Bez sentymentów

Te fotografie są rzeczowym, świadomie aestetycznym inwentarzem. Pokazując materialne ślady żydowskiej obecności, mówią o meandrach polskiej pamięci. A także, że nawet najlepsza pamięć jest tylko substytutem.

07.07.2009

Czyta się kilka minut

Fot. Wojciech Wilczyk /
Fot. Wojciech Wilczyk /

Zdjęcia: Wojciech Wilczyk

Przed kilku dniami towarzyszyłam grupie uczestników Festiwalu Kultury Żydowskiej, którzy postanowili wziąć udział w objeździe pięciu dawnych sztetli Kielecczyzny. Tę samą trasę przebyłam już wielokrotnie. Jak zwykle, zaczęliśmy od Działoszyc. Zauważyłam, że od ostatniego razu ruiny tamtejszej synagogi (niegdyś była podobno arcydziełem żydowskiego klasycyzmu) i stojącego obok domu kahalnego uległy jeszcze większemu zniszczeniu. Odpadł spory kawał muru, na jego miejscu pojawiła się ostrzegawcza taśma. Kiedy to się stało?

Na fotografii, którą 27 września 2008 r. zrobił w tym miejscu Wojciech Wilczyk, fotografik z Krakowa (rocznik 1961), mur jeszcze stoi. Rzeczowemu, dokumentacyjnemu zdjęciu towarzyszy równie inwentaryzacyjny opis, z którego dowiadujemy się m.in., że budynek był po 1945 r. użytkowany przez Państwowy Dom Dziecka i że od wielu lat jest opuszczony. Zwykły los budowli, która utraciła swoją funkcję? Bieda okolicy? Niechęć czy nieumiejętność poradzenia sobie z tym dziedzictwem? Na razie działoszyckie ruiny pozostają najbardziej wstrząsającym - "naturalnym" - pomnikiem żydowskiej obecności/nieobecności, a także polskiej pamięci/niepamięci. Stojącym w mieście, w którym liczba ludności w ciągu dwóch wrześniowych dni 1942 r. spadła z 10 do 2 tysięcy (i nigdy potem już się nie podniosła). Problem w tym, że za kilka lat tego pomnika "mimo woli" już nie będzie.

Wilczyk sfotografował także następny cel naszej podróży: synagogę w Chmielniku (pisaliśmy o tym miasteczku przed tygodniem). W opisie zdjęcia czytamy: "Po 1945 mieścił się tutaj magazyn zboża. Od lat 90. XX w. budynek stał opuszczony. W 2008 zapadła decyzja o odbudowie". Teraz wiem już, że można by dopisać kolejne zdanie. Kiedy z gośćmi festiwalowymi weszliśmy do środka, zaproszeni przez Piotra Krawczyka, miejscowego historyka, dowiedzieliśmy się, że prace remontowe zaczynają się we wrześniu i że jest już gotowy, przygotowany przez architektów Muzeum Powstania Warszawskiego, koncept wielowątkowej, multimedialnej ekspozycji, która się tu znajdzie - prezentującej fenomen sztetla (gdy powstanie, trzeba będzie ją zobaczyć, by sprawdzić, czy nie ulegnie pokusie skutecznej marketingowo "idyllizacji").

Wyjątkowe znaczenie projektu "Niewinne oko nie istnieje" - prezentowanego przed kilku miesiącami w łódzkiej Galerii Atlas (jednej z najlepszych w Polsce), a obecnie w krakowskim Muzeum Etnograficznym - nie polega wyłącznie na jego rzetelności i objętości. Choć i one imponują. W poszukiwaniu materialnych śladów żydowskiego świata Wojciech Wilczyk - autor cenionych cykli fotograficznych prezentujących rozpad form przemysłowych na Śląsku ("Kapitał") czy zużyte, zdegradowane do funkcji reklamy samochody na poboczach dróg ("Życie po życiu") - rzeczywiście objechał całą Polskę. W wydanej przez Korporację Ha!art książce, która podsumowuje ten projekt, znajdziemy ponad 300 zdjęć.

W swojej podróży przez Polskę Wilczyk nie ulega łatwym sentymentom. Jego projekt jest skrupulatnym, socjologicznym zapisem tego, jak różnie traktowane są dzisiaj materialne znaki niegdysiejszej obecności Żydów na ziemiach polskich. A paleta zachowań jest przeogromna. Bywa, że ślady nadal są zacierane. W Zduńskiej Woli, do której Wilczyk dotarł w maju 2007 r., w synagodze z połowy XIX w. mieści się hurtownia. Kształt jednej z wielickich modlitewni kompletnie zagubił się w czerwonych daszkach i nadbudowach, które miały uczynić z niej biuro. Bywa też, że miejsca pożydowskie stają się jakby niewidzialne (może lepiej byłoby, gdyby w synagodze żychlińskiej dalej, jak w czasie okupacji, funkcjonował magazyn, bo odkąd go nie ma, dawne miejsce kultu niszczeje?). Dobrze, jeśli dawną bóżnicą zawiaduje dom kultury albo biblioteka, ale co jeśli mieści się w niej sklep zoologiczny (Ząbkowice Śląskie) albo knajpa ("Jerycho Pub" w Szydłowcu)? Czasami sytuacja wydaje się dziwaczna: w bóżnicy szumowskiej mieszczą się salki katechetyczne miejscowej parafii. Rzadko możliwa jest taka sytuacja jak w Tykocinie, gdzie w XVIII-wiecznej synagodze znalazła pomieszczenie część tamtejszego Muzeum Kultury Żydowskiej.

Jednak od liczby i statystyki o wiele ważniejsza - i otwierająca - jest nieoczywistość wyboru fotografowanych przez Wilczyka obiektów. I tak np. pod hasłem "Kraków" nie znajdziemy odrestaurowanych, masowo odwiedzanych przez turystów synagog na Kazimierzu, ale... cerkiew prawosławną pod wezwaniem Zaśnięcia Najświętszej Marii Panny przy ul. Szpitalnej, w której przed wojną mieścił się żydowski dom modlitwy Ahawat Raim. W innym, na ul. Józefa, działa dzisiaj hotel. W jeszcze innym, przy ul. Estery, założonym przez zwolenników cadyka z Bobowej, albertyni otwarli noclegownię i kuchnię dla bezdomnych. Bejt ha-midrasz przy ul. Józefa, tuż przy synagodze Wysokiej, zamieniono na mieszkania. Takich miejsc - do 1939 r. żywych, rozdyskutowanych, promieniujących na zewnątrz - była w przedwojennym Krakowie ponad setka.

Dopełnieniem jest zapis kilkunastu rozmów, które przytrafiały się dokumentaliście, gdy pojawiał się w jakimś miasteczku. Cała mieszanina emocji miejscowej ludności: od lęku i wrogości przez obojętność i niezrozumienie do zdystansowanej życzliwości. Ze znaczącym zdaniem, rzuconym przez kogoś z Gniewoszowa na zakończenie rozmowy: "Nic pan tu nie znajdzie!".

***

Gdy patrzymy na surowe, pozbawione autorskiego komentarza fotografie miejsc niepoddających się "upamiętnieniu", rodzi się bezradność. Opuszczone ruiny wydają się bardziej prawdziwe niż pachnące świeżością, odrestaurowane - lecz puste bądź wypełnione turystami - bóżnice. A jednocześnie to, co pozostało po nieobecnych, należy pielęgnować. Nie da się wyjść poza paradoks. Można organizować najlepsze festiwale. Tworzyć kolejne, bardzo profesjonalne muzea. Dbać, zachowywać, konserwować. Czytać - coraz liczniejsze (aż do zmęczenia) - wspomnienia i świadectwa. Ale nie zmieni to postaci rzeczy: żyjemy na ruinach zaginionej cywilizacji. I żadna "pamięć" tego nie zmieni. Co nie jest ani usprawiedliwieniem, ani wezwaniem do pasywności. Bo naprawdę "niewinne oko nie istnieje".

WOJCIECH WILCZYK, "NIEWINNE OKO NIE ISTNIEJE"; wystawa w krakowskim Muzeum Etnograficznym czynna do 2 sierpnia 2009 r.; następnie pokazana zostanie w Jerozolimie, Paryżu i Chemnitz. Książkę wydały galeria Atlas Sztuki i Korporacja Ha!art. Kurator projektu: Adam Mazur.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, historyk i krytyk sztuki. Autorka książki „Sztetl. Śladami żydowskich miasteczek” (2005).

Artykuł pochodzi z numeru TP 28/2009