Boks i szachy

Korekta państwa jest w Polsce niemożliwa, póki ktoś nie odniesie totalnego zwycięstwa: opanowując wszystkie segmenty i organy władzy.

04.11.2009

Czyta się kilka minut

Co się takiego stało, że mój tekst "Wojna w Europie (czas przyszły)", o możliwości wojny na naszym kontynencie, operujący hipotezą i ocierający się o oczywistość, wywołał tak zażartą dyskusję? Dyskusję, dodajmy, która znacznie odbiegła od pierwotnego tekstu i stała się bardziej zapisem fundamentalnych wątpliwości co do przyszłości Polski niż rozważaniami dotyczącym konstelacji międzynarodowych. Czego się wszyscy intuicyjnie obawiamy?

Sądzę, że łączy nas podobny niepokój wynikający z przekonania, że coś się właśnie na naszych oczach skończyło, równocześnie, jak pisał Olaf Osica, nie potrafiąc nazwać "natury tego Nowego". I temu się warto przyjrzeć.

***

Po pierwsze: musimy sobie powiedzieć jasno, że Polska w ostatnich latach straciła możliwość gry pozorami. To wielka strata, bo dla państw średniej wielkości i peryferyjnych gra o własną pozycję przez "udawanie mocy" jest jednym z kluczowych instrumentów oddziaływania.

Prowadziliśmy taką grę i została ona zdemistyfikowana. Najpierw w Iraku okazaliśmy się niezdolni do powiązania obecności militarnej z profitami politycznymi, wskutek czego przegraliśmy politycznie i ujawniliśmy słabość militarną. Kolejną klęską był traktat konstytucyjny. Finałem straszenia państw i rządów Zachodu polską niezgodą na jego formułę i ryzykiem, że staniemy się przywódcami buntu, było kompromitujące poddanie tej sprawy, ujawniające niedojrzałość polityczną i łatwość, z jaką można ominąć polskie opory.

Irak miał służyć wzmocnieniu Polski na europejskiej "mapie siły", sprzeciw wobec traktatu był manifestacją gotowości gry na najwyższym poziomie - o to, czy oprócz Niemiec i Francji ktoś "nowy" będzie współrządził przyszłym projektem na kontynencie. Po tych wydarzeniach/klęskach już nic nie mogło być takie jak przedtem. Narzekania, że nie podjęliśmy później gry, nadal wetując porozumienia UE-Rosja, brzmią z tej perspektywy żartobliwie (Marek A. Cichocki).

Drugim przełomem jest zupełna klęska założeń polskiej polityki wschodniej i szerzej - regionalnej. Okazało się, że w obrębie grupy nowych członków UE z Europy Środkowo-

-Wschodniej nie sposób zbudować trwałej koalicji, co więcej, polskie próby jej budowania są przyjmowane z nieufnością. Zakres spornych kwestii pomiędzy stolicami grupy wyszehradzkiej rośnie. Łuk Karpat zaczyna być granicą interesów politycznych, a nie tylko przeszkodą geograficzną. W polityce wschodniej doszliśmy do ściany - po dwudziestu latach narody i politycy Ukrainy czy Białorusi (nie mówiąc już o Rosji) na co dzień uprawiają standardy polityczne i gospodarcze przynależne do "cywilizacji postsowieckiej z siedzibą w Moskwie" i nie widać w nich chęci do zmiany status quo.

Polska przestała być punktem odniesienia dla współczesnych elit tych krajów, a UE jest tylko jedną z wielu opcji - do wykorzystania finansowego czy propagandowego - ale nie rzeczywistego, jeśli miałoby to naruszać ich interesy. Nawet Litwa, "partner strategiczny", po zmianie władz i w kryzysie przyjęła zdroworozsądkowo, że skoro jej stabilność finansowa i społeczna zależy od banków skandynawskich (z tego kierunku także pochodzą widoki na energię elektryczną), to przywiązywanie nadmiernej wagi do stosunków z Polską byłoby przesadą.

Z przekonania żywionego przez dwie dekady, że polską misją jest oddziaływanie na Wschód, zacieranie "uskoku tektonicznego" na granicy byłego ZSRR - został tylko "wymiar wschodni", co do którego, jak słusznie napisał jeden z moich polemistów, chodzi o to, kto będzie zarządzał unijnymi peryferiami (a raczej pieniędzmi na nie) niż o faktyczne zbliżenie Ukrainy czy Białorusi do Zachodu. Stało się tak nie dlatego, że ktoś w Warszawie tego nie chce, lub się boi, ale dlatego, że kwestia instytucjonalnych związków Zachodu z obszarem postsowieckim nie zaprząta wyobraźni potencjalnych beneficjentów takiej polityki na wschód od Bugu.

Dopiero z perspektywy tych dwóch przełomów można rozmawiać o roli Polski w regionie i możliwościach, jakie ona niesie. Z pewnością nie mieści się w tej optyce wiązanie interesów Polski z Gruzją (tu się kłania prof. Najder ze swoją miażdżącą krytyką tego zaangażowania) ani udawanie, że możemy stworzyć realną europejską perspektywę dla krajów na wschód od nas. Ten czas minął, i kto uważa, że nasze żywotne interesy wymagają dopominania się o członkostwo Ukrainy w UE, ten popada w anachronizm. Żale nad rezygnacją Polski z "politycznej ekspansji w regionie" są więc żalami nad płynącym czasem, który zmienia oblicze świata. Miłe dla niektórych polskich uszu, ale daremne.

***

Powyższe kwestie nie dotyczą wyłącznie przemian naokoło nas, ale wiążą się także z czynnikami wewnętrznymi.

Od końca lat 90. nie przeprowadzono w Polsce ani jednej reformy systemowej. Kształt państwa i jego podstawowych mechanizmów zastygł, a wszelkie próby zmiany nie mają na razie szans powodzenia. Państwo Polaków XXI wieku jest skrojone na miarę "międzyepoki", czasu stabilnego przyjmowania procedur unijnych w bezkonfliktowym świecie chronionym stabilnymi instytucjami. Nawet słabości administracji wydawałyby się do zniesienia - tam, gdzie sobie ona nie radzi albo jest zastępowana oddolnymi działaniami samorządów i zwykłej ludzkiej zapobiegliwości, albo korygowana unijnym naciskiem. Nie przypadkiem według badań Polacy bardziej wierzą administracji brukselskiej niż własnej.

Tyle że kontekst się zmienia i państwo może nie być zdolne do zapewnienia elementarnych gwarancji bezpieczeństwa i skutecznej walki o własne interesy. Nie dlatego, że ta czy inna ekipa rządząca nie chce lub ma "minimalistyczne wizje", lecz dlatego, że zaszła w Polsce zmiana polityczna, blokująca samo korygowanie mechanizmów państwa i jego polityki. Korekta państwa jest niemożliwa, póki ktoś nie odniesie totalnego zwycięstwa, opanowując wszystkie segmenty i organy władzy. W warunkach partyjnej wojny totalnej nie jest możliwe przeprowadzenie reform czy koniecznych zmian. Gdy przeciwnik kontroluje część segmentu władzy - zawsze będzie to wykorzystywał do skutecznej blokady lub kompromitowania rywala. To oznacza, że w sytuacji zmieniającej się na gorsze koniunktury w otoczeniu Polski - jesteśmy zablokowani wewnętrznie. Nie potrafimy wytworzyć instytucjonalnych narzędzi adekwatnych do sytuacji.

Trzecim bowiem elementem jest coraz bardziej ambarasująca konieczność uczestnictwa jednocześnie w dwóch wykluczających się sportach - szachach symultanicznych i boksie. Ma rację Olaf Osica, gdy opisuje współczesne pojmowanie bezpieczeństwa na Zachodzie jako ukrywanie fundamentalnych kwestii pod technokratycznym rozdrabnianiem ich na części pierwsze, po to, by państwa nie stały się zakładnikami własnego prestiżu. I jak słusznie zauważa, nasz wielki sąsiad Rosja nie ma zamiaru brać udziału w tej udawance. Ale nie wyciąga z tego ostatecznego wniosku: Polska nie nauczyła się jeszcze grać skutecznie w unijne szachy, a równocześnie jest za słaba, by brać udział w tradycyjnej polityce siły i prestiżu (boks), jaką preferują "outsajderzy" Europy z Rosją na czele. To pułapka, z której wyprowadzenie państwa uważam za największe w tej chwili wyzwanie.

Na coś się trzeba zdecydować, bo próby prowadzenia obydwu polityk naraz muszą skończyć się źle. Tak rozumiem zamiary obecnego rządu - zdecydował się na szachy, a nie boks, i ze skuteczności rozgrywki powinniśmy go rozliczać.

***

Na koniec - kwestia, która umknęła uwadze większości dyskutantów poza Rafałem Grupińskim (który ze zrozumiałych względów nie postawił jej na ostrzu noża). Chodzi o ryzyko stoczenia się do sfery państw takich jak Łotwa, Węgry czy Ukraina, których kryzys pozbawił znaczenia politycznego, bez względu na to, czy są, czy nie są członkami UE, NATO czy czego tam jeszcze...

Polityka w sytuacji, gdy głupie 100 milionów PLN może decydować o bilansowaniu budżetu lub przekroczeniu konstytucyjnej granicy długu publicznego, jest czymś innym niż polityka w normalnych czasach. To nie są normalne czasy, i jeśli tego moi polemiści nie rozumieją, to znaczy, że rząd wykonał swoją pracę zbyt dobrze.

Ale też nie jest oczywiste, że w nadchodzącym czasie będzie się mu to nadal udawało. I właśnie z perspektywy owych 100 mln rozmawiamy o wyrzeczeniu się ambicji bycia liderem regionalnym lub o "minimalizmie politycznym". Polityka zagraniczna bowiem to trzy rzeczy - wszystkie trzy to pieniądze.

***

Teraz wniosek: jeśli mamy się czegoś obawiać, to nawet nie tyle pogorszenia koniunktury międzynarodowej, ile własnej, wewnętrznej słabości. Słabości nie tego gabinetu i nawet nie poprzedniego, ale systemu, który organizuje państwo polskie i jego politykę. I odwrotnie: nie znajdziemy siły, oglądając się na polską rolę w regionie, możemy ją znaleźć tylko w zmianach wewnętrznych. Jeśli będą przeprowadzone na czas, to zostaną zauważone i na zewnątrz. Bylebyśmy zdążyli.

Winieniem jestem dyskutantom, którzy poświęcili swoją uwagę i czas mojemu tekstowi, podziękowania i parę uwag bardziej szczegółowych. Nie podzielam przekonania Profesora Najdera, który w UE upatruje jedynej kotwicy stabilności, a receptę na bezpieczeństwo Polski wypisuje w stylu "więcej Unii!". UE jest przed zakrętem i nie wiemy, czym będzie ta organizacja: czy jej przyszły kształt będzie sprzyjał realizacji polskich interesów, czy też ulegną one marginalizacji wskutek zmian instytucjonalnych, jakie niesie nowy traktat.

Co do "klimatów wojennych" w Europie przed I wojną światową i dziś, popularność gier komputerowych typu "strzelanki", paintballa i uwielbienie dla estetyki Tarantino skłaniają mnie do wniosku, że w Europie jest wystarczający potencjał "żądzy krwi", porównywalny z tym, który w innych czasach i innej formie mogliśmy zaobserwować w społeczeństwach przed 1914 r. Polecam analizę książki wybitnej francuskiej politolog Therese Delpech "Powrót barbarzyństwa w XXI w.", poświęconej temu problemowi.

W pełni się zgadzam z Markiem A. Cichockim, kiedy pisze, że alternatywa: albo "nowa hekatomba narodowa", albo polityka kapitulacji i wyzbycia się wszelkich ambicji, jest fałszywa. Biorąc pod uwagę, że alternatywa taka zrodziła się wyłącznie w głowie Cichockiego, i to za pomocą stworzenia z artykułów Sienkiewicza i ministra Sikorskiego swojego własnego tekstu (z pierwowzorami mającego wielce ograniczony związek), chętnie się przyłączam do krytyki.

Rafałowi Grupińskiemu dziękuję za obronę i zawarte w jego tekście zdanie, które jest istotą także i moich niepokojów: "Na razie pełnimy rolę łatwego do porzucenia przedpola". Właściwie od niego należałoby zacząć całą dyskusję. Tylko nie rozumiem, drogi Rafale, po co mieszać do tego Słowackiego? Rząd nie wystarczy?

Olafowi Osicy poświęciłem parę uwag powyżej, będąc pod wrażeniem jego analizy, niemniej w kwestii jego żalów, że "wolni analitycy" są przez rządzących traktowani jako zawada i spychani do politycznych boksów, nie jestem w stanie wzbudzić w sobie współczucia. Proces ten trwa w Polsce od dawna, dlaczego dopiero teraz Osica go publicznie zauważył? Mam w tej materii swoje doświadczenia i z nich wynikającą jedną radę: nie płakać, zagryść zęby, robić swoje.

Na koniec mam do załatwienia jedną na poły prywatną sprawę, pozwolą więc Państwo, że użyję bardziej osobistej formy.

Do Marka Cichockiego:

Drogi Marku!

Swój tekst polemiczny skomponowałeś nie tylko z artykułów różnych autorów, ale i z prywatnej rozmowy, jaką odbyliśmy wiele miesięcy temu w kawiarni hotelu Bristol.

Nigdzie nie napisałem o "kupowaniu czasu", a to pojęcie stało się kluczem Twojej polemiki. Jako kawiarniany analityk, za którego się uważam, jestem wręcz wniebowzięty, że tezy znad kawiarnianego stolika przebijają się do publicznej debaty. Czy może być większy dowód uznania? Mam nadzieję, że zakładasz możliwość wzajemności, i nie będziesz - jak Kali - uważał, iż tylko Tobie przynależy się ten nowy obyczaj. Nie mogę się doczekać Twojego nowego tekstu - mam w pamięci tyle anegdot, którymi mnie raczyłeś!

No to kiedy idziemy znów na kawę?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 45/2009