Bukolika i polityka

Niedawno zabawiłem na pograniczu Włoch i Słowenii, miejscu nie mniej urodziwym niż sławniejsze rejony winiarskie.

03.08.2020

Czyta się kilka minut

 / PAWEŁ BRAVO
/ PAWEŁ BRAVO

Długi na kilometr. Wysoki na 45 metrów. Wiadukt San Giorgio od kilku dni służy mieszkańcom Genui. Obiekty inżynierii lądowej, takie jak mosty, wiadukty, kładki i tunele, stwarzają to miasto, bez nich istniałaby tylko grupka dzielnic powciskanych na siłę w ciasne doliny wpadające do morza, oddzielone zboczami trudniejszymi do przebycia niż dawny mur berliński. A ten wiadukt stanowi też początek autostrady biegnącej wzdłuż Morza Tyrreńskiego aż po Riwierę, którą warto się przejechać dla samej urody widoków. ­Podobne uniesienia wizualne zapewnia chyba tylko ­Jadranska magistrala, czyli droga D8 wzdłuż wybrzeża dalmatyńskiego.

Poprzedni wiadukt w tym miejscu runął dwa lata temu. Bez wyraźnego powodu, żaden piorun nie strzelił, ziemia się nie trzęsła, a jednak imponująca konstrukcja po prostu się pokruszyła, jakby to były płaty tynku, a nie betonowe kloce metrowej grubości. Była to symboliczna katastrofa, w której obok zabitych, rannych i odciętych od świata ofiarą był prestiż narodu dumnego tyleż ze swoich górskich dróg, co z piłkarzy. Architektem nowej konstrukcji musiał być zatem nie byle kto. Z Genui pochodzi Renzo Piano i tenże sławny architekt podarował miastu w prezencie projekt. Piękny, z rozmachem, ale bez monumentalizmu, dyskretnie elegancki. Wiadomo: Włosi nawet szklankę reklamową taniego piwa projektują tak, że u nas by stała w dizajnerskim butiku. Ale czy wygodny? To się okaże.

I będę wypatrywał wieści z uwagą, pomny na przykład klęski, jaką poniósł inny archigwiazdor Calatrava, przerzucając ćwierć wieku temu przez Canal Grande w Wenecji kładkę wprawdzie ładną, ale koszmarnie niewygodną dla pieszych, ignorującą podstawowe zasady ludzkiej motoryki. Tego rodzaju pycha szczególnie mnie drażni, mam obsesję na punkcie mostów – wszystko, co służy przejściu na drugą stronę, jest dla mnie szczególnym rodzajem budowli. Trzeba mieć dumę i śmiałość, aby chcieć pokonać wąwóz, dolinę, zatokę, ale i pokorę, by uszanować warunki przyrody i potrzeby ludzi cierpliwie wędrujących do swoich celów.

Bo w samym akcie czynienia sobie ziemi poddaną nie ma nic złego, czego dowodem tradycyjny krajobraz rolniczy. Spójrzcie na sieć działek i dróg, na rytm upraw, pastwisk i odłogów, graficzne haiku świeżo zaoranego pola i pozornie bezładną kipiel kwitnącej, niewyskubanej łąki. To jest zapis odwiecznej gry bez przegranych, o sumie niezerowej. Człowiek ze swoim sprytem wyciska w znoju z Matki Ziemi to, co w danym miejscu potrafi ona rodzić najlepiej.

Kiedy tylko wjadę między winne pagórki, parkuję na poboczu, głuchy na złorzeczenia współpasażerów, i gapię się w nabożnym skupieniu. Żaden francuski ogród czy angielski park sentymentalny nie budzą we mnie tyle emocji, co rzędy winorośli i historia, którą opowiadają, jeśli tylko umiemy rozumieć sedno tego, co widzimy. Historia uważnej miłości dla gleby, jej warstw i wód, dla nachylenia stoków i kąta padania promieni słońca, miłości, która każe wziąć do ręki łopatę albo wsiąść na spychacz, rozstawić tysiące palików i przeciągnąć między nimi druty. Historia męki, jaką ogrodnik zadaje od marca aż po wrzesień roślinom, przy czym nie wiadomo, kto tu bardziej cierpi – cięta latorośl czy tnący w deszczu i spiekocie człowiek.

Niedawno zabawiłem na pograniczu Włoch i Słowenii, miejscu nie mniej urodziwym niż sławniejsze rejony winiarskie. Szerokie i przedzielone stromym uskokiem tarasy z krzewami przyciętymi tak wąziutko, że robią się prawie płaskie, idą tam wzdłuż zboczy krągłych pagórków niczym poziomice na obłędnej, nie całkiem fizycznej mapie. Było upalnie i cicho, ze skubniętych ukradkiem jagód ciekł już prawie słodki sok. Kręciłem się po serpentynach wiejskich dróg, upojony samym widokiem, aż na którejś starej chałupie spod tynku wylazł mi pod oczy napis: Tu je Jugoslavija. Živeli maršal Tito.

To ślad krwawych rozpraw z 1945 r., kiedy Tito liczył, że za pomoc w pokonaniu Hitlera na Bałkanach dostanie od Anglików Triest i jego zaplecze. W oczekiwaniu na negocjacje o przebiegu granicy cała okolica była poligonem czystek etnicznych – metody, żeby wykurzyć włoską ludność, były te same, co te, które 50 lat później oglądaliśmy w telewizji. Niejedna krasowa rozpadlina w okolicy do dziś kryje szczątki ludzi, których wrzucono tam, aby wystraszyć resztę wioski.

Bukolika i polityka. Nie da się ich rozplątać. Ci ludzie, którzy naprzeciw mnie sprzątają winnicę, skądś się tutaj wzięli, a rzadko kiedy wędrówki ludów były pokojową imprezą. Kiedy człowiek panuje nad ziemią, suma w grze bywa niezerowa. Kiedy panuje nad człowiekiem, zawsze musi wyjść zero. Moje życie, twoja śmierć. A potem ktoś znów zaorze pole, wykarczuje chwasty, postawi nowy most. ©℗

 

W ramach rekompensaty za te ponure opowieści dam wam przepis na prosty, ale efektowny letni deser z kategorii semifreddo – to jakby mrożony krem, od lodów różniący się tym, że po wyjęciu z zamrażalnika szybko się roztapia. 100 ml ­aperolu wlewamy do garnuszka z 100 ml mocno wytrawnego białego wina (może być musujące, jak w szprycerze, ale bąbelki i tak zaraz znikną), dodajemy 2 łyżki cukru, podgrzewamy mieszając, aż zgęstnieje o połowę. Dwa białka ubijamy na sztywno z 2 łyżkami cukru pudru. Wlewamy w tę pianę pomalutku zagęszczony, jeszcze ciepły aperol, ciągle mieszając. Tak uzyskaną masę dodajemy do 400 ml ubitej śmietanki, mieszając delikatnie. Rozkładamy do 4 miseczek i wstawiamy do zamrażalnika na kilka godzin. Na wydaniu można polać gęstym syropem owocowym, np. z pomarańczy.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 32/2020