Cienie

Dopiero wczesny ranek, a powietrze zaczyna falować gorącem. Nad Avenue Yennenga powoli unosi się kurz.

30.01.2016

Czyta się kilka minut

Paweł Reszka /  / Fot. Grażyna Makara
Paweł Reszka / / Fot. Grażyna Makara

Odrobiny pyłu sięgają tarasu położonego na piętrze hotelu Idéal. Chłopiec niesie kawę z baru na parterze. Stąd dobrze obserwować biegnącą w dole aleję, która przecina centrum smutnego, półpustynnego miasta.

Cicha katedra z czerwonej cegły, pod którą handlarz codziennie chce mi sprzedać szkaradny, lecz duży (metr na dwa) portret Jana Pawła II: „Właśnie pan powinien go mieć! Dam dobrą cenę!”. I meczet, który co rano budzi całą dzielnicę. Ludzie wstają powoli, żeby zmierzyć się z kolejnym dniem gorączki. Powietrze bezlitosne. Przypomina kosmyki wełny, rozdziera płuca. Noc, która przynosi chłód, jest zawsze zbyt krótka, zbyt intensywna, żeby przynieść ulgę.

Opodal meczetu krótka ulica zajęta przez kurtyzany. Stoją przed lichymi chatkami z blachy i dykty. Milczą i tylko gestami zapraszają do środka. Dalej park, rynek, uniwersytet, wojskowe patrole w rządowej dzielnicy, knajpy...

Mówili mi, że biali wyjeżdżają do Afryki, bo sprzykrzyło im się dotychczasowe życie, i że uciekają przed czymś nierzeczywistym. Cieniami przeszłości.

Jedni ruszają nagle, porzucając wszystko. Inni kupują bilet z oznaczoną datą powrotu. Tak jakby nie chcieli do końca zamknąć za sobą drzwi. Zostawić sobie szansę powrotu. Choć przecież podświadomie wiedzą, iż wykorzystają go tylko w jedną stronę. Mówią, że niektórzy mają szczęście i układają wszystko od nowa. Mówią, że pechowcy trafiają tu do Wagadugu.

– Dbaj, żeby nie siedzieć tu zbyt długo. Po jakimś czasie trudno stąd wyjechać – ostrzegał mnie inżynier A., pierwsza osoba, którą poznałem w mieście.

Inżynier A. właśnie – jak co rano – pojawił się w Chez Awa po przeciwnej stronie ulicy. Knajpa składała się z dwóch ław i chroniącej przed słońcem płachty rozpiętej na czterech żerdziach oraz baru ukrytego w głębi.

Z góry patrzyłem na leniwy, powtarzalny od lat rytuał. Mocny francuski papieros, zamawianie kawy, szczypanie kelnerki. Wszystko bez emocji.

On: zawsze zwrócony twarzą do ulicy, nigdy nie dolewa mleka do kawy. Tęgi z czarnymi, lekko przyprószonymi siwizną włosami. Wypala, jednego po drugim, trzy albo cztery gitanesy. Jakby gdzieś się śpieszył. Ale gdzie? Do męki południa? Do słońca, które nie chce zachodzić? Do spoconego ciała? Brudnego prysznica w naszym hotelu? Nie wiem, bo znikał na cały dzień. Dopiero wieczorem pojawiał się w knajpie. Na stoliku rozkładał instrumenty. Przez kostkę cukru sączył napój do małej szklaneczki, mieszał to jakąś fikuśną łyżką.

Mówili, że pochodzi z Wysp Zielonego Przylądka. Kiedyś wyjechał do Monrowii na kontrakt. Tam przyszło nieszczęście. Bandyci napadli na dom i zabili mu dziecko. Chodziło o rabunek. A strzały padły z rozpędu. Mimo nieszczęścia, w gruncie rzeczy był pogodnym człowiekiem. Miał np. teorię, że wszystkie języki są niezwykle do siebie podobne. – Jak to, nie mówisz po portugalsku? – dziwił się. – Mów po francusku albo hiszpańsku, tylko na końcu dodawaj „sz” – komenderował.

W mieście panował stan podskórnego napięcia. Jedna ulica w kwartale rządowym oddzielona była od reszty miasta betonowymi blokami. Za nimi stały transportery opancerzone i żołnierze z karabinami gotowymi do strzału. Tam mieściła się siedziba prezydenta. Pokazał mi ją pewien znajomy student.

Inżynier A. moją znajomość ze studentem karbonariuszem topił w ironii: – Ja wiem, oni mają tajną organizację. I myślą, że obalą dyktatora. Ale będzie inaczej. Prezydenta obalą wojskowi, a może i nie obalą. A studenci? Tak czy siak pójdą siedzieć.

Inżynier A. spojrzał w górę. Dostrzegł mnie i pomachał: „Wyjeżdżam! Wieczorem zapraszam na pożegnalne przyjęcie”.

Wieczorem wokoło Chez Awa zebrali się bywalcy. Inżynier siedział z boku, na blacie miał rozłożone instrumentarium. Pokazał wzrokiem butelkę z długą szyjką, w której ukrywał skarb: – Czasem widzę osoby, o których wiem, że nie mogą tu być. Czasem wydaje mi się, że wchodzą tutaj. Czasami widzę je gdzieś w dali przy katedrze. Mam ochotę iść, choć wiem, że nie ma dokąd. To nazywa się absynt. Musisz skosztować, na pożegnanie…

Huczała muzyka. Wszystko tonęło w dymie. Nagle zobaczyłem znajomą postać. Odwrócona plecami, ale przecież nie mogłem się pomylić. Przepychałem się przez tłum, który gęstniał. Gdy wypadłem na zewnątrz, było kompletnie pusto.

Za plecami miałem muzykę i hotel. Przed sobą Avenue Yennenga. Zdawało mi się, że aleja jest bardzo długa. Zwęża się, aż w oddali staje się mikroskopijną czarną kropką. Bałem się iść.

Obudziłem się wcześnie rano. Chłopak przyniósł mi kawę do stolika na tarasie. Zapytałem, czy wiadomo, o której wyjeżdża inżynier.

– Dokąd miałby wyjeżdżać? – zapytał chłopak.

– No z Wagadugu! Wczoraj było pożegnanie.

Chłopiec roześmiał się.

– Inżynier? On zawsze tak gada!

Pośpiesznie spakowałem manatki. Autobus do nadgranicznego Pö odjeżdżał o siódmej rano. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 06/2016