Ameryka bez Rywina

Gdy Polska emocjonuje się aferą Rywina, w USA toczy się walka polityczna wywołana próbą wprowadzenia nowych reguł własności w radiu i telewizji. Sprawy łączy jednak tylko zbieżność w czasie.

21.12.2003

Czyta się kilka minut

Polski rząd nie chciał dopuścić do powstania konglomeratów medialnych. W Ameryce zaś, rząd postanowił umożliwić rozrost firm medialnych pozwalając na posiadanie gazety i kilku stacji telewizyjnych. W Polsce miały skorzystać przede wszystkim kontrolowane przez rząd telewizja i radiofonia państwowa. W USA nowe przepisy nadawców publicznych nie dotyczyły. O co chodzi w “polskiej grze", rozumieją chyba tylko politycy, pragnący urządzić rynek medialny zgodnie z własnym interesem. Naród siedzi przed telewizorami i patrzy na to jak na teatr. W Ameryce przeciwnie - to publiczność walczyła z nowymi przepisami i pierwsze starcie wygrała właśnie ona.

W Polsce zmiany popierały partie rządzącej koalicji. Za oceanem, nowe przepisy unieważnił Senat, kontrolowany przez republikanów. Jednym z inicjatorów tego kroku był polityk republikański, Trent Lot. No i wreszcie w Ameryce nie pojawił się Rywin - nikomu nie proponowano załatwienia zmian w zamian za łapówkę. Inicjatywę rządową zablokowano siłą obywatelskiego sprzeciwu, a nie skandalu.

Choć polski projekt miał zapobiegać koncentracji, a w USA na nią pozwalać, w obu krajach przeciwnicy nowych przepisów powoływali się na interes społeczny: że zmiany prowadzą do zmniejszenia pluralizmu w mediach elektronicznych, kontroli informacji przez mniejszą liczbę dysponentów, zubożenie debaty publicznej.

Czy rynek ma zawsze rację?

Inicjatorem nowych regulacji w USA jest Michael Powell, przewodniczący Federalnej Komisji Telekomunikacji (FCC). Powell - jeszcze w czasach, gdy był tylko jednym z pięciu komisarzy - deklarował się jako zwolennik wolnej gry rynkowej w dziedzinie mediów: “zadaniem FCC jest rozwiązywanie problemów, dotyczących interesów konkurencyjnych w tej gałęzi przedsiębiorczości a nie roztrząsanie mglistych pojęć interesu publicznego". Takie podejście do zadań FCC wynika z filozofii przewodniczącego i faktu, że komisja, choć przydziela częstotliwości, nie ma uprawnień do ingerowania w program stacji. Może co najwyżej nakładać na nie kary pieniężne, gdy, np. łamią na antenie zasady dobrych obyczajów.

Według nowych reguł własności w przemyśle mediów elektronicznych, koncern medialny mógłby mieć na własność stacje telewizyjne, docierające do 45 proc. ludności USA, czyli o 10 proc. więcej niż dotychczas. Na dużych rynkach telewizyjnych, gdzie działa 9 i więcej stacji telewizyjnych, przestaje obowiązywać zakaz posiadania gazety i stacji telewizyjnej, albo stacji telewizyjnych i stacji radiowych. Firma może posiadać trzy stacje telewizyjne na rynku, na którym działa przynajmniej 18 stacji. Na rynkach mniejszych, do jednej firmy mogą należeć dwie stacje. Na dużych rynkach radiowych, obejmujących 45 lub więcej stacji, jedna firma będzie mogła posiadać 8 stacji. Na rynku, na którym nadaje od 15 do 29 stacji, właściciel może dysponować sześcioma stacjami. Na rynku mniejszym niż 15 stacji, firma będzie mogła mieć pięć stacji.

Bunt publiczności

W ciągu kilku tygodni po ogłoszeniu zasad, FCC otrzymała setki tysięcy petycji i listów. W dziejach komisji jeszcze się coś takiego nie zdarzyło. Najbardziej zaskakujący był skład spontanicznej koalicji zaniepokojonych: lewicowa organizacja kobieca “Code Pink", prawicowe Stowarzyszenie Broni Palnej, Telewizyjna Rada Rodziców - organizacja walcząca przeciw nadmiarowi seksu w telewizji, wszystkie najważniejsze organizacje dziennikarskie, Związki Pisarzy i Aktorów oraz konstelacja organizacji liberalnych, zajmujących się mediami i obroną wolności wypowiedzi. Spoiwem koalicji była obawa, że deregulacja i dopuszczenie do koncentracji własności w mediach ograniczy zróżnicowanie źródeł informacji. Takiego zdania byli zarówno katoliccy biskupi, uważający, że wielkie firmy lekceważą potrzeby lokalnych społeczności, jak gospodarze licznych prawicowych talk-shows.

Nowe przepisy, w przeddzień ich wejścia w życie, decyzją sądową zablokowano. Kilka tygodni później Izba Reprezentantów, przygniatającą większością głosów, obniżyła próg górnego zasięgu stacji telewizyjnych posiadanych przez koncern medialny do 35 proc. ludności USA. Senat unieważnił nowe przepisy. Choć FCC nie rezygnuje, czeka ją bój legislacyjny. Rozegra się on jednak dopiero po wyborach, bo prezydent Bush, zwolennik nowych regulacji, raczej nie będzie chciał ich forsować wcześniej.

Od dwudziestu lat USA wycofuje się z ingerencji w funkcjonowanie mediów elektronicznych. W połowie lat 80. FCC zrezygnowała z tzw. fairness doctrine, wymagającej przeznaczania równego czasu na antenie dla zaprezentowania przeciwstawnych punktów widzenia w kontrowersyjnych sprawach, społecznie doniosłych. W latach 90. zaś pojawiła się ustawa pozwalająca na koncentrację własności w mediach elektronicznych. Dlaczego jednak właśnie teraz doszło do protestów?

Gal Beckerman z “Columbia Journalism Review" uważa, że to następstwo wydarzeń z 11 września. “Amerykanie uświadomili sobie - pisze Beckerman - jak powierzchowne i ubogie są ich środki przekazu. Ludzie mówili: wszystko jedno, czy popieram tę wojnę, czy jestem jej przeciwny, chciałbym wiedzieć o niej więcej". Najlepiej racje oponentów deregulacji wyraża artykuł w “New York Daily News": zarówno liberałowie, jak konserwatyści “zgadzają się, że FCC przez otwarcie drzwi dla większej konsolidacji zagroziła czemuś, co sięga głębiej niż tradycyjna polityka: podważyła komunikację społeczną na poziomie lokalnym, mającą tak zasadnicze znaczenie dla naszej demokracji".

Według konserwatystów, im potężniejsze stają się medialne konglomeraty, tym więcej przemocy i seksu na ekranie. Im zaś bardziej media są lokalne, tym bardziej liczą się z wartościami małych społeczności, którym służą. Przeciwników deregulacji łączy potrzeba stworzenia forum dla konfrontacji poglądów i interesów. Ideałem są media odzwierciedlające bogactwo Ameryki, jej ideologiczne niepokoje, zróżnicowanie wartości i standardów.

Te same słowa, różny sens

W dyskusji wywołanej aferą Rywina słychać było podobne postulaty. Minister Jakubowska i sekretarz Czarzasty zaklinali się w zeznaniach, że przyświecało im dobro społeczności lokalnych, gdy majstrując przy ustawie, nie pozwalali wykupić stacji lokalnych jednemu właścicielowi. Chcieli uchronić Polskę przed monopolem informacyjnym, uniemożliwiając Agorze kupno Polsatu. Nie mówili jednak, że w Polsce jest już monopol telewizji publicznej, w mniejszym stopniu, publicznego radia. Walka z koncentracją, wbrew antymonopolistycznym frazesom obrońców projektu ustawy medialnej, sprzyja więc utrwaleniu dominacji elektronicznych środków przekazu należących do państwa. Mówił o tym Czarzasty, nie pozwalając na powstanie stacji komercyjnych zdolnych konkurować z publicznymi.

Walka z koncentracją w amerykańskich mediach toczy się w interesie publicznym. Skorzystają na niej odbiorcy i demokracja. Walka z koncentracją w polskich mediach toczy się w interesie Czarzastego, Jakubowskiej i prezesa Kwiatkowskiego. Skorzystać miał SLD, straciłaby demokracja. Polacy patrzą na konflikt jak na teatr, w którym posłowie Rokita i Ziobro pytaniem niczym szpadą przyszpilają kłamstwa świadków.

W Ameryce obyło się bez teatru, bo świadoma potrzeb i praw publiczność potrafiła obronić swój interes. Miejmy nadzieję, że z widowiska, które zawdzięczamy Rywinowi, polska publiczność czegoś się nauczy.

MACIEJ WIERZYŃSKI jest redaktorem naczelnym “Nowego Dziennika" w Nowym Jorku. Był dyrektorem polskiej sekcji “Głosu Ameryki" i korespondentem “Radia Wolna Europa" w Warszawie i Waszyngtonie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 51-52/2003