Czas na korektę

Obecna dyskusja wokół działań rządu i prezydenta na arenie międzynarodowej nie dotyczy w gruncie rzeczy polityki zagranicznej, ale wewnętrznej: sprawy międzynarodowe używane są w niej tylko jako narzędzie w sporze o ocenę polityki Lecha i Jarosława Kaczyńskich. Oczywiście: polska polityka potrzebuje zmian, jednak nie takich, jakich chcieliby zwolennicy bądź przeciwnicy PiS.

24.07.2006

Czyta się kilka minut

Z jednej strony mamy podszyte niezdrowymi emocjami wyczekiwanie, która jeszcze instytucja międzynarodowa lub polityk potępi nas za "odchodzenie od europejskiego wzorca demokracji, praw człowieka i rozumienia integracji". Z drugiej, widoczny jest narastający syndrom "oblężonej twierdzy", każący bronić działań, o których najlepiej byłoby jak najszybciej zapomnieć. Zarazem po obu stronach widoczna jest łatwość w ferowaniu ocen i w zarzucaniu przeciwnikowi działania na szkodę Polski.

W ten oto sposób okazuje się, że niemal wszystko, co działo się w polskiej polityce zagranicznej przed zeszłorocznymi wyborami, było dobre lub - dla odmiany - że dopiero ostatnie miesiące przyniosły przełamanie tendencji spadkowej.

Lepiej czy gorzej?

Tymczasem - pomijając warstwę retoryczną i ponadprzeciętną emocjonalność zachowań niektórych polityków - polityka zagraniczna obecnego rządu doskonale wpisuje się w działania wszystkich poprzednich ekip. Nie jest ani szczególnie lepsza, ani wybitnie słaba. Po sukcesie w negocjacjach nad budżetem UE na lata 2007-2013, przyszła bolesna porażka w sprawie "energetycznego NATO". Próby przełamania kryzysu strukturalnego w stosunkach z Francją na razie nie przyniosły nic konkretnego, podobnie jak chęć dokonania nowej wykładni relacji z Niemcami. Rosja nadal pozostaje państwem Polsce nieprzychylnym, choć nie brak sygnałów, że obie strony chciałyby zmiany tego stanu. Wszystko to znane jest nam od lat, tak jak od lat wiemy, że połowa odpowiedzialności za tę sytuację spada na naszych sąsiadów.

Ale są też działania odważne i trafne. Decyzja o wysłaniu polskich żandarmów do operacji UE w Kongo w ramach trzeciego pod względem liczebności (po Niemczech i Francji) kontyngentu jest politycznym strzałem w dziesiątkę, pokazującym, że polskie rozumienie solidarności jest wypełniane treścią. Zarazem jest to pierwsza operacja w ramach Europejskiej Polityki Bezpieczeństwa i Obrony, w której Polska od początku bierze udział (misje na Bałkanach zostały przejęte przez Unię od NATO).

Przełomowa dla polskiego myślenia była też decyzja o przystąpieniu do europejskiego kodeksu postępowania przy zamówieniach zbrojeniowych. Kodeks został opracowany przez Europejską Agencję Zbrojeniową, której Polska jest członkiem. Jego istota polega na dobrowolnej zgodzie państw na otwarcie rynku zamówień w tej dziedzinie dla pozostałych uczestników kodeksu. Polskie ministerstwo obrony nie będzie zatem mogło "przykrajać" przetargów pod polskich producentów, ci zaś będą mogli startować w przetargach organizowanych przez Francję czy Holandię. W ten sposób postawiono na firmy sprawnie zarządzane (państwowe i prywatne), a nie - jak do tej pory - na ochronę własnego rynku, czyli w praktyce konserwowanie słabości polskiej zbrojeniówki pod naciskiem lobby związkowego.

Obie decyzje nie są spektakularne. Ale obie wnoszą więcej do zrównoważenia relacji między Unią a USA (i do zasypywania podziałów z czasów irackiej awantury) niż wszystkie dotychczasowe zapewnienia o europejskim wyborze Polski. Odejście od barokowego stylu relacji z USA i zapowiedź poważnej debaty nad sensem umieszczenia w Polsce elementów amerykańskiego systemu obrony przeciwrakietowej daje nadzieję, że nawet politycy wyciągają wnioski z historii.

Ambicje i możliwości

Choć więc tendencja do używania przesadnych stwierdzeń jest wbudowana w spór polityczny między rządem a opozycją, błędem byłoby przenoszenie jej do dyskusji publicznej. Fatalna opinia w mediach (zwłaszcza zagranicznych), którą cieszą się prezydent i rząd, wprawdzie napędza to zjawisko, ale nie powinno się zapominać, że zdobycie uznania mediów nie ma nic wspólnego ze skuteczną i sensowną polityką - także, a może przede wszystkim, zagraniczną.

Polska polityka zagraniczna nie stoi zatem u progu katastrofy. Pozycja naszego kraju w Europie - a wraz z nią apetyt na więcej - urosła na przestrzeni ostatnich kilku lat. Wejście do Unii, kryzys w relacjach amerykańsko-europejskich, zmiany na Ukrainie - to wszystko wywindowało polityczne znaczenie Warszawy do poziomu nienotowanego po 1989 r. Jednocześnie zaplecze instytucjonalne i finansowe polityki zagranicznej pozostało takie samo. Czyli zbyt szczupłe, aby można było trwale i samodzielnie pozycję tę utrzymać. Obecny spadek koniunktury dla Polski słabość tę obnaża. Ale ponieważ - nauczeni historią i geografią - przywykliśmy do myśli, że albo będziemy silni, albo nas w ogóle nie będzie, bolesny powrót do dawnej roli sprawia wrażenie ostrego zjazdu w przepaść.

Tymczasem możemy przecież wygodnie funkcjonować w "kokonie" Unii, starając się unikać zadrażnień z silniejszymi. Taka perspektywa jest atrakcyjna nie tylko dla sporej części społeczeństwa i polityków, ale i dla naszych partnerów. Jako polityczny "plankton" moglibyśmy zapewne liczyć także na większą wyrozumiałość i przychylność dla niektórych naszych zachowań.

Oczywiście, na taką rolę nikt się w Polsce otwarcie nie zgodzi. Co nie oznacza, że nie stanie się ona naszym udziałem, jeżeli nadal będziemy pogrążać się w sztucznie napędzanej kłótni między "euforycznymi euroentuzjastami" a "narodowymi egoistami".

Bliższe rzeczywistości wydaje się więc twierdzenie, że znajdujemy się w momencie konfrontacji ambicji z możliwościami, która wypada bardzo źle dla tych ostatnich. Zanim - i jeśli w ogóle - przybędzie nam więcej możliwości, potrzebna jest przemyślana korekta w dół: ograniczenie się do rzeczy najważniejszych i możliwych, co nie znaczy prostych w realizacji.

Problem w tym, że trudno dziś nawet ustalić, które sprawy należą do tej kategorii. Ani exposé premiera Jarosława Kaczyńskiego, ani następująca po nim debata spraw tych nie wskazała.

Jaka zmiana, jaka kontynuacja

Poświęcanie szczególnej uwagi polityce zagranicznej nie jest rolą premiera, lecz ministra spraw zagranicznych, który co roku przedstawia informację na temat kierunków tejże polityki. Dlatego to, co pojawiło się w minionym tygodniu w exposé, to potwierdzenie rzeczy ważnych, ale też w dużej mierze oczywistych. Niewiele także dowiedzieliśmy się o metodach realizacji postawionych celów. A te bywają decydujące dla ostatecznego wyniku.

Wiadomo więc, że sojusze z USA i NATO pozostają filarami polskiego bezpieczeństwa oraz że w Iraku zostaniemy zapewne na przyszły rok - o czym wspomina się już od jakiegoś czasu. To dobrze, że Polska nie będzie dezerterować, ale byłoby jeszcze lepiej, gdybyśmy mogli z tego pobytu wyciągnąć także korzyści polityczne i gospodarcze. Opinia publiczna powinna też wiedzieć, co musi się stać, aby polskie oddziały mogły się spokojnie i planowo wycofać.

Niejasny - na tle pomysłów sprzed wyborów - jest wciąż kontekst, w jakim premier wspomina sojusz z USA. Czy jest to kwestia sojuszu politycznego w ramach NATO, czy też liczenia na powstanie dwustronnego sojuszu wojskowego Polski ze Stanami Zjednoczonymi? Ten ostatni należy bowiem do kategorii political fiction i nigdy nie znajdzie poparcia w Waszyngtonie. Z Amerykanami dyskutować trzeba więc o celu, charakterze i modelu instytucjonalnym współpracy - kwestiach, które przez lata nie były chyba w ogóle poruszane. Niestety, czas wysokich notowań Warszawy minął wraz z pierwszym spotkaniem George'a W. Busha z Angelą Merkel.

Premier Kaczyński zaznaczył też, że zasadniczym wyznacznikiem pozycji Polski jest członkostwo w Unii, a Polska chce uczestniczyć w przełamywaniu kryzysu tej instytucji. Narzędziem pomocnym ma tu być Trójkąt Weimarski i Grupa Wyszehradzka, choć - jak uczy doświadczenie - są to narzędzia cokolwiek trudne w użyciu.

Brak wzmianki o przyszłości traktatu ustanawiającego konstytucję dla Europy był jak najbardziej na miejscu. Traktat jest martwy i szkoda czasu na udowadnianie tezy przeciwnej. Czym innym jest natomiast przyszłość poszczególnych rozwiązań (m.in. ważenie głosów w Radzie Europejskiej), które będą przedmiotem intensywnych targów w przyszłym roku. Tutaj trzeba będzie mieć silne nerwy i własne, dobrze opracowane pomysły, aby zapewnić sobie posłuch innych i wpływ na końcowy wynik negocjacji.

Silnie zaakcentowana została w przemówieniu perspektywa członkostwa Ukrainy w Unii. Jednak patrząc na wydarzenia za wschodnią granicą, stwierdzić należy, że politycy ukraińscy grzebią właśnie szansę na dużo bardziej realne członkostwo w Sojuszu Północnoatlantyckim. W obecnej sytuacji (a także w panującym klimacie w UE), Polska nie jest w stanie zainicjować procesu efektywnego zbliżania Ukrainy do Unii. Warto pomału oswajać się z tą myślą, a może i szykować na wizytę "niebieskiego" premiera. Realne zaangażowanie Polski może dziś odbywać się na poziomie otwarcia własnego rynku pracy na pracowników rolnych z Ukrainy. Chyba że nad Dnieprem racja stanu weźmie górę nad personalnymi ambicjami - ale na to jest już prawdopodobnie za późno.

Nic za darmo

Z rzeczy nowych w wystąpieniu, pojawił się wątek zaangażowania w Azji Wschodniej i Ameryce Łacińskiej. Brak szczegółów pozostawia tę deklarację mało czytelną. Niedobrze byłoby, gdyby kryła się za tym chęć jakiejś ponadprzeciętnej aktywizacji. Polska ma wciąż trudności z wyraźnym zaistnieniem za swą wschodnią granicą - zarówno politycznie, jak i gospodarczo. Rozdrabnianie zasobów jest rzeczą, na którą polska dyplomacja nie może sobie pozwolić; zwłaszcza że są to skromne środki.

Najciekawszy fragment exposé dotyczył relacji z Rosją: "Procesy, które będą prowadziły do zaakceptowania Polski jako ważnego podmiotu polityki europejskiej i ważnego partnera także dla naszego wschodniego sąsiada, czyli Rosji, będą długotrwałe - mówił premier. - Tak układała się historia naszych stosunków, w których jest wiele zła, ale też wiele bliskości. Chcielibyśmy, aby ta bliskość zwyciężała".

Ostatnie miesiące od wizyty Siergieja Jastrzembskiego pokazały, że nie będzie to łatwe, a każde, nawet najdrobniejsze potknięcie może zaprzepaścić szansę na sensowny dialog. Tymczasem nie ma dziś ważniejszego zadania niż przełamanie impasu w relacjach z Rosją. Nie chodzi tu o handel mięsem i kwestie pokrewne, lecz o odblokowanie całej polskiej polityki zagranicznej, która dusi się w wyniku cichej wojny polsko-rosyjskiej.

Czy nam się to podoba, czy nie, Rosja od lat skutecznie czyni ze swej słabości siłę, wykorzystując lęki Zachodu. Ceny ropy i gazu postawę tę ułatwiają. Pozostawanie na marginesie, a w zasadzie poza marginesem współpracy z Rosją jest dziś równoznaczne z zawężaniem sobie pola manewru w polityce wobec państw Unii i USA.

Poprawa stosunków z Rosją nie będzie łatwa i nie odbędzie się bez ustępstw. Na pewno nie da się jej dokonać na gruncie stosunku do przeszłości. Nie uda się też bez zmiany retoryki, a więc niezbędna będzie pewna doza Realpolitik. Niestety, działania w duchu tej polityki uchodzą w polskiej tradycji za niemoralne i niegodne. Prezydent i rząd mają jednak mandat, by wejść na tę drogę. Jeśli tylko nie zabraknie odwagi i koncentracji, a druga strona doceni podjęty wysiłek, szanse na przełom będą w zasięgu ręki. Tym samym zwiększy się realny wpływ Polski w Europie. Gdyby jeszcze po wyborach we Francji udało się uczynić współpracę francuską-polską w Unii mniej zależną od współpracy francusko-niemieckiej, moglibyśmy zyskać kolejne kilka lat koniunktury.

Alternatywą jest coraz bardziej jałowy protest, pozbawianie się wpływu na politykę wschodnią Unii i rosnąca zależność od działań złączonych ponownym partnerstwem Niemiec i Stanów Zjednoczonych; jedynych państw, które będą skłonne stworzyć pozory rozumienia polskich obaw i ofiarować nam parę miłych gestów.

Tyle że, jak mówią Anglicy, "nie ma lunchu za darmo".

OLAF OSICA jest analitykiem Centrum Europejskiego Natolin w Warszawie. Stale współpracuje z "TP".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 31/2006