przetrenowany" wariant utraty położonych na obrzeżach prowincji, zwany rozpadem Związku Radzieckiego, może zawładnąć także Federacją Rosyjską - państwem nieokrzepłym, słabym, o nieustalonych formach władzy. Eksperci nie bez kozery zadawali wtedy pytanie: czy Federacja Rosyjska przetrwa do 2000 r.? W kolejce do samodzielności stały Baszkiria, Tatarstan, a także regiony Kaukazu Północnego, z których każdy mniej lub bardziej konsekwentnie mówił o oddzieleniu się od Rosji.

W październiku 1993 r. miało miejsce wydarzenie, które zaważyło także na “sprawie czeczeńskiej", choć nie miało z nią nic wspólnego: w Moskwie “demokrata" Jelcyn rozjechał czołgami zbuntowany parlament. Wspomagający militarnie zamysły prezydenta minister obrony, gen. Paweł Graczow, zyskał ogromne wpływy na Kremlu. Armia rosyjska, a zwłaszcza upokorzona koniecznością wycofania się z Europy generalicja, czekała na moment, by pokazać, że jest potrzebna. “Mała zwycięska wojenka" zdawała się dla niej wymarzonym sposobem odzyskania pozycji.

Zanim jednak doszło do interwencji, Moskwa podpuściła przeciw sobie zwaśnionych Czeczenów: przeciw Dudajewowi wystąpiły uzbrojone przez Rosję oddziały pod wodzą Umara Awturchanowa, które w listopadzie 1994 r. ruszyły na Grozny. Szturm się nie powiódł, formacje antydudajewowskiej opozycji rozpierzchły się. U granic Czeczenii stanęły więc wojska rosyjskie. Na Kremlu zapadła decyzja o rozpoczęciu wojny. Oficjalnym hasłem było “przywrócenie porządku konstytucyjnego" (w konstytucji Federacji Rosyjskiej zapisano, że Czeczenia jest jej integralną częścią, mimo że przedstawiciele republiki nie podpisali traktatu).

Wtedy wszystko wydawało się proste. Jeszcze nie popełniono morza zbrodni, jeszcze nie zniszczono kraju (w 1996 r. strona czeczeńska oszacowała straty, poniesione w wyniku tej, tzw. pierwszej wojny czeczeńskiej z lat 1994-96, na 125-150 mld dolarów). Jeszcze nie zabito Dudajewa. Jeszcze nie otwarto szeroko bram dla wszelkiego rodzaju bandytyzmu (po obu stronach konfliktu), fanatyzmu i terroryzmu.

W grudniu 1994 r. stanęły naprzeciw siebie dwie racje, które nie mogły, a może nie chciały szukać kompromisu: idea niepodległości Czeczenii i idea integralności Federacji Rosyjskiej, państwa, które nieporadnie leczyło traumę utraty pozycji mocarstwa.

Czy dało się wtedy jeszcze powstrzymać machinę zniszczenia?

Gdy wjechały czołgi

Władze na Kremlu powinny przewidzieć, że Czeczeni - twardzi ludzie gór, którzy nie znoszą knuta i uwierzyli, że mogą wreszcie “być u siebie" - stawią zacięty opór. Ale minister Graczow nonszalancko zapewniał, że starczy mu jedna brygada spadochronowa, by w ciągu doby zrobić porządek w Groznym.

Mordercze walki o miasto trwały dwa miesiące. Podporządkowywanie reszty kraju jeszcze dłużej. Rosyjskie naloty i ostrzał artyleryjski poszczególnych miejscowości spowodowały duże ofiary wśród ludności cywilnej. Z kolei dla Rosjan szokiem były straty, jakie ponosiła ich armia: według Komitetu Matek Żołnierzy rosyjskie wojsko straciło w tej “pierwszej wojnie czeczeńskiej" około 10 tys. ludzi (dowództwo mówiło o 3 tys. zabitych). Łącznie w latach 1994-96 zginęło 60 tys. ludzi, a setki tysięcy uchodźców opuściły kraj. Idea blitzkriegu na Kaukazie okazała się mrzonką.

Brutalność Rosjan roznieciła w Czeczenach nienawiść. W większości poparli Dudajewa, który z umiarkowanego i nieskutecznego polityka czasów pokoju przekształcił się w zawziętego fanatyka czasów wojny. Ale nawet z nim można było podjąć rozmowy. W jednym z ostatnich programów “Swoboda słowa" rosyjskiej stacji NTW (zdjętego niedawno z anteny za zbytnią śmiałość głoszonych poglądów) uczestniczący w licznych mediacjach rosyjsko-czeczeńskich przewodniczący Związku Przemysłowców i Przedsiębiorców Arkadij Wolski ujawnił, że uregulowanie kwestii czeczeńskiej było jeszcze na tym etapie możliwe. We wrześniu 1995 r. Jelcyn zaprosił Dudajewa na nieformalne rozmowy do rezydencji w Soczi; Dudajew zgodził się i czekał na wezwanie. Tymczasem do Jelcyna przyjechał najpierw minister obrony, potem szef służby bezpieczeństwa - i Jelcyn się rozmyślił. Powiedział, że jednak Dudajewa nie przyjmie. Idea rozmów została na długo pogrzebana.

Tymczasem do zdobytego Groznego przybyły lojalne wobec Moskwy władze. Z naftaliny otrzepano Doku Zawgajewa, ale jego władza sięgała tylko czubka chroniących go bagnetów. W broniących się oddziałach separatystów (propaganda rosyjska nazywała ich wyłącznie “czeczeńskimi bandytami") coraz większe wpływy zdobywali młodzi i radykalni dowódcy polowi. Najbardziej wyróżniał się Szamil Basajew.

Wtedy, w 1995 r., po raz pierwszy Czeczeni sięgnęli po terroryzm: to Basajew najechał miasto Budionnowsk i wziął ponad tysiąc zakładników w miejscowym szpitalu, zażądał wycofania rosyjskich wojsk i podjęcia rozmów z Dudajewem. Pertraktacje - transmitowane przez państwową telewizję - prowadził z Basajewem przez telefon premier Wiktor Czernomyrdin. Później jego krytycy wyleją nań wiadra pomyj, wtedy jednak nadrzędnym celem było ratowanie zakładników - nawet za cenę skompromitowania siebie jako polityka, nawet za cenę zmiany kursu politycznego. Jak się okazało, w pewnych okolicznościach można rozmawiać nawet z terrorystą.

Cały świat potępił ten akt terroru, ale nie przestał krytykować władz Rosji za brutalność interwencji w Czeczenii.

Sprawa czeczeńska a wybory w Rosji

Tymczasem w Rosji zbliżały się wybory. W marcu 1996 r. Jelcyn wystąpił z orędziem do narodu, w którym nieoczekiwanie zapowiedział, że jest gotów do rokowań z Dudajewem i zamierza wstrzymać działania wojenne. Nie wstrzymał. Miesiąc później w niewyjaśnionych okolicznościach zginął Dudajew. Najprawdopodobniej został wyśledzony i zabity przez rosyjskie służby specjalne przy pomocy zdalnie sterowanej rakiety.

Orędzie i późniejsze rozmowy z Czeczenami były częścią prezydenckiej kampanii Jelcyna, w której kreował się na zwolennika pokoju. Po drugiej stronie frontu miejsce Dudajewa zajął Zelimchan Jandarbijew (niedawno zabity w zamachu zorganizowanym w Katarze najprawdopodobniej przez rosyjski wywiad wojskowy). Chciał on rozmawiać z Jelcynem jak równy z równym, jak prezydent z prezydentem.

Tymczasem latem 1996 r. bojownicy czeczeńscy przypuścili niespodziewany atak na Grozny i kilka innych ważnych ośrodków, wyparli siły rosyjskie i wykazali słabość “niepokonanej armii". Wysłannik Jelcyna, gen. Aleksandr Lebiedź, który pojechał na Kaukaz podpisywać porozumienie pokojowe powiedział, że zamiast pełnych godności żołnierzy rosyjskich zastał “zawszoną i zagłodzoną cywil-bandę". Wojna czeczeńska zdemoralizowała armię.

Podpisane w sierpniu 1996 r. w Chasawjurcie porozumienie (przewidujące wycofanie wojsk rosyjskich i odłożenie kwestii statusu Czeczenii na pięć lat) zostało przez wielu rosyjskich polityków uznane za zdradę interesów narodowych. Wynegocjowane w gorącym okresie wyborczym, już wkrótce stało się niewygodne także dla jego architektów.

Czeczeńską społeczność pozostawionosamą sobie, w morzu ruin, bez pomocy z zewnątrz. “Zawieszony" status republiki nie sprzyjał nawiązywaniu współpracy z zagranicą, a Moskwa otrzepywała ręce. Wybrany w styczniu 1997 r. w czeczeńskich wyborach prezydenckich Asłan Maschadow, polityk umiarkowany, opowiadający się za rozmowami z Moskwą i jak najszybszym ustaleniem statusu Czeczenii, nie był w stanie poradzić sobie z tragiczną sytuacją gospodarczą i społeczną. Jak dżuma szerzyła się anarchia.

Czeczenia przekształciła się w “światowe centrum kidnapingu", który stał się dla wielu jedynym źródłem utrzymania. Maschadow próbował zadowolić wszystkich - od młodych radykałów w swojej ekipie po polityków w Moskwie - i w rezultacie nie zadowalał nikogo. By ukrócić anarchię, wprowadził szariat (prawo koraniczne), co wzmocniło wpływy zwolenników stworzenia w Czeczenii islamskiego państwa wyznaniowego.

Politycy - w Moskwie, w Groznym oraz we wszystkich miejscach, dla których los Czeczenii i los Rosji nie jest obojętny - nie wyciągnęli wniosków po lekcji “pierwszej wojny czeczeńskiej". Nie znaleziono “dobrego momentu", by siąść do rozmów (bo tylko to może powstrzymać dzieło machiny zniszczenia). Zawsze działo się coś ważniejszego albo udawano, że nie ma z kim rozmawiać.

To, co stało się potem - rozpoczęcie w 1999 r. przez prezydenta-nominata Władimira Putina “drugiej wojny czeczeńskiej" (trwającej w istocie do dziś), kolejne dziesiątki tysięcy zabitych, kolejne setki tysięcy uchodźców, kolejne ruiny, wreszcie brak woli realnego uregulowania sytuacji na Kaukazie, a także coraz bardziej zmasowany terror i jego źródła - wszystko to zasługuje na oddzielną analizę. Wiele jest tu wątków niejasnych, wiele znaków zapytania. Warto je stawiać, choć nie na wszystkie znajdziemy odpowiedź.

Kiedy wyjadą czołgi?

Terroryzm, stosowany przez fanatycznych bandytów choć przecież nie przez cały naród czeczeński, zdyskredytował w oczach światowej opinii ideę niepodległości Czeczenii. W orędziu do narodu po ostatnim ataku na szkołę w Biesłanie prezydent Putin zapowiedział odwet. Nie wróży to dobrze, przeciwnie - grozi jeszcze większą przemocą.

Nieżyjący już wielki poeta kaukaski, piszący w języku awarskim Rasul Gamzatow, powiedział (cytat za książką Wojciecha Góreckiego: “Planeta Kaukaz"): “Kaukaz musi poszukać jakiegoś modelu współżycia z Rosją. To nie znaczy, że chcemy pokoju za cenę poniżenia, że pozwolimy się obrażać, że zgodzimy się na sytuację, w której Rosjanie będą dyktować, co mamy robić, a my będziemy milcząco przytakiwać. Jestem za przyjaznymi, dobrosąsiedzkimi stosunkami z Rosją demokratów, z Rosją porządnych ludzi, ale jestem przeciw rosyjskim szowinistom i imperialistom. Jestem przeciw Rosji, która nazywa nas pogardliwie »osobami narodowości kaukaskiej«. Jestem przeciw Rosji potomków Jermołowa, który mawiał: »Nie zaznam spokoju, póki nie zobaczę ostatniego górala w stawropolskim muzeum«. Jestem przeciw Rosji wyznającej zasadę, że cel uświęca środki i określającej naród czeczeński mianem bandytów. Wkroczenie na taką drogę nie przyniesie niczego dobrego, gdyż jest to droga niekończącej się konfrontacji, znaczona krwią i ofiarami".

Mimo fatalnych prognoz chciałoby się wierzyć, że nastanie czas poetów, kiedy czołgi i terroryści nie będą mieli racji.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
W latach 1992-2019 związana z Ośrodkiem Studiów Wschodnich, specjalizuje się w tematyce rosyjskiej, publicystka, tłumaczka, blogerka („17 mgnień Rosji”). Od 1999 r. stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. Od początku napaści Rosji na Ukrainę na… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2004