Biały frak, czyli jak odkrywałem Marka Grechutę

Był najwybitniejszym polskim kreatorem i wokalistą tzw. lekkiej muzy. Dla wszystkich wielbicieli mądrego divertimenta na zawsze pozostanie ona "muzą pomyślności.

18.10.2006

Czyta się kilka minut

Marek Grechuta 1945-2006 /
Marek Grechuta 1945-2006 /

Słyszałem dziś rano, jak pewna znana aktorka opowiadała w radiu o swoim emocjonalnym stosunku do ulubionego kostiumu teatralnego. I o tym, jak po zejściu spektaklu z afisza kostium ów został przerobiony, aby służyć innej postaci, w innej sztuce. I jak bardzo było jej żal.

***

Ponieważ od tygodnia myśli mam, by tak rzec, "nieposkładane" ("lecz myśl ta czyja? samo się nie myśli, tak jak grzmi samo i samo się błyska"), przypomniałem sobie trzy obrazki z dzieciństwa.

Obrazek pierwszy: jest rok 1977, mam jakieś dziesięć lat i idę Sławkowską na lekcję do szkoły muzycznej, na Basztową. Z przeciwnego kierunku zmierza dziwna postać. Wysoki pan ubrany na biało, od stóp do głów. Frak, muszka, kamizelka. Kiedy go mijam, widzę, że wzrok ma chmurny, nieobecny. Jest upalne popołudnie. Facet w białym fraku?!

Obrazek drugi: jest rok 1979, wychodzę z naszego mieszkania w bloku przy Lotniczej, na klatce stoi wysoki pan ubrany w biały frak i studiuje spis lokatorów. Kiedy go mijam, lekko się uśmiecha i wychodzi, jakby zdając sobie sprawę z tego, że pomylił bramy. Znika za winklem, po chwili rusza w stronę sąsiedniego bloku. Do dziś nie jestem pewien, czy mi się to nie śniło.

Obrazek trzeci, może raczej: śpiewający obraz. Jest rok 1982, finał olimpiady historycznej, sala teatru "Groteska". Jako mniej ambitni uczniowie V LO statystujemy podczas wręczania naszym ambitnym kolegom nagród. I nagle - gość specjalny! Na scenie pojawia się On. Teatralne pianino nie jest szczególnie starannie nastrojone, ale w ogóle mi to nie przeszkadza. Słucham z rosnącym zachwytem piosenek-dialogów, prowadzonych przez postaci z obrazów Renoira, Maneta, Modiglianiego. Z półświadomości wracają piosenki kiedyś słyszane przez radio, a przede wszystkim fragment Witkacowskiej "Lokomotywy", nagrodzony na opolskim festiwalu, pokazywany w telewizji. Teraz dzieje się to na żywo, w teatrze! Postacie z obrazów, wyświetlane przez projektor na horyzoncie, mieszają się z sylwetkami muzyków i wysokiego, lekko przygarbionego Pana, śpiewającego jakimś tajemniczym, metalicznym głosem. "A gdyby był taki aparat, co zrobi pstryk..." - myślę słowami piosenki, żeby jakoś utrwalić tę chwilę. Pan jest w ciemnym garniturze, bez krawata. Przypominam sobie, że dawno temu widziałem podobną postać w białym fraku...

***

"Wszystko zawisło na włosku, gdy stwierdziłem, że nie dysponuję kwotą wystarczającą na zakup dwóch biletów. Szczęściem już pod hotelem »Pod Różą« K. udało się pożyczyć stówę - no i byliśmy uratowani. Grechuta był piękny. Rzadko który twórca jest tak charakterystyczny w nastroju, jakim promieniują jego dzieła. Tak mi właśnie cholernie zależało, by zobaczyć go przed wyjazdem. Bardzo się cieszę, że mi się udało". To jest fragment mojego pamiętnika z 22 grudnia 1982 r. Miałem wtedy 15 lat i "pocałunki, schody, książki", o których śpiewał Pan w "Piwnicy pod Różą", były scenografią pierwszej miłości. I tak jak ta "stówa, która nas uratowała" po prostu musiała się pojawić, tak musiał się wtedy pojawić w moim życiu Marek Grechuta. Tak jak pojawiał się w życiu tysięcy innych, zafascynowanych jego twórczością, przez minione 40 lat.

Tęsknota za kostiumem, który istotnie wpłynął na naszą osobowość, nie musi być wyłącznie udziałem pięknej aktorki. Biały frak Marka Grechuty vel Belzebuba z "Szalonej lokomotywy" w Teatrze Stu, noszony przez artystę także poza sceną, był znakiem jego przemiany. Nieprzypadkowo jedna z bardziej znanych piosenek z tego spektaklu, "Motorek" do słów Józefa Czechowicza, w oryginale nosi tytuł "Przemiany". "Namnożyło się tych postaci, stoją ogromnym tłumem, a wszystko to ty! nie możesz tego objąć szlifowanym w żelazie rozumem". Pewien mój znajomy opowiadał mi niedawno, że Grechuta, po zdjęciu "Lokomotywy" z afisza, pozbył się z domu wszystkich książek Witkacego. Nie wiem, czy pozbył się też białego fraka; ten jednak pozostał dla mnie najbardziej wyrazistym symbolem jego artystycznej sylwetki: symbolem nieprzerwanej kreacji, identyfikacji z rolą i - co niezwykle istotne w przypadku kompozytora i wokalisty - z autorem.

Przy okazji warto przypomnieć, że Grechuta wraz z Janem Kantym Pawluśkiewiczem komponowali muzykę nie tylko do gotowych wierszy i poetyckich tekstów, ale czynili tworzywem swoich pieśni fragmenty prozy powieściowej i dramatów. Poza "Bungiem" i "Bezimiennym dziełem", z których czerpali śmiało dla potrzeb Witkacowskiego musicalu, jednym z najbardziej oryginalnych przedsięwzięć Marka Grechuty była adaptacja "Dzienników" Gombrowicza, zrealizowana w ramach spektaklu Piwnicy pod Baranami pod koniec lat 70. Istnieje koncertowe nagranie, dzięki któremu słyszymy, jak następujący fragment prozy przepoczwarza się w genialną kreację piosenkarską:

"Największym rozczarowaniem, jakie oczekuje ludzkość w przyszłości, będzie bankructwo filozofii kolektywnej, która ujmując jednostkę jako funkcję masy, poddaje ją w rzeczywistości abstrakcjom takim jak: klasa społeczna, państwo, naród, rasa. I dopiero na trupach tych światopoglądów urodzi się trzecie widzenie człowieka: człowiek w związku z drugim, ja w związku z tobą, ja w związku z tobą i z nim, człowiek pomnożony przez człowieka, człowiek względem człowieka, człowiek stwarzany człowiekiem, człowiek spotęgowany człowiekiem. I Ona - to Sztuka - przywróci wam zdolność i lotu, i mocy. By nie powiedziano o was słowami Szekspira: biada podrzędnym istotom, kiedy wchodzą pomiędzy ostrza potężnych szermierzy".

Mniej więcej w tym czasie "zdolność lotu i mocy" zaczerpnął potężny szermierz z twórczości Tadeusza Nowaka. Zamienił biały frak na "piórko bielsze od żalu po straconym maju". Niebywale rozwinął swoją sztukę wokalną. Demoniczna ekspresja "lokomotywowa" zyskała dodatkową barwę, była jeszcze bardziej podbudowana świadomym aktorstwem, i to najwyższej próby. Utwory takie jak "Bolą mnie nogi", "Żebrak bo żebrze" czy "Pod ubogie niebo" pozostawiały mnie zawsze w niemym zachwycie. Podobnym do mnie maniakalnym fanom Grechuty na zawsze pozostaną też w pamięci jego interpretacje pieśni Moniuszki, ocalone od zapomnienia dzięki wielkiemu wysiłkowi Daniela Wyszogrodzkiego, autora piętnastopłytowej kompilacji "Świecie nasz", wydanej kilka lat temu przez Pomaton EMI.

Nie bez powodu wspominam o tym fonograficznym wydarzeniu. Dzięki jego współtwórcom możemy śledzić artystyczną wędrówkę i przemiany, jakim świadomie ulegał nieżyjący od tygodnia Artysta, najwybitniejszy polski kreator i wokalista tzw. lekkiej muzy. Dla wszystkich wielbicieli mądrego divertimenta na zawsze pozostanie ona "muzą pomyślności".

***

Tak się złożyło, że spotykałem Marka Grechutę także bez fraka. "Spotykałem", a nie "poznałem" - to nie był Pan, którego można było tak ot, po prostu poznać. Jako młody chłopiec trafiłem do Piwnicy pod Baranami, w której wówczas regularnie występował. Nie zapomnę pierwszego spotkania, pełnego konwalii - to był maj 1984 r. Jako juror XX Studenckiego Festiwalu Piosenki wysłuchał wcześniej moich pierwocin, bardzo intensywnie nawiązujących do Jego twórczości. Spotkaliśmy się w planetarium, czyli czymś w rodzaju antyszambru kabaretowego piekła. Rozmawialiśmy, a raczej ja zadawałem szereg niestosownych pytań, na które pan Grechuta życzliwie, acz mgliście odpowiadał. Piotr Skrzynecki był przekonany, że to właśnie Marek przyprowadził takiego dziwnego chłopczyka, który udawał studenta. Od tamtej chwili towarzyszyło mi przekonanie, że mój idol nie jest postacią do końca realną. Że istnieje, ale na trochę innej chmurze. Może to zabrzmi pretensjonalnie - trudno pozbyć się dziś nadmiaru emocji - ale wydawało mi się, że on ze swojego białego fraka nigdy nie wyszedł.

Później były dalekie podróże. Pierwsza, długa trasa Piwnicy po Stanach i Kanadzie. Świetna forma Mistrza, z czasem osłabiona trudami eskapady. Wszyscy, którzy towarzyszyli Jego wędrówce, wiedzieli, że jest człowiekiem niebywale wrażliwym, przeżywającym różne stany emocjonalne. Piszę o tym dlatego, że spotkałem się z zupełnie mylnym odbiorem dystansu i melancholii, jakie towarzyszyły jego kontaktom z publicznością. Cena, jaką płacił za swój talent i wrażliwość, była wysoka. Pamiętam, jak po dłuższej podróży autokarem znaleźliśmy się w Chicago, w eleganckim hotelu "Bismarck". Instynktownie szukaliśmy ruchu, spaceru. Po krótkiej przechadzce w towarzystwie, do którego dołączył Pan Marek, zaglądnęliśmy do niewielkiego piano baru. On, który w ogóle nie pijał alkoholu, od razu usiadł do pianina i zaczął śpiewać jeden ze swoich nowych utworów, bodaj "Takiej miłości". Ciemnoskóry barman i jego koledzy ze zdumieniem wysłuchali kompozycji nieznanego pieśniarza, po czym podeszli do Grechuty, krzycząc: "Panie, to jest świetne! Pan powinien poważnie pomyśleć o karierze!". Zły nastrój, w jaki popadł, natychmiast minął i jeszcze przez kilka chwil bawił nas wszystkich, nawet tych, którzy nie mogli zrozumieć słów. Pamiętam jego uśmiech, tak jak pamiętam jego niebywałą skłonność do żartu, specyficznego humoru, surrealnej reakcji. Dawał upust tej skłonności także na estradzie. Stąd jego cykle piosenek dla dzieci, podszyte ironią całkiem nieinfantylną, czy stricte satyryczne utwory, takie jak "Superekspres" czy "Historia pewnej podróży".

O przemianach Marka Grechuty, o jego - jak mawiał Jeremi Przybora - całkowicie "odsiebnej" sztuce, będziemy jeszcze wiele razy wspominać i wiele z niej czerpać. Czy na pewno szedł wtedy Sławkowską? Czy rzeczywiście zabłądził pod mój blok, szukając mieszkania Leszka Moczulskiego? Nie wiem. "Sen modrooki na mnie kiwa". Dla mnie - a jest to, proszę wybaczyć, bardzo osobiste wspomnienie - był postacią inicjacyjną. Mówiąc wprost - zapatrzony w Grechutę, starałem się iść podobną drogą. Wiedziałem jednak od początku, że biały frak jest skrojony tylko na jednego aktora. Że nikt nigdy nie będzie mógł go przerobić dla innej postaci, do innego spektaklu.

GRZEGORZ TURNAU (ur. 1967) jest wokalistą, kompozytorem i pianistą. Jego nowa płyta, "Historia pewnej podróży" z piosenkami Marka Grechuty, ukaże się w listopadzie nakładem wydawnictwa Pomaton EMI.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 43/2006