Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Pierwsze wrażenie: to jakaś koszmarna żebracza zbieranina. Kolumny samochodów, które co chwila mijamy na drogach obwodu donieckiego – posiłki, jakie idą na front, pewnie na Bachmut i Sołedar, gdzie trwają najcięższe walki – to głównie piechota zmotoryzowana. Jako oznaczenie na mapie brzmi to dobrze: tu brygada zmechanizowana, tam szturmowa. Ale gdy patrzy się na te kolumny, można zwątpić w nazwy przypisane do jednostek.
Oto jedna z nich, właśnie pędząca na wschód, blokując ruch innych pojazdów – wszystkich poza sanitarkami, które mają tu pierwszeństwo absolutne (i których mijamy wiele). Na oko, kompania: około dwudziestu aut osobowych, w nich pewnie ponad setka ludzi. Jeszcze chwilę temu, zanim pomalowano je pospiesznie na zielono, były cywilne: stare dżipy i kombiaki, nawet osobówki, byle pojemne. Numery rejestracyjne: polskie, litewskie, niemieckie. Zdarza się zabytkowa łada. Do tego jedna ciężarówka na kompanię, z przyczepką, pewnie z zapasami żywności – czasem polski cywilny star, iveco (z zasobów Bundeswehry?) albo kamaz, który wygląda jak wyciągnięty ze złomowiska.
Niektórych nawet nie przemalowano – używane auta cywilne, sprowadzone z zagranicy i będące podstawowym narzędziem zapewniającym mobilność ukraińskiemu żołnierzowi, są, jak sami mówią, „materiałem wojennym jednorazowego użytku”. Prędzej czy później (raczej prędzej) zostaną na polu walki, zniszczone przez drona albo zwyczajnie popsute. Niektóre padają, zanim dotrą na front – co i rusz mijamy je na poboczu, z otwartą maską; obok krząta się paru ludzi w mundurach, usiłując przywrócić je do życia.
UKRAINA CZYŚCI EUROPĘ – a przynajmniej, sądząc po tablicach rejestracyjnych (tych też nawet nie zmieniono; jaki sens byłby je przerejestrowywać?), środkową jej część – z używanych aut. Ekolodzy powinni się cieszyć: w cenie są te z silnikami diesla, one mają być bezpieczniejsze w razie trafienia od tych z silnikami benzynowymi. Choć i benzynowe są w użyciu. Każdy złom się liczy, byle jechał.
ATAK NA UKRAINĘ | KORESPONDENCJE, ZDJĘCIA, ANALIZY | CZYTAJ NA BIEŻĄCO W SERWISIE SPECJALNYM >>>
Tak na pierwszy rzut oka wygląda żebracze iście wojsko, które od prawie roku stawia opór mocarstwu i jego „drugiej armii świata” (jak sama siebie nazywała; określenie dziś raczej ironiczne). Dla porządku dodajmy, że czasem trafia się rodzynek: oto ulicą Drużkiwki, miasteczka w obwodzie donieckim, pędzi brytyjski bushmaster. Chwilę wcześniej trafił się amerykański terenowy humvee. Ci, którzy w nich jadą, muszą się chyba czuć jak elita. Cóż z tego jednak – humvee ani bushmaster nie mają takiego pancerza, który chroniłby na poważnie. A gdy front ma kilkaset kilometrów, niewiele pomoże też kilkadziesiąt opancerzonych (lekko) bradleyów i marderów – ich dostawy, z USA i Niemiec, niedawno zapowiedziano.
Jak na razie, po roku ukraińskiej wojny egzystencjalnej, najwierniejszym narzędziem tej armii pozostaje używane auto cywilne. W nim transportuje się rannych do punktów medycznych pierwszej pomocy (profesjonalne sanitarki są zbyt rzadkie, by zużywać je na pierwszej linii); w nim transportowani są ludzie i wszelki materiał wojenny.
UŻYWANE AUTO CYWILNE – ono mogłoby być symbolem tej wojny. Wieloznacznym: z jednej strony biedy, braków w sprzęcie, ograniczoności zachodnich dostaw. Z drugiej – kreatywności. Jak wtedy, gdy stary pick-up staje się wyrzutnią rakiet po tym, jak ustawione zostają na nim sprawne nadal rury zdemontowane ze zdobytego Gradu. Albo gdy zespół zwiadowców pędzi nimi po donbaskich bezdrożach, by przeniknąć przez dziury we froncie, puścić drona i nakierować zespoły obsługujące Himarsy (te, jak słyszymy, pracują jak w fabryce: na trzy zmiany, aby rzadki sprzęt mógł być stale w użyciu).
Jeśli jednak ta wojna musi trwać – a nic nie wskazuje, by miało być inaczej – na dłuższą metę kreatywność nie zastąpi systemu: systemowego przezbrajania broniącej się armii w sprzęt zachodni. Systemowego, to znaczy takiego, który nie ma znamion „czyszczenia magazynów” (w niczym nie ujmując doraźnej efektywności owego „czyszczenia” – choć dla logistyków to pewnie stały ból głowy, jak zapewnić takiej zbieraninie części zamienne czy amunicję).
Zwłaszcza że cenę za brak poważnego sprzętu w poważnej liczbie płacą ludzie. Gdy niektórzy mówią dziś, że Bachmut to „ukraińskie Verdun”, porównanie to ma w sobie drugie dno: tu i tam „materiałem jednorazowego użytku”, który zużywał się najbardziej, był i jest człowiek. ©π