Czas dorastania

Po latach programowego zapomnienia w okresie komunizmu, po latach szeptanych opowieści rodzinnych, dwudziestolecie upublicznili "późni wnukowie", świadomi, że ich Polska nie jest kontynuacją tamtej.

19.02.2008

Czyta się kilka minut

Pierwszą przekrojową prezentację sztuki polskiej z lat 1918-1939, obejmującą ponad 400 obiektów, otwiera galeria portretów. Oto zamyślony mężczyzna w sportowym swetrze, ze starannie zaczesanymi włosami. Inny, w nienagannie skrojonym garniturze, usiadł z książką w fotelu, by zapalić fajkę i wypić kawę z odrobiną likieru. W tle telefon i kilim na ścianie. "Helenka" zakrywa dłońmi gołe ramiona, "Helena" zaś demonstruje elegancką, koktajlową sukienkę.

Autorami są zarówno malarze znani, jak i ci, o których zapomniano: obok Wojciecha Weissa czy Leopolda Gottlieba pojawiają się Halina Dąbrowska albo Włodzimierz Bartoszewicz. Różna jest też wartość artystyczna tych prac. Nie o nią jednak wyłącznie chodzi: dzięki portretom mamy wrażenie, że na wystawę wprowadzają nas świadkowie epoki - pokolenie naszych rodziców, dziadków albo pradziadków. Ludzie, z którymi zetknęliśmy się bezpośrednio albo niemal bezpośrednio. W tym sensie dwudziestolecie, brutalnie zamknięte katastrofą II wojny światowej, nie do końca jeszcze stało się historią. Po latach programowego zapomnienia w okresie komunizmu, po latach szeptanych opowieści rodzinnych, upublicznili tę epokę "późni wnukowie", świadomi, że ich Polska w najmniejszym nawet stopniu nie jest kontynuacją tamtej.

Pokolenie romantyczne

Oczywiście grozi to mitologizacją. Tej jednak kuratorom wystawy - którzy nadali jej tytuł odwołujący się do rozliczeniowej książki Czesława Miłosza - niemal udało się uniknąć. Niemal, bo kilku ważnych wątków zabrakło, by wymienić tylko kluczowe dla tamtego okresu problemy narodowościowe (może warto byłoby pokazać sztukę odwołującą się do tożsamości innych niż polska: ukraińskiej, litewskiej albo żydowskiej?). Mimo to prezentacja daje rzetelny i szeroki przegląd tematów, które interesowały nie tylko artystów, ale i zwykłych obywateli Polski Odrodzonej (obok sztuki "czystej" znalazło się na niej także świetne rzemiosło artystyczne). Tym samym zyskuje szczególny, rzec by można: społeczny czy wręcz antropologiczny charakter. A że większość sal ekspozycyjnych tchnie optymizmem? Przecież był to czas młodzieńczego entuzjazmu. Nawet w momentach kryzysowych.

Choć rozpoczął się niepokojem. Dlatego pierwszą sekwencję wystawy tworzą dzieła odwołujące się do tradycji legionowej i wojny polsko-bolszewickiej. Szybkie, "polowe" portrety i sceny z żołnierskiego życia, rejestrowane przez Leopolda Gottlieba, dobrze oddają inteligencki i wspólnotowy charakter Pierwszej Brygady - formacji, której część Polaków wcale nie chciała. Sąsiaduje z nimi młodopolsko-romantyczna "Karabinowa kula" Adama Bunscha z końca lat 20.: jasnowłosa dziewczyna o łagodnych rysach i smukłej sylwetce delikatnie dotyka czoła żołnierza, który padając, wypuszcza z rąk bagnet. To znaczące zestawienie.

Dalej rozpoczyna się wojna na plakaty. Z jednej strony bolszewickie hasło "Gieroi na Warszawu!", z drugiej dramatyczne "Na pomoc! Wszystko dla frontu! Wszyscy na front!". Wreszcie Józef Piłsudski, namalowany przez Ignacego Pinkasa jeszcze w 1915 r., jakże inny od tego z portretów oficjalnych, które masowo powstawały piętnaście lat później: roztopiona w szarościach, niemal nierealna postać bardziej niż wodzem wydaje się poetą. Nic w tym dziwnego: wszak w polskiej tradycji jedno często współgra z drugim.

Wojenna sekwencja wprowadza zarazem to, co wydaje się kluczem do całej wystawy: ruch. Wyraźnie wyczuwa się go w pozornie tylko znieruchomiałej, monumentalnej postaci zespolonego ze śmigłem lotnika. Czy ktoś pamięta, że Edward Wittig zadedykował znany warszawski pomnik lotnikom (także amerykańskim), którzy zginęli w wojnach prowadzonych przez Polskę w latach 1918-22? Rzeźba z placu Unii Lubelskiej (po wojnie przeniesiono ją na rondo przy ul. Żwirki i Wigury) szybko zaczęła budzić nowe skojarzenia, związane z rozwojem - dorastaniem do nowoczesności. Model tego pomnika na wystawie w Muzeum Narodowym daje do myślenia.

Ciąg zderzeń

Ruch objawia się na różne sposoby. Przede wszystkim jako ciąg zderzeń. A w dwudziestoleciu z rzadką intensywnością ścierały się poglądy artystyczne. Chodząc po wystawie, bez przerwy podświadomie zauważamy te zderzenia. Z jednej strony fascynacja awangardą: oto jedyna zachowana w oryginale rzeźba Katarzyny Kobro (układ, którego najważniejszym elementem jest żółta kulka, określająca punkt ciężkości) albo modernistyczne meble z prezydenckiego Zameczku w Wiśle, czerpiące z najświeższych wzorców Bauhausu. Z drugiej, deklaracja "powrotu do porządku" i swoisty klasycyzm, zauważalny choćby tylko w "renesansowych", a jednocześnie codziennych scenach malowanych przez Ludomira Slendzińskiego. Jego "Grający w guziki" albo "Dama z wózkiem" zdumiewają harmonią i wyrafinowaniem kompozycyjnym, a przy tym przypominają twórczość popularnego dziś Balthusa.

Jednocześnie mówią o innej formie ruchu. Tej, która jest wyrazem młodości. Dlatego ważnym tematem warszawskiej prezentacji stało się dziecko - metafora rozwoju i przyszłości. Najbardziej wzruszającym elementem tej sekwencji wydają się międzywojenne zabawki z krakowskiego zbioru Marka Sosenki (można mieć nadzieję, że wybitny kolekcjoner wreszcie doczeka się w swoim mieście muzeum), dobrze korespondujące z obrazem "Budowa z klocków" Władysława Lama albo "Chłopcem w czaku ułańskim" Zygmunta Waliszewskiego.

Stąd droga prowadzi do tych części wystawy, które prezentują zabawy dla dorosłych: sport, kawiarnię i kabaret. Wszystkie te rozrywki należą do jednego - znów: inteligenckiego - porządku. Nigdy wcześniej ani później futbol, tenis czy szermierka nie interesowały artystów w takim stopniu (o dziwo, piłkarzy często malowały kobiety: Janina Konarska, Maria Ewa Łunkiewicz, Wiktoria Goryńska). O sporcie rozmawiało się tak jak o literaturze - na salonach. Więc kiedy patrzymy na ceramiczną rzeźbę Miki Mikun, zastanawiamy się, czy świetnie zbudowana "Dziewczyna z jabłkiem" w obcisłym stroju jest pływaczką czy bywalczynią modnych kawiarń.

Wreszcie najbardziej dynamiczny wątek wystawy: miasto. Czasem jego biologiczną podstawą okazuje się "Tłum" (obraz Leopolda Lewickiego przywodzi na myśl słynny wiersz "Wiosna" Juliana Tuwima). Kiedy indziej - jak u Mieczysława Bermana, Konstantego Mackiewicza albo Karola Hillera - miasto współgra z innym mitem tamtego okresu: maszyną. Bywa radosnym "Młynem życia", jak w inspirowanych Holly-

woodem fotomontażach Kazimierza Podsadeckiego, które czytelnikom "Światowida" przybliżały amerykańskie metropolie. Ale może także stanowić zagrożenie, jak w dramatycznych wyobrażeniach "Wieży Babel" Stanisława Kubickiego i Jerzego Hulewicza. Być codziennym piekłem "Bezrobotnych" (Władysław Strzemiński), przestrzenią "Wiecu" (Leopold Lewicki) albo "Rozruchów" (Stanisław Osostowicz).

Bo choć na wystawie nie ma bezpośrednich nawiązań do polityki, wyczuwa się ją na każdym kroku. Sztuka, nawet ta najbardziej krytyczna albo najbardziej prywatna, była wtedy wyrazem zaangażowania - współtworząc nowe państwo.

Na koniec: warszawskie Muzeum Narodowe, wstrząsane konfliktami związanymi z wyborem nowego dyrektora, dysponujące budynkiem absolutnie nienadającym się na galerię, potrafiło przygotować ostatnio kilka znakomitych swystaw - po wędrującej teraz po Polsce prezentacji malarstwa flamandzkiego proponuje wielowątkową monografię całej epoki. Oby tak dalej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, historyk i krytyk sztuki. Autorka książki „Sztetl. Śladami żydowskich miasteczek” (2005).

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2008