Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Najnowszy raport Krajowej Izby Gospodarczej to doskonała okazja, by o nie zapytać. Już na pierwszy rzut oka widać, że nie ma jednego świata polskiego hostessingu. Są przynajmniej trzy. Różnią je głównie zarobki, ale także zestaw zmartwień.
W pierwszym świecie zarabia się słabo. To dolne rejestry hostessingu. Zachęcanie do degustacji kawałków sera albo nowych chipsów w supermarkecie. Ewentualnie tzw. sampling, czyli wręczanie próbek innych produktów. Perfum albo drobnych gadżetów. Tę klasę „biedahostessingu” domyka udział w konferencjach. Siedzenie na prowizorycznej recepcji albo wskazywanie gościom odpowiedniej drogi. Formalnie nie powinno być poniżej płacy minimalnej. Ale często bywa. Zwłaszcza, że praca – co do zasady – świadczona jest tu dorywczo. Królują więc „dzieła” albo tzw. wynagrodzenia prowizyjne. Wtedy zdarza się nawet 8 za godzinę.
Ale nawet jak płacą powyżej stawki minimalnej (zwykle kilkanaście złotych netto za godzinę), to pozostają inne kłopoty. W raporcie przeczytać można świadectwa hostess, którym jednostronnie obniżono wynagrodzenie pod błahymi pozorami. Np. dlatego, że hostessa namawiająca do degustacji jakiegoś produktu w supermarkecie założyła polar. A założyła, bo stała przez kilka godzin koło lodówki i było jej chłodno. Przecież miała „wyglądać ładnie”.
W tym świecie trudno dochodzić swoich praw. Świadomość, że stawki są niskie, a hostessy (rzadziej: hostowie) łatwo zastępowalne, bywa nieraz przez pracodawców lub nawet innych pracowników interpretowane jako zgoda na podłe traktowanie. Jedna z uczestniczek badania wspomina, że kierownictwo wymagało od niej, by uprzątnęła stanowisko pracy po jej zakończeniu. Ale nie tak po prostu. Tylko w pełnym „rynsztunku” – to znaczy w mundurku i na szpilkach. Dlaczego to robili? Bo mogli. A ona? Uprzątnęła. Bo musiała.
Polecamy: Woś się jeży - autorska rubryka Rafała Wosia co czwartek w serwisie "TP"
W drugim świecie hostessingu większość tych zmartwień pozostaje w mocy. Dochodzą jednak nowe. Hostessa na targach motoryzacyjnych albo rautach promujących znane marki zarabia lepiej: od 20-50 zł za godzinę w górę. Jak wysoko można dojść? To już słodkie prawo zleceniodawcy. Bywa, że stawka to kilka tysięcy za dniówkę. Ale jest haczyk. Bo wysokie stawki bywają zazwyczaj połączone ze specjalnymi życzeniami. „Siedziałam oblana czekoladą na tronie. To była zamknięta impreza w jednym z hoteli w Londynie. Przyjechali producenci tego smakołyka z całego świata” – czytamy w raporcie. Ale bywa i tak, że ani płaca, ani wcześniejsze ustalenia nie przewidują żadnych „ekstrawagancji”. Ale w praktyce hostessy stają się np. obiektem zaczepek lub niedwuznacznych sugestii ze strony uczestników wydarzenia. Podpici mężczyźni proponują młodym kobietom seks, domagają się numeru telefonu, są nachalni. Hostessy żalą się organizatorom, a ci wymagają, by „nie zwracały uwagi i wytrzymały”. Praca staje się torturą. Pękniesz? Nie będzie nowych zleceń.
Stosunkowo najmniej zarzutów podnoszą przedstawicielki trzeciej grupy. To np. zatrudnione przez kluby rozkręcaczki imprez. Współczesne wersje wodzirejów. Tyle że robiące to „nieoficjalnie”. Jako rzekomo przypadkowe klubowiczki. Tu praca najbardziej przypomina... normalną pracę. A czytelne reguły sprawiają, że gdy wodzirejkę nagabuje nachalny gość, wzywana jest ochrona. Płace też bywają wyższe. Nie na tyle, by stać się stałym źródłem utrzymania, ale jako sposób dorobienia już zdecydowanie tak.
Z wiedzą zdobytą z raportu KIG da się zrobić parę rzeczy. Po pierwsze, zauważyć ten zazwyczaj niedostrzegany segment polskiej pracy. Po drugie, zrewidować szereg (zazwyczaj krzywdzących) stereotypów na temat hostessingu. Np., że to praca lekka, łatwa i przyjemna. Po trzecie wreszcie, należy pamiętać, że praca hostessy to dla wielu młodych kobiet (rzadziej mężczyzn) bardzo często pierwsze zetknięcie z rynkiem pracy. Przemoc wyrządzona na tym etapie to rodzaj krzywdy szczególnie obrzydliwej.