Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Zderzenia - to słowo chyba najlepiej określa charakter ostatniej płyty Piotra Anderszewskiego. Płyty zbudowanej z kontrastów, więc całkiem nieklasycznej, choć wypełnia ją muzyka wyłącznie Beethovena. Z punktu zaskakuje dobór repertuaru: późne, gęste Bagatele op. 126 i bardzo wcze-
sny, jasny Koncert C-dur (nosi nr 1, w rzeczywistości jest drugi). Kolejny sposób na ucieczkę pianisty od konwencji? Dzieła boleśnie ścierają się ze sobą, lecz w efekcie każde zachowuje w pełni swą wagę i indywidualny charakter, nie niknąc - jak zazwyczaj - wśród podobnych sobie. Najpierw więc zderzają się między sobą kolejne Bagatele, interpretowane gwałtownie i kontrastowo, na co te zróżnicowane i wbrew tytułowi wcale nie bagatelne miniatury pozwalają doskonale, po czym fala wzburzonych przez nie emocji nagle - mimo półminutowej pauzy - rozbija się na cokolwiek jednowymiarowym Koncercie. Gdybyż był to chociaż III Koncert c-moll! Prościutki C-dur odznacza się w zasadzie jedynie wdziękiem, tutaj przyprawionym jeszcze żywiołową rubasznością, wyeksponowaną przez dęte i dobitnie bębniące kotły - koncert typu wojskowego z pełnym zadęciem. Nie da się przy tym ukryć, że partia orkiestry (kierowanej od klawiatury przez pianistę) epatuje raczej żarliwą spontanicznością niż dopracowaniem, zwłaszcza w zestawieniu z przemyślaną i wycyzelowaną, choć nie mniej błyskotliwą partią fortepianu.
Clou programu pozostają więc Bagatele, dzięki skrajnemu zindywidualizowaniu poszczególnych części wyjątkowe wśród nagrań tego cyklu: uderza już drapieżnie zaatakowana druga, dramatyczne Allegro w g-moll, po której przychodzi skupione Andante Es-dur - itd., aż do refleksyjnego ostatniego ogniwa. Dla porównania: doskonała antyteza w postaci Alfreda Brendla w pierwszej chwili przynosi wrażenie krystalicznego źródła, z każdą następną jednak krynica ta zmienia się w stojącą sadzawkę. Sięgając po Bagatele, nie da się ominąć Anderszewskiego. Oczywiście, mając już w ręce Goulda.