Biało-czarny święty

Był pierwszym polskim dominikaninem, uczniem samego św. Dominika. Głęboko wykształcony, praktykujący ubóstwo, podróżował po Polsce, zakładał klasztory i nawracał pogan. Jego życie obfitowało w tajemnicze wydarzenia i obrosło legendami.

13.06.2007

Czyta się kilka minut

"Potocznie nazywany Jackiem, właściwie zaś Hiacyntem. To dobrze go opisuje, gdyż przez posłuszeństwo serca był pokorną rośliną, przez skromność ciała kwiatem, a przez swoje dobrowolne ubóstwo szkarłatny" - tak objaśnił imię św. Jacka jego najważniejszy biograf, żyjący w XIV w. Lektor Stanisław.

Urodził się najprawdopodobniej w latach 80. XII w., w możnym rodzie Odrowążów. Jego najwybitniejszy wówczas przedstawiciel, Iwo Odrowąż, na przełomie wieków ściągnął zdolnego bratanka do Krakowa i zachęcił do pobierania nauk w szkole katedralnej. W czasie studiów Jacek postanowił wstąpić w szeregi duchowieństwa. Wuj, który w tym czasie objął po Wincentym Kadłubku krakowskie biskupstwo, nadał mu urząd kanonika katedralnego. - Można przypuszczać, że Iwo przygotowywał Jacka na swego następcę - mówi o. Tomasz Gałuszka, historyk z krakowskiego konwentu dominikanów.

W 1219 r. udający się do Rzymu Iwo włączył Jacka do swego orszaku. W Wiecznym Mieście przebywał wtedy św. Dominik z kilkoma braćmi. - Biskup i jego towarzysze stali się świadkami cudu: Dominik uzdrowił umierającego krewnego jednego z kardynałów - opowiada o. Gałuszka. - Iwo podszedł do niego i powiedział: "Chciałbym mieć braci dominikanów w Polsce". Dominik odparł: "Jeśli dasz mi braci Słowian, chętnie wykształcę ich i ci odeślę".

Od orszaku krakowskiego biskupa odłączyli się Jacek, Czesław (również Odrowąż, późniejszy błogosławiony i patron Wrocławia) oraz Herman. W rzymskim kościele św. Sabiny Dominik nałożył im białe zakonne habity i czarne kapy. Udali się - pieszo i o żebranym chlebie - do dominikańskiego klasztoru św. Mikołaja w Bolonii.

Gwardia Kościoła

Kiedy św. Jacek wrócił na ziemie polskie, wiózł w sakwie ważny dokument. Dostał go od papieża Grzegorza IX, wielkiego orędownika dominikanów. Tekst zaczynał się słowami: "Gdy na świecie zapanowała nieprawość, gdy miłość zamarzła, Bóg zesłał na świat braci dominikanów, by wypleniali zło herezji i wyrywali z korzeniami każde zepsucie". - To była tzw. bulla rekomendacyjna - tłumaczy o. Gałuszka. - Pozwalała braciom bezpiecznie wchodzić do miast, przełamywać lody i zakładać konwenty. Do biskupów i prałatów kierowała jasny przekaz: stoi za nami papież. Wbrew pozorom jednak nie nadawała władzy inkwizycyjnej.

W 1221 r. trzej polscy bracia przybyli do Krakowa. Dokument, jaki przedłożył Jacek, umożliwił biskupowi Odrowążowi przekonanie kapituły do fundacji konwentu Świętej Trójcy. Przekazał dominikanom mały drewniany kościółek (stał w miejscu prezbiterium dzisiejszej świątyni). Jacek zalecił jego poważną rozbudowę. Mieszczanie krakowscy pomogli wznieść zabudowania klasztorne, a Iwo prawdopodobnie dostarczył pierwsze książki do biblioteki. Zaczęły się powołania.

- Przybycie dominikanów to jeden z pierwszych tak widocznych przypadków otwarcia cywilizacyjnego Krakowa na Europę - podkreśla o. Gałuszka. - To była elita najwyższej klasy, świta papieska i gwardia Kościoła.

Zakon powstał w 1216 r., kiedy św. Dominik de Guzman, kanonik z Osmy, uświadomił sobie, że Kościół nie radzi sobie ze świetnie wykształconymi przywódcami heretyków. Postanowił formować i wysyłać w świat przygotowanych do trudnych dysput braci kaznodziejów. Żyjący w ubóstwie, wymagający wobec siebie i kleru, intelektualnie dystansowali czcigodnych prałatów i kanoników.

Św. Jacek wzorem Dominika czerpał siły z modlitwy. Według źródeł dzielił z Bogiem wszelkie trudności i radości w kontemplacji. Któregoś dnia, wkrótce po przybyciu do Krakowa, modląc się w kaplicy Wniebowzięcia (w miejscu obecnej zakrystii), doznał widzenia. "Ujrzał bijące z ołtarza światło o niezwykłej mocy, w którym ukazała się Błogosławiona Dziewica i rzekła do niego: Synu Jacku, wesel się, ponieważ twoje modlitwy miłe są przed obliczem Syna mego i o cokolwiek prosić będziesz za moim wstawiennictwem, zostaniesz wysłuchany" - zapisał Lektor Stanisław. - To prawdopodobnie jedyne objawienie maryjne w Krakowie - podkreśla o. Gałuszka. - Odtąd atrybutem św. Jacka stała się objawiająca się Maryja. Tak przedstawił go np. Tomasz Dolabella, a nawet El Greco.

Tajemnicza rzeźba

Św. Jacek niedługo przebywał w Krakowie. Nie chciał przyjąć godności przełożonego. - Stosował specyficzną taktykę zakładania konwentów - mówi o. Gałuszka. - Przychodził do miasta, gromadził kilku braci i mieszkał z nimi, a siła świadectwa była tak wielka, że wkrótce wielu księży i kleryków przychodziło przyjąć dominikańskie habity. Wtedy Jacek udawał się dalej.

Ok. roku 1230 wybrał się z misją na Ruś, do Kijowa. Wschód Europy był wtedy jeszcze mocno pogański, rosło tam wiele świętych gajów, a w nich stały posągi o czterech twarzach. W miastach dominowało prawosławie. - Ale Jacek raczej nie zajmował się prozelityzmem - uśmiecha się o. Gałuszka. - Działał w typowo dominikański sposób, który polegał na formowaniu tych, którzy mają wpływ na społeczeństwo, na elity. To był raczej zasiew niż nawracanie.

W XVI w. powstała legenda, która stała się tak popularna, że dzisiaj wielu uważa, iż tkwi w niej ziarno prawdy. W 1240 r. na Kijów napadli Tatarzy. Św. Jacek odprawiał wtedy Mszę. Kiedy usłyszał, co się dzieje, chwycił monstrancję z Hostią i chciał wybiec, ale wtedy usłyszał: "Jacku, mego Syna wziąłeś, a mnie zostawisz?". Zakonnik wrócił po kamienną figurę Matki Bożej, następnie uciekł z miasta, przeprawił się przez Dniepr i dotarł bezpiecznie do Halicza.

Barwna historia znalazła liczne przedstawienia ikonograficzne. Jacka zaczęto czcić jako obrońcę Maryi. Sęk w tym, że w 1240 r. dominikanów w Kijowie już nie było, a miasto leży na prawym brzegu Dniepru - nie było po co przeprawiać się przez rzekę. Opowieść musiała więc powstać w miejscu odległym od ziem ruskich, gdzie nie znano tamtejszej topografii.

I można by tę historię między bajki włożyć, gdyby w skarbcu krakowskich dominikanów nie znajdowała się tajemnicza figura. - To kamienna rzeźba pochodząca z Halicza - mówi o. Gałuszka. - Istnieją dowody źródłowe, że czczono ją już w XV w. jako figurę, którą uratował Jacek.

Na kapie przez Wisłę

Jacek wyjechał z Kijowa zapewne już w 1232 r. Lektor Stanisław zapisał, że ociągał się z powrotem do Krakowa i po drodze odwiedził Gdańsk. Historycy są pewni, że podjął w tym czasie misję w Prusach, wśród pogan. Na temat jej przebiegu zachowała się tylko kolejna legenda.

W okolicach Wyszogrodu Mazowieckiego Jacek z towarzyszami miał przeprawić się przez bród wiślany. Rzeka jednak wezbrała. Zakonnik odmówił modlitwę, uczynił nad wodą znak krzyża i "suchą stopą zaczął iść po falach. Bracia jednak nie odważyli się iść w ślad za nim. Wtedy on, odwracając się do nich, zdjął kapę i rozesławszy ją na fali rzekł do nich: Niech to, bracia najdrożsi, będzie mostem (...) przez który w imię Jezusa przejdziemy. I przeszli, a on kierował kapą".

- Jacek wpisał się w dominikańską tradycję pływania na kapach - uśmiecha się

o. Gałuszka. - Czytałem o przynajmniej jednym takim przypadku, Rajmunda z Pe?afort, naszego wielkiego prawnika.

W latach 40. Jacek, wyczerpany aktywnym życiem, wrócił do klasztoru Świętej Trójcy i pozostał w nim do śmierci. Prawdopodobnie bracia powierzyli mu urząd kaznodziei kapitulnego i w tym charakterze pomagał zarządzać polską prowincją zakonu. Z tego okresu pochodzą opowieści o kolejnych cudach: miał Jacek wysłuchać próśb chłopów i ocalić ich zboże przed gradem, a także wskrzesić topielca.

W 1257 r. nadszedł kres życia pierwszego polskiego dominikanina. - Jacek zasłabł w dniu św. Dominika, 8 sierpnia - opowiada o. Gałuszka. - kilka dni później, na Wniebowzięcie NMP przyjął sakramenty, wezwał braci i powiedział im: "Kochajcie się wzajemnie, bądźcie pokorni, a waszym jedynym bogactwem niech będzie ubóstwo". Potem zaczął odmawiać psalm i około trzeciej po południu umarł.

W tamtej chwili dwie osoby doznały cudownej wizji: w katedrze wawelskiej biskup Prandota (również z rodu Odrowążów) ujrzał zakonnika w białej szacie, bł. Bronisława zaś, patrząc z murów zwierzynieckiego klasztoru norbertanek, zobaczyła nad dachem Świętej Trójcy Jacka prowadzonego do nieba przez Matkę Bożą.

***

Jak pisał w 1947 r. o. Jacek Woroniecki, nie jest zadaniem historyka roztrząsać opowieści o cudach, ani chrześcijanina w nie wierzyć. W przypadku św. Jacka ich znajomość uświadamia jednak ważne elementy jego pobożności: głębokie nabożeństwo do Matki Bożej i powierzenie swojego życia Bogu w modlitwie. - Z Jackiem jest trochę tak jak z Maryją: tak naprawdę niewiele o nim wiadomo - mówi o. Gałuszka. - On był jej naśladowcą. Cichy, nierzucający się w oczy, ale skuteczny.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu „Wiara”, zajmujący się również tematami historycznymi oraz dotyczącymi zdrowia. Należy do zespołu redaktorów prowadzących wydania drukowane „Tygodnika” i zespołu wydawców strony internetowej TygodnikPowszechny.pl. Z „Tygodnikiem” związany… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2007