Amazonia może nas uratować

Mark Plotkin, etnobotanik: Musimy chronić i lasy, i szamanów. Wraz z nimi zanika wiedza o medycznych roślinach. Kiedy umiera jeden szaman, to tak, jakby umierała biblioteka.

06.07.2020

Czyta się kilka minut

Szaman rozpoczyna rytuał Pachamama poświęcony Matce Ziemi. Ekwador, Molinuco, 22 stycznia 2018 r. / FRANKLIN JÁCOME / PRESS SOUTH / NURPHOTO/ GETTY IMAGES
Szaman rozpoczyna rytuał Pachamama poświęcony Matce Ziemi. Ekwador, Molinuco, 22 stycznia 2018 r. / FRANKLIN JÁCOME / PRESS SOUTH / NURPHOTO/ GETTY IMAGES

MARIA HAWRANEK: Podobno w Amazonii co trzy dni jest odkrywany nowy gatunek.

MARK PLOTKIN: Ale to nie tak, że naukowiec idzie do lasu tropikalnego, znajduje nowego żuka i od razu jest o tym artykuł w „New York Timesie”. Raczej rusza na roczną ekspedycję, wraca i przez kilka lat opracowuje zebrany materiał.

Co odkryto, gry pracowałeś nad ostatnią książką – „The Amazon. What Everyone Needs to Know”?

Kraby w koronach drzew; drzewo o 30 metrów wyższe niż jakikolwiek opisany do tej pory okaz; że w Amazonii żyją trzy gatunki węgorzy elektrycznych, a nie jeden, jak myślano do tej pory. I że polują one w grupach, nie w pojedynkę. Rozpoczęto również badania nad wykorzystaniem ich właściwości do stworzenia małych hydrożelowych baterii, które można by wszczepiać do ludzkiego ciała.

Kiedy mówimy „odkryto”, rozumiemy – „odkryto dla zachodniego świata”, bo rdzenne społeczności te gatunki znają od zawsze.

Richard Schultes, uważany za ojca współczesnej etnobotaniki, mój mentor i przyjaciel, często mówił: my niczego nie odkrywamy. Dowiadujemy się jedynie o tym, co rdzenni mieszkańcy chcą nam pokazać. Kolumb też nie był pierwszym człowiekiem w Ameryce. Czy Indianie siedzieli na brzegu i czekali, aż ich odkryjemy? Zresztą gdy Aleksander Fleming odkrył penicylinę, położne powiedziały: a my to kładziemy spleśniały chleb na rany.

Mawiasz, że Amazonia to najwspanialsza ekspresja życia na Ziemi.

Lasy tropikalne to dom dla 50 proc. gatunków naziemnych. Dla Amazonii brakuje skali. Żyją tu małpy wielkości myszy i trzy gatunki żab tak ogromnych, że są w stanie zjadać nietoperze. Są tu unikalne ekosystemy: wspomniane korony drzew, zatopione lasy, wyspy na rzekach, rafy koralowe i dryfujące łąki, które mogą osiągać wielkość 2,5 km kwadratowych. Spaceruje po nich kapibara, największy gryzoń na świecie, ważący do 90 kg.

Z lasu deszczowego pochodzi też 25 proc. współczesnych leków.

Jedna na cztery rośliny kwitnące na Ziemi żyje w Amazonii. Szacuje się, że samych gatunków drzew jest tu ponad 16 tysięcy. To ogromne bogactwo. W Surinamie, gdzie od lat prowadzę badania, jest takie powiedzenie: Amazonia zna odpowiedzi na pytania, których jeszcze nie zdążyliśmy zadać. Czasem to są nowe pytania i nowe odpowiedzi, czasem stare odpowiedzi na nowe pytania.

Co masz na myśli?

Dziennikarze teraz dzwonią do mnie i pytają, czy szamani mają lek na koronawirusa. Nie wiem, nigdy ich o to nie pytałem. Wyjechałem z Amazonii w lutym, wtedy nie było jeszcze pandemii. Niewykluczone, że on gdzieś w Amazonii jest i czeka na odkrycie. A może już mamy substancję, której wystarczy przyjrzeć się na nowo? Jak chininie, z którą wiąże się interesująca, nieznana historia.

To opowiedz.

Rdzenne społeczności znają ją od bardzo dawna, Zachód zainteresował się nią około XV w. W latach 50. XX w. okazało się, że pacjenci, którzy mieli problemy sercowe, zaczęli się pod jej wpływem normalizować. Kiedy naukowcy się temu przyjrzeli, zauważyli, że w leku z kory drzewa chinowego jest nie tylko chinina, ale i drugi alkaloid, nazywany chinidyną, który leczy arytmie sercowe. Stare odkrycia mogą zatem zawierać nowe odpowiedzi. A nowe pytania pojawiają się cały czas. Na przykład o zwalczanie bakterii lekoopornych. Czy są na nie leki w lesie deszczowym? Nie wiadomo, ale na pewno zbyt mało ludzi ich tam szuka.

Zachodnia medycyna nie zawsze daje radę. Kulejesz jeszcze?

Nie, od dekady. Szaman mnie uzdrowił. Zwichnąłem kostkę. W miarę jak się starzejesz, taka kontuzja gorzej się goi. Lekarze nie mogli sobie z tym poradzić – ani lekami, ani zastrzykami z kortyzolu, ból wciąż powracał. Wtedy w Surinamie szaman ze społeczności Kwamala zobaczył mnie kulejącego, wziął moją maczetę i odciął kawałek drzewa. Wyleczył mnie rosnącą na nim paprocią. Na Zachodzie uważa się paprocie za chemicznie obojętne. O ile mi wiadomo, nie ma żadnych leków na ich bazie. Z punktu widzenia naukowego, jeśli ktoś mówi „to jest lek”, a ty wiesz, że pochodzi z rodziny chemicznie nieaktywnej, sądzisz, że kłamie, wyłudza pieniądze. Ale może to również znaczyć, że zachodnia nauka nigdy się paprociom odpowiednio nie przyjrzała. Nie wiem. Wiem tylko, że nogę mi naprawił.

Ale jak?

Odciął paproć, wrzucił do ognia, sczernił, przyłożył do nogi, co straszliwie zapiekło. Pomysł, że na obolały mięsień coś się wciera, nie jest zaskakujący. Ale potem wrzucił ją do garnka, zrobił herbatę i kazał mi ją wypić. Czy pomogło mi wcieranie? Czy wypicie naparu? Nie wiem. Czy to placebo – paproć nic nie zrobiła, tylko zadziałała moja wiara w tego gościa? A może szamańska magia? Nie wiem. Najważniejsze, że działa. Długo nie wiedzieliśmy przecież, jak działa aspiryna, i nie przeszkadzało nam to jej łykać.

Jak to?

W Europie zauważono, że jelenie jedzą czasem korę wierzby. Zaczęto więc eksperymentować z tworzeniem wyciągów i tak narodziła się aspiryna. Dopiero jakieś 10-15 lat temu zrozumieliśmy, jak działa, ale czy kiedy bolała cię głowa, to miało to znaczenie? Bierzesz te białe, tanie tabletki, wiesz, że cię nie skrzywdzą, a wyleczą objaw. I już.

Tylko ten szaman mógł Ci teoretycznie maczetą odrąbać nogę.

Właśnie nie mógł! Wspaniałe z szamanami jest to, że cię nie krzywdzą. Nie wycinają ci połowy żołądka, żeby po zakończonej operacji stwierdzić: a, to jednak nie to, działamy dalej. Nie amputują ci nieodpowiedniej nogi.


Czytaj także: Wszyscy lubią bawełniane podkoszulki - rozmowa z Danielem Everettem


Co ciekawe, wtedy był z nami drugi szaman, z zupełnie innej społeczności. Powiedział: używam tej samej rośliny w tym samym celu. To już jest nauka. Masz przypadek testowy i hipotezę, gdy działa za drugim razem, w innym kraju, u innego szamana, to myślisz: coś jest na rzeczy. Chociaż w sensie ścisłym nie jest to dowód rozstrzygający i zachodnia medycyna potrzebowałaby stu kolejnych takich przypadków oraz badań w laboratorium.

W Amazonii mnóstwo jest roślin albo naparów, które mają moc zabijania i uleczania: np. kurara – trucizna stosowana do polowań. Macza się w niej czubki strzał, a kiedy dostanie się do krwi, rozluźnia mięśnie i powoduje uduszenie.

Kurara ma wyjątkową właściwość: spożyta doustnie nie wywołuje żadnego efektu, zatrute nią zwierzę nie będzie więc szkodliwe dla tego, kto je zje. Jeszcze w XIX w. dzięki kurarze odkryto, jakie są interakcje między mięśniami a nerwami, to był przełom w medycynie. Później na jej bazie stworzono leki, które rozluźniały mięśnie przed zabiegami chirurgicznymi. Dziś przy znieczuleniach stosuje się syntetyczne zamienniki stworzone na podstawie naturalnych substancji.

Bardzo często rośliny używane przez szamanów zawierają substancje zmieniające świadomość. Używają ich, by zdiagnozować, leczyć, a często uzdrowić ludzki umysł i ducha.

W 1967 r. w San Francisco odbyło się pierwsze interdyscyplinarne sympozjum poświęcone wykorzystywaniu roślin psychoaktywnych przez społeczności rdzenne. Ale wkrótce w USA wypowiedziano wojnę narkotykom i badania zostały zawieszone.

Ci badacze wiedzieli, że istnieją inne sposoby na poznanie; że rdzenne ludy rozumieją rośliny w sposób dla nich niedostępny. Ich przekonania były wtedy poza mainstreamem, ale przetrwały próbę czasu. Pół wieku później, w 2017 r., badacze znów się spotkali, tym razem w Wielkiej Brytanii. Rośliny psychodeliczne są coraz częściej obiektem poważnych badań i zachwytu, bo powoli rozumiemy, że związki w nich zawarte mogą zająć pozycje obok innych honorowych darów Matki Natury: inhibitorów ACE, antybiotyków, aspiryny, beta-blokerów i statyn. Na tej konferencji debatowano szczególnie nad „nowymi” związkami chemicznymi zawartymi w różnych odmianach ayahuaski, w ibodze, kratomie, peptydach pochodzących od żab halucynogennych. Ich związki chemiczne są częścią badań klinicznych i leczenia schorzeń takich jak depresja, uzależnienie od narkotyków, lęk przed śmiercią, bezpłodność, zespół stresu pourazowego (PTSD) i innych. Rezultaty są obiecujące.

Niektóre z tych substancji są już oficjalnie dostępne?

Nie w aptece, ale w programach leczenia – tak. W USA mamy ogromny problem z PTSD wśród żołnierzy, którzy walczyli w czasie wojny w Afganistanie i Iraku. Zachodnia medycyna nie potrafi im pomóc, ale dostają substancje halucynogenne, głównie z Amazonii i Meksyku. Czy ich wyleczą? Nie wiadomo, ale na pewno poprawiają ich funkcjonowanie. Na Uniwersytecie Johnsa Hopkinsa istnieje już osobna jednostka poświęcona badaniom na temat świadomości i psychodelików. Coraz częściej przyznajemy, że halucynogeny potrafią rozwiązać część problemów psychicznych, których w naszym zindustrializowanym świecie mamy mnóstwo, głównie z powodu nadmiernego stresu. Dla mnie to żadne zaskoczenie. Dziwi mnie tylko, że musieliśmy poczekać, aż goście w białych kitlach orzekną „to działa”, skoro szamani mówią nam to od 500 lat.

W swoim przemówieniu na TED opowiadasz o chwytnicy zwinnej, wielkiej zielonej żabie, której skóra jest pokryta halucynogenną substancją stosowaną w rytuale kambo. Nad nią też trwają badania.

Gdy jeden z włoskich lekarzy dowiedział się, że po jej zastosowaniu dochodzi do gwałtownego spadku ciśnienia krwi, zaczął ją badać pod kątem kardiologicznym. Inni odkryli, że kambo zawiera dermorfinę, zupełnie nowy i silny środek przeciwbólowy, jeszcze niedostępny na rynku, ale wieść o nim już kilka lat temu poszła w świat. Dopingowano nim nawet konie. Bo konie, które nie czują bólu, przekraczają swoje możliwości i biegną szybciej. A testy antydopingowe są na amfetaminę, nie na ekstrakt z amazońskiej żaby.

Potrzebny nam kolejny środek przeciwbólowy?

Potrzebny nam lepszy. Opium jest świetnym środkiem przeciwbólowym – jego derywaty: morfina, heroina, działają doskonale, ale uzależniają i wiążą się z nimi problemy społeczne. Potrzebujemy silnych leków, które nie uzależniają – być może odpowiedzią będzie właśnie ta zielona żaba. Nawet jeśli substancje z Amazonii nie stają się bezpośrednio lekami, to uczą nas czegoś nowego o tym, jak działa nasz układ nerwowy, a my dzięki temu możemy stworzyć nowy lek.

Właśnie dlatego powinniśmy chronić Amazonię?

Po pierwsze powinniśmy chronić Amazonię ze względów etycznych: bo tak należy. Ale po drugie, rzeczywiście powinniśmy to robić w naszym własnym interesie.

Mówisz często: „Bitwy przeciwko zmianie klimatu w Amazonii nie wygramy, ale na pewno możemy ją tam przegrać”. Co masz na myśli?

Drugi najważniejszy powód zmiany klimatu to wyniszczenie lasu – odpowiada za 10 proc. ludzkich emisji dwutlenku węgla. Wylesianie na największą skalę odbywa się właśnie w Amazonii – w samej Brazylii wycina się 20 tys. hektarów lasu dziennie. Amazonia stabilizuje klimat – pochłania około jednej piątej światowej emisji CO2. Nie ma więc specjalnego znaczenia, co zrobimy w Polsce albo w USA, jeśli wypalą nam całą Amazonię.

Kiedyś mówiło się o niej do znudzenia „zielone płuca Ziemi”. Wtedy ekolog był postrzegany jako dziwak przejęty losami lasu oddalonego o tysiące kilometrów.

Zawsze miałem problem z tymi „płucami Ziemi”. W emisji tlenu na naszej planecie największą rolę odgrywają oceany.

Dawniej nie mieliśmy świadomości, jak bardzo jesteśmy połączeni. Dziś wiemy, że straszliwe susze w Brazylii sprzed kilku lat są spowodowane przez wypalenie Amazonii. Ta susza miała wpływ na stan São Paulo, który jest rolniczym centrum Brazylii. Są silne wskazania, że te susze zmieniły wzorzec opadów deszczu na Środkowym Zachodzie USA. Wkurza mnie, kiedy patrzy się na działaczy na rzecz środowiska jak na grupę świrów, która wierzy w bajki. Niestety, ich przewidywania okazują się słuszne.

Uważasz, że najlepiej chronić lasy we współpracy z ludnością rdzenną, która je zamieszkuje.

Przemawiają za tym dowody naukowe. Kiedy 25 lat temu założyliśmy organizację Amazon Conservation Team, ok. 20 proc. Amazonii należało do Parków Narodowych, kolejne 20 proc. do ludów rdzennych. Fotografie satelitarne bezsprzecznie pokazywały, że rdzenne ziemie były lepiej chronione, i tak jest do dziś.

Ale to nie takie proste: oddajmy ziemie rdzennym i będzie dobrze.

Oczywiście, to wręcz błędne, naiwne założenie. W Amazonii mieszka 400 społeczności rdzennych, część z nich z wyboru żyje w izolacji. Ale zdecydowana większość odczuwa presję świata zewnętrznego ze wszystkich stron: drwali, górników, misjonarzy. Potrzebują pomocy – czasem szkolenia, czasem wsparcia, uświadomienia im, jakie są ich prawa. Żyją w naszym świecie – mają komórki, muszą opłacić karty SIM. Staramy się im pomóc zachować ziemię, ale upewniamy się, że wiedzą, że warto ją chronić – za prawami idą obowiązki. Ostatecznie to ich decyzja, co zrobią ze swoją ziemią, ale muszą ją podejmować opierając się na wiedzy. A jeśli ktoś przychodzi do nich, macha dolarami i komórkami, mówiąc: podpisz, a będziesz miał lepsze życie, to nie jest to fair. Bo najczęściej inwestycja, do której ich zatrudni, zniszczy ich środowisko, las, prawdopodobnie też społeczność.

Pokazałeś szamanom swoje wystąpienie z TED? Historycznie to było tak, że ludzie Zachodu wykorzystywali ich leczniczą wiedzę i nie dawali im nic w zamian. Jest nawet na to określenie: biopiractwo.

Tak, i wiesz, co powiedzieli? Do tego rytuału to my mamy dwie żaby. Od 30 lat z nimi pracuję, a o tym nie wiedziałem! Ta druga to gatunek Bufo, nie jest spokrewniona z chwytnicą zwinną. Co znaczy, że najprawdopodobniej działają w niej inne związki.

W Amazonii rośnie 80 tysięcy gatunków roślin. Skąd szamani wiedzą, co z czym łączyć?

Na to pytanie szukam odpowiedzi od lat i wiem, że nie ma jednej. Podzielę się tym, co mi powiedzieli szamani. Metoda numer jeden: jeśli roślina jest gorzka, wiedzą, że ma w sobie silne substancje. Alkaloidy, bardzo silne chemiczne substancje, bardzo często są niezwykle gorzkie. Kolejna metoda to obserwacja zwierząt. One też używają roślin do celów leczniczych: kiedy są chore i jedzą coś innego niż zwykle, może to być lecznicze.

Jeszcze inna metoda to sny. Szamani mają żywe sny, w których objawia im się np. roślina, którą mogą wyleczyć swojego wnuka. I ostatnia: przyjmowanie substancji halucynogennych – dzięki nim słyszą, jak rośliny do nich przemawiają, i wskazują im, które z nich są lecznicze. Oczywiście kiedy słucham tego jako naukowiec, nie ma to dla mnie żadnego sensu. Ale jako ktoś, kto przeszedł wiele ceremonii z ayahuascą, mogę to zrozumieć.

Mawiasz, że kultury rdzenne znikają szybciej niż lasy. Naprawdę tak jest?

To oczywiście metafora. Nie da się zestawić liczby szamanów z liczbą znikających drzew, to nie jakiś konkurs. Zresztą kiedy pierwszy raz powiedziałem to zdanie 30 lat temu, nie było zniszczeń na taką skalę. Chodzi mi o to, że musimy chronić i lasy, i szamanów. Wraz z nimi zanika wiedza o medycznych roślinach. W wielu miejscach ich praktyki przez lata były zakazane albo nie mają komu przekazywać wiedzy. Kiedy umiera jeden szaman, to tak, jakby umierała biblioteka.

Jacyś szamani. Kogo to obchodzi?

Powinno każdego! Gdy zacząłem zajmować się ochroną przyrody w późnych latach 70., ludzie mówili: lasy deszczowe, kogo to obchodzi, musimy walczyć ze wzrostem populacji, a jak się z tym uporamy, to wtedy zajmiemy się lasami. Teraz mówi się: najpierw trzeba się uporać ze zmianą klimatu, potem będziemy martwić się o lasy. A jak wtedy lasu deszczowego już nie będzie, to powiemy „ups”? Wszystko jest ze sobą połączone. Trzeba jednocześnie zajmować się tymi wszystkimi problemami. Teraz. Bo nigdy nie rozwiążemy wszystkiego do końca.

Szamani mogą wyleczyć wszystko?

Nigdy tak nie powiedziałem, a często mnie za to krytykowano. Podobnie jak nigdy nie mówiłem, że szamańskie leki są lepsze od syntetycznych. Jak ktoś stawia pytanie: przyszłość medycyny to mikrochip czy szamani, moja odpowiedź brzmi: jedno i drugie.

Szamani mają jakieś wizje na temat tego, co dzieje się na świecie? Może czują niepokój zwierząt?

W lutym, tuż przed wybuchem pandemii, byłem wśród plemienia Kogi. Powiedzieli mi: wy naprawdę głęboko ranicie Matkę Naturę. Trzeba będzie za to zapłacić straszliwą cenę. Nie wyobrażałem sobie nawet, że za miesiąc wszyscy będziemy siedzieć w domach, chodzić w maseczkach. Czy Kogi powiedzieli, że wybuchnie koronawirus? Nie. Czy to przewidzieli? Nie wiem. A czy przewidzieli topnienie lodowców? 30 lat temu ostrzegali, że lodowce topnieją, a my nie słuchaliśmy. ©

 

MARK PLOTKIN jest etnobotanikiem, od 30 lat bada rośliny lecznicze z szamanami Ameryki Środkowej i Południowej. Działa na rzecz ochrony lasów deszczowych. Na zdj. wśród Indian Kogi (po prawej). Kolumbia, luty 2020 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Niezależna reporterka, zakochana w Ameryce Łacińskiej i lesie. Publikuje na łamach m.in. Tygodnika Powszechnego, Przekroju i Wysokich Obcasów. Autorka książki o alternatywnych szkołach w Polsce "Szkoły, do których chce się chodzić" (2021). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 28/2020