Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W wywiadzie z Jerzym Pilchem znalazły się następujące stwierdzenia: „Za Peerelu wysokiej literatury w księgarniach w ogóle nie było. Nie było niczego: dobrych powieści i esejów, nie było Miłosza, Gombrowicza, Tomasza Manna. Nie było też dobrej literatury popularnej, pod którą teraz uginają się stoły”. Ponieważ stwierdzenia te w żaden sposób nie zostały skomentowane przez redaktorów „TP”, pozwoliłem sobie zaglądnąć na moje półki z książkami. Znalazłem tam m.in. „Ferdydurke” Gombrowicza (PIW, 1956) i inne dzieła, m.in. serię wydawaną w latach 80. przez Wydawnictwo Literackie, także stary program teatralny z informacją, że Teatr Dramatyczny w Warszawie wystawiał w 1957 r. „Iwonę księżniczkę Burgunda”. Znalazłem też Tomasza Manna, wydawanego przez Czytelnika w latach 1950-60, Miłosza - „gdzie wschodzi słońce i kędy zapada” (Znak, 1980), „Wiersze” (WL, 1984) oraz dobre (jak sądzę) powieści i eseje Conrada, Prousta, Faulknera, Hemingwaya, Dos Passosa, Steinbecka, Camusa etc. wydawane w latach 1950-60 przez PIW, Czytelnika, WL i inne ówczesne oficyny.Kolekcjonowałem w tamtych czasach fantastykę, dlatego posiadam parę metrów takiej literatury wydawanej w Peerelu (w dużej mierze lepszej od większości tego, co wydaje się teraz w tej dziedzinie): Lema, Tolkiena, Strugackich, Asimova... Wydawał też książki np. Joe Alex, nie było natomiast harlekinów.
Kilka dni temu w „Gazecie Wyborczej” Pan Tadeusz Nyczek, pisząc o Konstantym I. Gałczyńskim, stwierdził, że ze względów cenzu-ralnych nie można było w PRL-u wystawić „Orfeusza w piekle”. Mam stary program, z którego wynika, że „Orfeusz” z tekstem Gałczyńskiego był wystawiony przez Teatr „Groteska” w Krakowie (premiera: grudzień 1956 r.). Dobrze pamiętamy z żoną to przedstawienie ze względu na lalki i scenografię (Minticz, Mikulski, Skarżyński) oraz wszystkie „niecenzuralne” wówczas kuplety śpiewane przez lalki.
Piszę o tym wszystkim, gdyż scripta manent, i ktoś (np. młodzi, którzy tamtych czasów nie pamiętają) mogliby Wybitnym Autorytetom Literackim uwierzyć. Cokolwiek zaś złego można by powiedzieć o PRL (a można dużo), był to jednak „najweselszy barak w obozie” i wielu ludzi w innych „bratnich krajach” uczyło się języka polskiego po to, by móc czytać (po polsku!) dobrą literaturę, co zaświadczył kiedyś sam Josif Brodski.
ANDRZEJ FULIŃSKI (Kraków)
*
Wszystko to prawda, tyle że dobra literatura była osiągalna albo pod halami targowymi, albo za czekoladki u znajomej pani z księgarni. Dziękujemy jednak Czytelnikowi za cenne uzupełnienie.
KRZYSZTOF BURNETKO, MICHAŁ NAWROCKI