Apokalipsa na kółkach

Nowy „Mad Max” to eksplozja audiowizualnej wyobraźni z dodatkiem modnej problematyki: feminizmu, ekologii i antykapitalizmu.

01.06.2015

Czyta się kilka minut

Kadr z filmu „Mad Max: na drodze gniewu” / Fot. Materiały prasowe
Kadr z filmu „Mad Max: na drodze gniewu” / Fot. Materiały prasowe

Oglądając takie filmy jak „Mad Max”, ma się wrażenie, jakby kino w imponującym stylu powracało do swych prymitywnych prapoczątków. Podobnie jak nasi przodkowie sprzed 120 lat, wchodzimy do lunaparku, dajemy się oszołomić rozlicznym jego atrakcjom, stajemy się na powrót niczym dzieci. „Na drodze gniewu”, czwarta część opowieści o superbohaterze, serwowana jest również w wersji 3D, która sprawia, że jeszcze intensywniej uczestniczymy w ekranowym igrzysku. Już w pierwszej scenie pościgu na pustyni dostajemy po oczach piaskiem i odłamkami maszyn, a motocykle przeskakują nam tuż nad głowami. A może powracające po 30 latach widowisko George’a Millera to jednak coś więcej niż tylko szalona jazda uzbrojoną ciężarówką po ziemi jałowej?

Marek Haltof, australijski filmoznawca o polskich korzeniach, nazwał pierwszą część „Mad Maxa” z 1979 r. „»Obywatelem Kane’em« kina klasy B”. Futurystyczna produkcja (wtedy jeszcze niskobudżetowa) z Melem Gibsonem stała się majstersztykiem kina rozrywkowego, eksploatującym twórczo rozmaite gatunki, style i kulturowe klisze. Samotny ekspolicjant, który na gruzach cywilizacji walczy o ocalenie resztek człowieczeństwa, stał się ikoną popkultury. Kolejne, tworzone z coraz większym rozmachem odsłony jego przygód: „Mad Max 2” (1981) i „Mad Max pod Kopułą Gromu” (1985), żywiły się tyleż samym kinem, ile rozmaitymi lękami czy obsesjami swoich czasów. Takimi jak choćby kryzys naftowy, groźba nuklearnej zagłady czy inwazja coraz mniej wyszukanych telewizyjnych widowisk. Również najnowsza produkcja Millera, tym razem z Tomem Hardym w roli tytułowej, próbuje wpisać się w modną problematykę, jak feminizm, ekologia, nierówna dystrybucja dóbr czy eksploatacja zasobów ludzkich.

W postapokaliptycznej wizji Millera przetrwają najsilniejsi i... kobiety. Pierwsi, niewolnicy marzący o mitycznej Walhalli, stanowią mięso armatnie na usługach morderczo-grabieżczego systemu. Kobiety zaś służą jako zasoby seksualno-rozrodcze, choć ostatecznie to one staną się siłą ratującą zdziesiątkowaną ludzkość przed ostateczną degeneracją. Ów ukłon w stronę kobiecości okazuje się jednak nie do końca szczery. Wystarczy spojrzeć, w jaki sposób dobrano, ubrano (czy raczej rozebrano), a następnie sfotografowano występujące w filmie modelki. I choć dla równowagi pojawiają się tu także postacie dzielnych amazonek w słusznym wieku czy niektóre aspekty kobiecej fizjologii (ciąża, laktacja), film zaś „pobłogosławiła” sama Eve Ensler, autorka „Monologów waginy”, nie rozwiewa to podejrzeń wobec prawdziwego celu wprowadzenia do scenariusza postępowych wątków kobiecych.

Dwugodzinny rajd przez pustynię z udziałem Mad Maxa, zbuntowanej cesarzowej Furiosy i wyzwolonych przez nią młodziutkich nałożnic tyrana byłby więc zaledwie fajerwerkiem, jeszcze jedną apokalipsą na kółkach pełną efektownych stłuczek, gdyby nie gigantyczna eksplozja audiowizualnej wyobraźni. Zgromadzony na planie park maszyn o wyglądzie surrealistycznym, ni to retro, ni to futuro, zbliża film do estetyki steam punka, lubującego się w różnej maści mechanicznych ustrojstwach. Niektóre obrazy trudno po seansie wyrzucić z głowy, jak na przykład wiezionego na ciężarówce obłędnego gitarzystę (w tej roli australijski muzyk iOTA), który w trakcie pościgu za zbiegami swoim ostrym brzmieniem nakręca „szał zabijania”, a jego instrument jest jednocześnie miotaczem ognia. Pustynia, zapierająca dech w pełnym słońcu, to znów upiorna o zmroku, w jeszcze większym stopniu niż w poprzednich częściach „Mad Maxa” stała się bohaterką filmu – symbolicznym obrazem końca naszej planety.

Co ciekawe, film – już obwołany największym widowiskiem roku – w minimalnym stopniu korzystał z efektów komputerowych. To właśnie nadało nowemu „Mad Maxowi” bardzo oryginalny sznyt – niemal staroświecki na tle rozmaitych „Transformersów”, a wcale nie mniej sugestywny. Przed nami świat, w którym superinteligentne technologiczne wytwory, którymi karmi się nowoczesne kino science fiction, najwyraźniej nie przetrwały próby czasu. Została za to pierwotna przemoc, chciwość i równie pierwotny seksizm, które mocą filmowej konwencji, cytatu, autocytatu czy fenomenalnej kinetyki pozbawiono ciężaru właściwego. ©


MAD MAX: NA DRODZE GNIEWU (Mad Max: Fury Road) – reż. George Miller. Australia 2015.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2015