Co zrobić z cudem

Bohaterka filmu we śnie rozmawia z Matką Boską, ale za dnia rwie się do życia. Bardziej pragnie niż wierzy. Aż przyjdzie wreszcie ten moment, kiedy samodzielnie podniesie się z łóżka.

02.02.2010

Czyta się kilka minut

Sylvie Testud grająca chorą Christine w filmie "Lourdes" / fot. materiały dystrybutora /
Sylvie Testud grająca chorą Christine w filmie "Lourdes" / fot. materiały dystrybutora /

Lourdes

Film "Lourdes" przypomniał mi głośną niegdyś historię nawrócenia Alexisa Carrela (1873-1944), laureata Nagrody Nobla z fizjologii i medycyny w 1912 roku. (Pomijam tu dyskusyjne - mówiąc delikatnie - poglądy pioniera transplantologii i torakochirurgii na eutanazję i eugenikę).

Opisał w książce "Podróż do Lourdes" (wyd. Maria Vincit 2008). W 1903 roku Carrel, zdeklarowany ateista, na prośbę przyjaciela zgodził się, jako lekarz, towarzyszyć pielgrzymom do Lourdes. Szczególną opieką musiał otoczyć Marię Bailly Ferrand, nieuleczalnie chorą na gruźlicze zapalenie otrzewnej. Carrel obawiał się o życie chorej. Przyjacielowi, który namówił go na ten wyjazd, powiedział, że gdyby Maria doznała uzdrowienia, on jest gotów uwierzyć w Boga. Tego samego dnia, na jego oczach, podczas wieczornej procesji chora, pobłogosławiona Najświętszym Sakramentem, odzyskała zdrowie, co Carrel jako lekarz skonstatował.

Przyjacielowi, który przypomniał mu jego obietnicę, odpowiedział: "a może to nie była gruźlica otrzewnej?". Carrel pozostał sceptykiem. Kiedy jednak ogłosił ściśle medyczny opis przypadku Marii Bailly Fernand, uznano to za kompromitację uniemożliwiającą mu objęcie katedry uniwersyteckiej. Musiał się przenieść do Stanów Zjednoczonych, gdzie kontynuował pracę badawczą i dokonywał dalszych odkryć .

Nawrócił się wiele lat później. Olśnienie wiarą nastąpiło w górach, w czasie zjazdu narciarskiego. Historia ta dobrze pokazuje, jak dalece cudowne uzdrowienia, acz w powszechnym przekonaniu związane są z wiarą, to jednak nie są traktowane jako źródło ani fundament wiary.

Komisja lekarska, która opisuje uzdrowienia w Lourdes, nie stwierdza cudu. Stwierdza tylko, że powrót do zdrowia nastąpił w sposób przy obecnym stanie wiedzy niewytłumaczalny. Kościół tych orzeczeń nie komentuje ani nie uzupełnia religijnym komentarzem, a od wiernych nie wymaga wiary w cudowne uzdrowienia.

Ks. Adam Boniecki

Jean-Dominique Bauby, autor książki "Motyl i skafander" i bohater filmu pod tym samym tytułem, w jednej ze scen wspomina swoją wycieczkę do Lourdes. Nie była to bowiem pielgrzymka, ale raczej ekstrawagancka eskapada znudzonego playboya - kabrioletem, w towarzystwie młodziutkiej kochanki, do miejsca, które nazwał pogardliwie "światową stolicą cudów" i gdzie zaopatrzyć się można w najbardziej kuriozalne okazy religijnego kiczu.

Tam właśnie bohater książki sprezentuje ukochanej stiukową, nieprzyzwoicie drogą figurkę Matki Boskiej, "migoczącą jak choinka na Boże Narodzenie". Później, w hotelowym pokoju, będą się kochać pośród czerwonych światełek i wtedy właśnie Jean-Dominique podejmie decyzję o rozstaniu z dziewczyną. W filmie obecność figurki będzie jeszcze bardziej wymowna: stary grzesznik, król życia, redaktor naczelny francuskiego "Elle" z jakichś irracjonalnych powodów nie będzie w stanie oddać się igraszkom pod okiem Przenajświętszej Panienki. Rusza więc w miasto, opustoszałe nocną porą, i z dziwną melancholią przygląda się rozświetlonym wystawom sklepów z dewocjonaliami.

Wiele lat potem, kiedy po wylewie krwi do mózgu zostanie dożywotnio uwięziony we własnym ciele i skazany na kontakt ze światem poprzez mruganie jedną powieką, przypomni sobie tamtą noc, tamto egzotyczne dlań wówczas miejsce - za dnia pełne ludzi na wózkach i różnej maści cierpiących, którzy czekają pokornie w długich kolejkach, by dostać się do cudownej groty. Z właściwym sobie dystansem Bauby oszczędzi nam w swojej książce pouczającej puenty. Dostrzeże jednak (co jeszcze bardziej uwidoczniło się we wspomnianym filmie Juliana Schnabla) niepokojącą ironię swego losu. Bauby nigdy nie dozna cudownego nawrócenia, ale popatrzy inaczej na dawnego siebie: pijanego życiem, oślepionego jego złudnymi błyskotkami. I być może dzięki temu jego tęsknota za dawnym sobą okaże się odrobinę mniej bolesna.

***

Na ekrany trafiło właśnie "Lourdes" Jessiki Hausner, która pokazuje "światową stolicę cudów", rezygnując z perspektywy, jaka w przeszłości była udziałem bohatera filmu "Motyl i skafander". Choć wyciszony i chłodny, film austriackiej reżyserki przebija niewidzialną zaporę oddzielającą ciekawskiego obserwatora, turystę, sceptyka od rozmodlonego pielgrzyma. Albo inaczej: łączy oba spojrzenia w nową jakość. Migawki z Lourdes mają wręcz dokumentalny sznyt, ale najwyraźniej nie tego rodzaju rejestrująca prawda jest głównym celem Jessiki Hausner.

Kamera nie skupia się na absurdach religijnej turystyki; cierpliwie filmuje zwyczajną codzienność pielgrzymów: kolejki "po cud", wspólne posiłki, osobliwe zależności łączące chorych i mniej chorych, czy też chorych i opiekujących się nimi wolontariuszy. Ci ostatni zdają się przynależeć do zupełnie innego świata. Czyż jednak nie jest tak, że każdy z nich przyjeżdża do Lourdes z jakąś własną, głęboko ukrytą intencją...? Christine, unieruchomiona na wózku bohaterka filmu, z zazdrością przygląda się zalotom pielęgniarek i strażników. Jeden z nich obudzi w niej żywsze emocje. Zastanawia się, czy jego ciepłe spojrzenie może być czymś więcej niźli tylko wyuczonym gestem współczucia. Bezradna w swoim kalectwie młoda kobieta uczestniczy we wszystkich pielęgnacyjnych i ozdrowieńczych rytuałach jakby trochę nieobecna. Mimowolnie docierają do niej strzępy rozmów, z których większość dotyczy cudownych ozdrowień. Za cud oficjalnie uznaje się tylko te, które będą mieć trwały charakter. A Christine, jak i większości spośród pielgrzymów, nie pozostało już nic prócz wiary. We śnie rozmawia z Matką Boską, ale za dnia najzwyczajniej rwie się do życia. Bardziej pragnie, niż wierzy. Aż przyjdzie wreszcie ten moment, kiedy samodzielnie podniesie się z łóżka.

Patrzymy na wspólnotę pielgrzymów jak na mikrospołeczność: są tu lepsi i gorsi; ci bardziej i ci mniej zasługujący na cud; tacy, którzy cierpią na skutek nieuleczalnej fizycznej ułomności bądź najzwyczajniej samotni. "Dlaczego ja?", "dlaczego to ona...?" - powracają jak mantra ukryte pretensje do Boga i do siebie nawzajem. Kojące słowa duchownych o cudzie wiary i uzdrowieniu duchowym powodują u tych bardziej dociekliwych jeszcze większe zwątpienie. Jedną z najciekawszych, najbardziej tajemniczych postaci jest sublokatorka Chri-

stine z hotelu w Lourdes. Starsza kobieta w milczeniu matkuje naszej bohaterce, ale kiedy ta ostatnia stanie na nogi, nieco inaczej zaczniemy postrzegać jej towarzyszkę. Wszak sprawowanie opieki bywa czasem formą sprawowania władzy - a uzdrowionej Christine opiekunka po prostu przestanie być potrzebna. Do końca nie dowiemy się jednak, czy uporczywe trwanie przy pustym wózku Christine jest oznaką złych intencji, małej wiary czy realnego rozpoznania stanu zdrowia dziewczyny.

Co zrobić z cudem? - to pytanie zdaje się jednym z najważniejszych postawionych w "Lourdes".

Kościelni urzędnicy i lekarze pozostaną powściągliwi w kwalifikacji cudownego przypadku Christine. Towarzysze z pielgrzymki nie nakarmią nim swoich nadziei, pogrążając się w zazdrości i duchowym zamęcie. "Nagroda dla najlepszego pielgrzyma" będzie sarkastycznym znakiem tej ogólnej bezradności.

***

Oglądając "Lourdes", usiłowałam sobie przypomnieć filmy, które z podobną odwagą, a zarazem z tak wielką subtelnością traktowałyby zbliżony temat. W historii kina można znaleźć wiele tytułów opowiadających o cudownych zrządzeniach losu, jednak o samych cudach rozpatrywanych w świetle nauczania Kościoła czy o tajemnicy wiary w cud kino zwykło mówić ostrożnie, jakby bało się nadszarpnięcia delikatnej materii zjawiska.

W tym sensie trudno byłoby traktować poważnie neorealistyczny i uroczy skądinąd "Cud w Mediolanie" Vittoria De Siki z 1951 r., gdzie społeczność nędzarzy wyeksmitowana siłą z roponośnego terenu ratuje się z opresji za sprawą cudownej interwencji "z góry". Widok pariasów odlatujących na miotłach z mediolańską katedrą w tle wskazuje raczej na baśniową niż religijną proweniencję tytułowego cudu. Przy okazji jednak czarno-biały, z założenia pocieszycielski film De Siki kryje w sobie szczyptę gorzkiej refleksji na temat zbyt naiwnej, a zarazem zbytnio interesownej wiary. Główny bohater o imieniu Tot?, któremu duch zmarłej opiekunki (znalazła niemowlę w kapuście) dał moc nadprzyrodzonego wpływania na rzeczywistość, w pewnej chwili zaczyna dostrzegać obłęd sytuacji, w której zachłyśnięty cudownymi możliwościami tłum traci kontrolę nad swoimi pragnieniami.

Z kolei Luis Bu?uel, który przekornie zwykł dziękować Bogu za swój ateizm i w "Mlecznej drodze" z 1969 r. zaprezentował rozbudowaną polemikę z katolickim dogmatami i herezjami, szczególne miejsce poświęcił zdarzeniom cudownym: weselu w Kanie Galilejskiej, uzdrowieniu ślepców, objawieniom Matki Bożej, mimowolnie zwracając naszą uwagę na to, jak ważne miejsce zajmuje w świadomości wierzących sama opowieść o cudzie - jakby dopiero w samym akcie mówienia, powtarzania, opowiadania objawiał się żywy i aktualny sens cudu jako takiego.

Jednym z najpiękniejszych filmów interpretujących cud w znaczeniu jak najbardziej nieortodoksyjnym pozostaje "Zielony promień" (1986) zmarłego przed trzema tygodniami Érica Rohmera - obyczajowa powiastka, która nieoczekiwanie odsłania swoją metafizyczną podszewkę. Przypomnijmy: młoda, samotna urzędniczka przebywająca na wakacjach w Biarritz wypatruje na plaży rzadkiego zjawiska przyrodniczego, które ma objawić się przy zachodzie słońca. Dla Delphine, szukającej prawdziwej miłości pośród rytuałów godowych i niezobowiązujących słownych gierek, wyczekiwany "zielony promień" okaże się czymś więcej niż niezwykłym fenomenem atmosferycznym. Ale też czymś więcej niż magicznym znakiem cudu miłości, którego niespodziewanie doświadczy ostatniego dnia pobytu w kurorcie. Będzie małym, prywatnym, parareligijnym olśnieniem, które pozwoli Delphine odrodzić się w głębszym, bardziej świadomym siebie wcieleniu.

W sposób zdecydowanie bardziej "ortodoksyjny", z uwzględnieniem wszystkich teologicznych dylematów i ściśle skodyfikowanych procedur badawczych próbował mierzyć się z tematem "Trzeci cud" z 1999 r., amerykański film Agnieszki Holland, gdzie grany przez Eda Harrisa ksiądz Frank Shore miotał się pomiędzy prywatnym kryzysem wiary a próbą dowiedzenia świętości pewnej kobiety, która po żmudnym dochodzeniu okazuje się kimś innym, niż oczekiwaliby tego przełożeni Franka. Bo w istocie stał za tym spór jeszcze bardziej fundamentalny: pomiędzy indywidualnym przeżyciem religijnym a lojalnością wobec instytucji, która ma swoje sztywne hierarchie i uprawia własną politykę.

***

Ale to właśnie w europejskim filmie "Lourdes" najpełniej udało się połączyć oba doświadczenia: "polityczne" i intymne, z mocnym akcentem na to drugie. Hausner pokazuje Lourdes trzeźwo, ale bez cienia wyższości. Zauważa w tym miejscu znacznie więcej niż kramik z cudami. Odsłania działające w nim mechanizmy, a  jednocześnie pozostaje wycofana wobec tajemnicy, wobec trudnych związków cierpienia i wiary. Kiedy w jednej ze scen filmu Christine ma zanurzyć swoje ciało w cudownej wodzie, obserwujemy całą sekwencję starannych przygotowań, które zwieńczone zostaną dyskretnym zaciągnięciem białej zasłony.

Uhonorowany Grand Prix na Warszawskim Festiwalu Filmowym oraz nagrodą krytyki w Wenecji film "Lourdes" opowiedziany został tak, jakby wszystko, co najważniejsze, rozegrało się za taką właśnie zasłoną. A my jesteśmy jednocześnie w środku i na zewnątrz.

"LOURDES" - reż. i scen. Jessica Hausner, zdj. Martin Gschlacht, wyst. Sylvie Testud, Gilette Barbier, Gerhard Liebmann, Lea Seydoux, Bruno Todeschini, Irma Wagner. Prod. Austria/Francja/Niemcy 2009. Dystrybucja Gutek Film.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 06/2010