Cezariańskie pisanie

To niezwykłe zjawisko: być może najwybitniejszy współczesny publicysta pisze w niszowym portalu internetowym, tocząc publicystyczne boje w czymś w rodzaju próżni, jaka się wytwarza wobec ludzi, którzy krępują innych.

10.05.2011

Czyta się kilka minut

Gdybym chciał pomyśleć w czasie, w którym nie wolno myśleć; gdybym spróbował analizy politycznej w czasie, w którym jej nie wolno uprawiać, wyglądałaby ona następująco...". Tak zaczyna się tekst, który - gdybyśmy żyli w normalnym kraju (tzn. politycznym), z normalną opinią publiczną (tzn. nieplemienną), z normalnymi nagrodami za publicystykę roku (a nie środowiskowymi totemami) - zdobyłby uznanie i wszystkie możliwe laury. Napisany trzy dni po katastrofie smoleńskiej, opowiadał Polakom, co się będzie działo w ich pięknej Ojczyźnie, gdy "Bóg i śmierć zaczną obsługiwać partyjną politykę". Wszystko, co się zdarzyło i nadal zdarza od tego czasu, jest zawarte w tym tekście ("Witajcie w niebezpiecznych czasach", portal "Krytyki Politycznej", 14.04.2010). Łącznie z wpadkami prezydenta Komorowskiego, "przestrzeloną" krytyką Jarosława Kaczyńskiego i brutalnością obecnego sporu, każącego w przeciwniku politycznym widzieć zło absolutne, tak jakby nieco mniejsza porcja zła nie wystarczyła do zgrabnego zdemolowania Polski.

Jego autor, Cezary Michalski (na dźwięk tego nazwiska większość tuzów naszej publicystyki, redaktorów gazet potężnych jak partie polityczne - wykrzywia twarz lub lekceważąco się uśmiecha), wychynął właśnie z lewicowej pustelni portalu "Krytyki Politycznej" i od razu zrobiło się głośno. Niedawnego artykułu w "Newsweeku", wspartego okładką z ukrzyżowanym samolotem, nie można było nie zauważyć, toteż od razy sypnęły się gromy. A teza była następująca: polski Kościół staje przed wyzwaniem w postaci uprowadzenia mu wiernych do swoistej herezji smoleńskiej, której kapłanem i prymasem zarazem jest Jarosław Kaczyński, a biskupi, wiedząc już o narastającym niebezpieczeństwie, muszą udawać, że nic się nie stało. Nie jesteśmy przyzwyczajeni do takiego ostrego stawiania spraw, tu, wśród łagodnych Słowian, którzy owszem, chętnie się będą wzajemnie postponowali z użyciem osobistych wycieczek, ale niechętnie przyjmują prawdy o świecie, w którym żyją, opisane w sposób wykraczający poza proste "kocham" lub "nienawidzę".

Cezary Michalski zniknął w głębinach "Krytyki Politycznej" po upadku "Dziennika" - pisma prowadzonego wespół z Robertem Krasowskim, które mimo żałosnego końca, tak typowego dla wszystkich prób przełamania duopolu opinii ("Gazeta" kontra "Rzeczpospolita", prawica kontra lewica, ortodoksi naprzeciw świeckich, antykomuniści kontra lewicowcy i usum ad finum), odegrało wielką rolę w historii polskiej inteligencji, wydając dodatek "Europa". Była to jedyna w niepodległej Polsce próba zaznajamiania rodaków ze współczesnym dorobkiem myśli Zachodu, bez pośrednictwa "kasty kapłańskiej", decydującej, co powiedzieć, a co przemilczeć. "Dziennik" był liberalny, manifestujący modernizację jako zasadnicze polskie wyzwanie, a tym samym nieinteresujący na dłuższą metę dla masowego czytelnika, wolącego klasyczne wojny w ramach znanego i lubianego podziału na "nas" i "onych".

Przedtem, przed lewicą i liberalizmem, Michalski był publicystą prawicowego "Życia", "Frondy", która stała się w drugiej połowie lat 90. ikoną nowego konserwatyzmu chrześcijańskiego, wypowiadającego się równie sprawnie pop kulturą i dyskursem filozoficznym, a jeszcze dodajmy do tego środowisko "pampersów", w ramach którego Michalski kierował publicystyką kulturalną TVP jako "żołnierz prawicy". Na samym początku, jeszcze zanim upadł PRL, był redaktorem "bruLionu" - najbardziej radykalnej formy buntu przeciw zagłaskaniu wszystkich problemów przez konflikt "my przeciw komuchom". Jak widać z tej jakże pobieżnej biografii, przeszedł drogę od literacko-kulturowego autsajdera, przez środowiska ortodoksyjnych "nowych chrześcijan", gorzki chleb polskiej prawicy, by skończyć jako stary liberał w wynajętym sublokatorskim pomieszczeniu udostępnionym przez radykalną, pozapolityczną lewicę. Na tej drodze miał tyle niezasłużonych porażek i osobistych kompromitacji, że gdyby to trafiło na innego, chyba by zamilkł na wieki. Ale na prawach niejasnej reguły, ilekroć po swoim kolejnym upadku zaczyna gdzieś pisać i publikować, można być pewnym, że za jakiś czas wyszukiwarki internetowe będą pluły jego nazwiskiem w wielkiej obfitości, przy każdej istotnej kwestii nad Wisłą - mimo grymasów na twarzach legionu przeciwników, których wychował sobie przez czas swojej biografii, pokręconej jak slalom specjalny.

Co takiego jest w jego publicystyce, że przykuwa uwagę, koncentruje emocje, nie daje się obłaskawić i zawsze kończy się awanturą? Gdybym miał odpowiedzieć w jednym zdaniu, brzmiałoby ono tak: nazywanie rzeczy po imieniu z odwagą, na jaką nie stać zdecydowanej większości ludzi piszących w Polsce. Z odwagą, która prędzej czy później prowadzi do przeszarżowania i kolejnej klęski. W kraju, w którym dziennikarstwo jest w pierwszym rzędzie strojeniem własnego instrumentu do tonacji orkiestry, do której się akurat przynależy, to wyjątek drażniący wszystkich.

Teraz, wraz z publikacją w "Newsweeku" być może przyjdzie znowu moda na Michalskiego, który da się ponieść tej fali, jak tyle razy wcześniej. My jednak, którzy ostatnio czekaliśmy z niecierpliwością na felietony publikowane co poniedziałek i czwartek na stronach "Krytyki", przywykliśmy do Michalskiego wyzbytego złudzeń, piszącego do niewielkiego w gruncie rzeczy kręgu, prowadzącego rozmowę z Polską i z sobą samym, z własną przeszłością i złudzeniami. Jego teksty, często manieryczne, pełne zabaw w cytaty z popkultury i powracających obsesyjnie tematów ujmowanych z coraz to innej perspektywy, czasami nieznośne w swojej dygresyjności (co drugi felieton), czasami porażające celnością i lapidarnością (co trzeci), dawały równocześnie poczucie, że w tym obłąkanym świecie jest ktoś, kogo upodobań i poglądów nie trzeba koniecznie podzielać, ale który przynajmniej chce się dowiedzieć, co się z nami wszystkimi dzieje, kto potrafi zdobyć się na dystans i humor, bez których nie sposób ani zbudować normalnej polityki, ani podgrzać wody w kranie. Siła tych tekstów nie leży nawet w tym, że jednym felietonem Michalskiego można pod względem konceptów obdzielić całą tygodniową publicystykę w Polsce, ale w szczególnym tonie szczerości, o jakim już zapomnieliśmy, że może występować w pisanej postaci, a nie wyłącznie przy wódce o drugiej nad ranem, gdy zamykają już knajpę.

Michalski pokazuje wszystkim, dlaczego nie lubi takich czy innych idei i zachowań, nie udając, że stoi za nim jedyna racja w świecie. Pisze "sobą" w tym sensie, że nie ściąga do pomocy w udowadnianiu swoich poglądów żadnych obiektywnych okoliczności prócz smutnej prawdy, że słabi przegrywają, obłąkanych zamyka się i izoluje, a "modernizatorzy", do których sam się zalicza, mogą być bardziej okropni niż "modernizowani". Jest równie surowy dla siebie, co dla innych - postępuje odwrotnie do większości polskich publicystów politycznych, którzy są w stanie usprawiedliwiać każde świństwo i prymitywizm własnego plemienia, byle tylko dowalić pozostałym.

Pośród cytatów z Lady Gagi, amerykańskich filmów "klasy Ź", metafor literackich, czyli całego tego "cezariańskiego" zgiełku, wyłaniają się więc pisane w lekkiej formie zdania, które muszą niepokoić: czy Michalski dostrzega wcześniej niż inni, co się dzieje, czy dzieje się tak, bo on to napisał, mając sekretny wpływ na rzeczywistość, opowiadając ją jak pająk, który z siebie wysnuwa sieć tężejącą na powietrzu...

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2011