Czarna Wołga. Felieton Stanisława Mancewicza

Gospodarz jakby ostatnio więcej spaceruje po własnej wyobraźni. I z tych spacerów przynosi nam relacje

17.10.2022

Czyta się kilka minut

Fot. Grażyna Makara
FOT. GRAŻYNA MAKARA

Ktoś powie, że ostatni tuzin wypowiedzi Gospodarza to nie jest powód do żartów. A znowuż ktoś inny, mniej melancholijnie nastawiony do opinii wyrażanych przez prastarą inteligencję żoliborską, rzeknie, że są to mniemania po prostu fajne. Rozjaśniające mroki obecnych czasów. Rzec trzeba, że i my lubimy, gdy Gospodarz świeci tu i ówdzie latarką, jak snuje swe opowieści z mchu i paproci, bądź takie, od których człowiekowi włosy stają dęba, a zęby szczękają. I nie ma się co oburzać, bo lubimy się bać i kochamy, gdy Zbawca Narodu zbawia naród. To jego praca.

Gospodarz zbawia w skali małej i dużej. Weźmy powtarzające się co jakiś czas jego wtręty na temat niemieckiej chemii gospodarczej. To uświadamianie mikro w celu makro. Że – powiada Gospodarz – Polak w odróżnieniu od Niemca musi prać w proszku nieproszku, a mydło przysyłane zza Odry i Nysy Łużyckiej jest towarem bez wartości, wyprodukowanym w ramach niemieckich knowań, antypolskiego oszukaństwa i żydowskiego spisku. Przyznajemy bez bicia: lubimy ten gospodarski, holistyczny ogląd świata. Od szczegółu do ogółu, od mozołów związanych z higieną osobistą po problematykę globalną, od nóg, których nie sposób wyszorować w obecnym kształcie Unii Europejskiej, po planetarne huragany zawsze wiejące w oczy Polsce i Polakom. Wsłuchujemy się zatem z zainteresowaniem w fascynujące opowieści o bezustannym polskim pechu, o atakach na wiarę praojców, o krzywdzącym ryciu w przyrodzonej szlachetności i naszym oczywistym wybraństwie, i o arabskich zakusach na dziewictwo tutejszych blondynek. Lubimy to i nic na to nie poradzimy, że na tle mów p. Kaczyńskiego reszta polskich polityków to słabeusze dukający z kartki, pozbawieni elementarnych zdolności gwarzenia z ludem.

Rzeczywiście – zauważono to tu i ówdzie, i my też przyglądamy się najnowszym występom z uwagą – ostatnie opowieści Gospodarza są jakby inne od tych dawniejszych. Jest w nich coraz więcej życiowego detalu, codziennego praktykowania polskości, a sporo mniej wschodnioeuropejskiego szybowania po nieboskłonie zmyślonej historii powszechnej.

Gospodarz – popatrzmy – jakby ostatnio więcej spaceruje po własnej wyobraźni. I z tych spacerów przynosi nam relacje. Oto za Tuska – to oczywiste – widział nędzarzy zjadających dzikom topinambur, czy raczej ziemniaki, kogoś z naszych – też to wie – wyrzucił ostatnio z pociągu hitlerowski kolejarz, banszuc po prostu. Ziąb skłania Gospodarza do apeli, by palić w piecach śmieciem, na złość lewactwu, co cieszy każdego dbającego może o czystość rasy, ale niczego więcej. Innym razem powiada, że był na jakiejś wojnie i pamięta, że tam tańczono, opowiada jak był za granicą (tak naprawdę nigdy nigdzie nie był) i wreszcie, że słyszał – to lubimy najbardziej – że gdzieś w jakimś szpitalu, na oddziale intensywnej terapii, widziano człowieka chorego na „sepsę”, „siedzącego na zydlu”, nieleczonego przez przebogatych lekarzy, i tak dalej, i tak dalej. Ktoś powie, że takie rzeczy to tylko u nas, ale jak się posłucha obecnych tzw. liderów z krajów i bliższych, i dalszych, to nie trzeba się wstydzić odjechanej wyjątkowości...

Wróćmy jednak na własne śmieci. Gospodarz jeździ po Polsce jako Zbawca, a Zbawcy się słucha. Zapewne gdyby ktoś z nas, jak tu ponuro siedzimy, wypuścił się w Polskę z takimi opowieściami, na podobne biletowane występy po domach kultury, pewnie nie byłoby co zbierać. Bez charyzmy nie ma co się tam pchać, a z charyzmą owszem, i z pomysłem można, bo ważny jest mit i jego umiejętna eksploatacja. Zbawcy posłucha każdy z otwartymi ustami. Opowieści Gospodarza są spójne dla znakomitej większości słuchaczy, są też oczekiwane. Tak ma być, bo tak było i jest. Wszyscy wszystko, o czym Gospodarz mówi, już słyszeli, raz, dwa, albo i sto razy, ale chętnie posłuchają raz jeszcze, w wykonaniu najlepszym z najlepszych. Jest to mniej więcej tak, jakbyśmy sławną, starodawną, miejską legendę o Czarnej Wołdze usłyszeli od jej kierowcy. Dlatego takie to jest fajne i nienudne.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Felietonista „Tygodnika Powszechnego”, pracuje w Instytucie Literackim w Paryżu.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 43/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Czarna Wołga