Alternatywa istnieje

Dr Tadeusz Wasilewski: W ciągu 16 lat pracy nie spotkałem żadnego małżeństwa poddającego się in vitro, które by było z tego dumne czy zadowolone. Niektórzy podchodzą do in vitro po kilka razy. Wydają tysiące złotych. Są więc "kłębkiem nerwów" i potrzebują wsparcia psychologów. Rozmawiała Joanna Brożek

14.07.2009

Czyta się kilka minut

Joanna Brożek: Ile zabiegów in vitro wykonał Pan przez 16 lat praktyki?

Dr Tadeusz Wasilewski: Trudno o konkretną liczbę. Kilka tysięcy.

Robił Pan to z przekonaniem?

Całkowitym. W przeświadczeniu o słuszności in vitro utwierdzali mnie sami pacjenci. Dostawałem wzruszające listy z podziękowaniami. Czułem, że pomagam im wyeliminować największy dramat życia: brak potomstwa. I sprowadzam na ziemię życie ludzkie. Białostocka klinika, w której pracowałem, była w Polsce jedną z najlepszych i osiągała wyniki porównywalne do najlepszych amerykańskich ośrodków. Przyjeżdżały tu pacjentki z całego świata.

***

A potem Pan to wszystko porzucił.

Uświadomiłem sobie, że w programie in vitro­ życie powstaje kosztem innych ludzkich istnień.

Wcześniej Pan o tym nie myślał?

Trudno to teraz wytłumaczyć... Biłem się z myślami przez kilka tygodni, poszedłem wreszcie do profesora, który przez lata mnie uczył, i powiedziałem wprost: kieruję znakomitym zespołem, ale po tych latach czuję się inwalidą. Odmówiłem wykonywania transferów i podawania nasienia dawców.

Jak zareagował?

Wysłał mnie na urlop. Sądził, że jestem przemęczony i nie wiem, co mówię. Zgodziłem się, ale nie wróciłem już do kliniki.

A koledzy lekarze?

Reagowali brakiem zrozumienia, zdziwieniem. Myślę, że gnębiło ich pytanie, dlaczego zrobiłem to odniósłszy sukces zawodowy i finansowy.

Odchodząc od in vitro wiedział Pan już coś o naprotechnologii?

Nic. Przez półtora roku tułałem się, szukając pracy. O naturalnej metodzie walki z niepłodnością opowiedziała mi koleżanka na wieść, że skończyłem z in vitro. Potem trafiłem do Rzymu, gdzie prof. Thomas Hilgers, ojciec naprotechnologii, organizował zjazd z okazji 30-lecia prowadzonego przez siebie Instytutu Pawła VI w USA. Przekonałem się, że warto pójść w tym kierunku.

W "napro" znalazłem klucz do niepłodności. Wykorzystując wszystkie sygnały z cyklu miesięcznego kobiety, odczytując skrupulatnie biomarkery, czyli krew i śluz, można z dużym powodzeniem pomóc małżeństwu w poczęciu dziecka. Jeśli wykorzystam narzędzia biochemiczne i biologiczne, zweryfikuję przez ultrasonografię i stwierdzę w laboratorium aktywność hormonów w surowicy krwi, to otrzymuję spójny obraz płodności lub jej braku. Nie jest do tego potrzebny program in vitro. W ciągu pół roku moja klinika naprotechnologii osiągnęła pozytywne wyniki. Już pomogliśmy kilkudziesięciu małżeństwom. Coraz więcej par małżeńskich przychodzi prosząc o pomoc.

Czy wśród pacjentek, które zaszły w ciążę, były takie po nieudanym in vitro?

Tak. Ale jeżeli zapytać lekarzy z kliniki in vitro, czy zgłaszają się do nich pary po nieudanej naprotechnologii, to też odpowiedzieliby twierdząco.

Jak wyglądają statystyki skuteczności naprotechnologii?

Najnowsze dane opublikował ostatnio "Journal of American Board Family Medicine". Opisano badania 1239 par, które zgłosiły się w latach 1998-2002 do kliniki w Galway w Irlandii. 33 proc. par wcześniej było leczonych in vitro. Wskaźnik zajścia w ciążę wyniósł 52 proc., przy czym udało się pomóc około 30 proc. par po niepowodzeniu in vitro.

***

Trafia do Pana para pacjentów - i co?

Najpierw uczę tzw. modelu Creightona, czyli obserwacji cyklu. Musimy zdiagnozować przyczynę niepłodności. Na początku cyklu miesięcznego pobieram krew u kobiety, badam w surowicy krwi aktywność hormonów płciowych i innych (np. tarczycy), równie istotnych przy zajściu w ciążę. Badam też jakość nasienia męskiego, robię USG narządu rodnego.

Jeśli jest konieczne, wdrażam np. indukcję jajeczkowania i obserwuję, czy leczenie przynosi pozytywne skutki. Niekoniecznie w postaci ciąży. Bo trzeba pamiętać, że u zdrowych ludzi poczęcie w cyklu naturalnym zdarza z prawdopodobieństwem wynoszącym 20 proc. Leczenie może przynieść skutek w postaci prawidłowego śluzu (obfitość, rozciągliwość), odpowiedniego krwawienia. Prof. Hilgers już 30 lat temu stwierdził, że omijanie tak prostych i naturalnych obserwacji to błąd.

Medycyna poszła na skróty?

Wybrała technologię. Widać to w każdej jej dziedzinie. Nie uważam, że to źle. Nie chcę być postrzegany jako szaleniec, który odrzuca osiągnięcia medyczne!

Ale w przypadku in vitro odrzuca Pan technologię?

Bo przebieg programu in vitro nie daje możliwości przeżycia każdej poczętej istocie. Tyle. Tu technologia kłóci się z życiem człowieka. Trzeba rozbudowywać wiedzę i poznawać wszystkie tajniki, które naszym życiem rządzą, ale z pełnym przekonaniem, że to ono jest najważniejsze.

Czy słuszna jest opinia, że naprotechnologia to po prostu naturalne metody planowania rodziny?

Nie do końca. Używamy tu przecież badań biochemicznych do analizowania aktywności hormonów w  przebiegu cyklu, oceny profilu hormonów płciowych u mężczyzn, u których spermogram jest nieprawidłowy. Stosujemy USG do nadzoru nad przebiegiem cyklu i do oceny budowy anatomicznej narządu rodnego kobiety. Diagnostykę przeprowadza się za pomocą technik endoskopowych, które umożliwiają penetrację do światła jamy macicy czy jamy brzusznej.

W programie in vitro nie wykonuje się tych wszystkich badań?

Wykonuje, tylko w okrojonej skali. Np. istnienie zrostów okołojajowodowych dla programu in vitro nie ma znaczenia. Tymczasem wyniki leczenia przy pomocy metod mikrochirurgii rozwiniętych przez Hilgersa sięgają 58 proc. (badania Instytutu Pawła VI z 2004 r.). Wyniki procedury in vitro w przypadku niedrożności jajowodów według United States Department of Health and Human Services to tylko 27,5 proc. żywych urodzeń. W przypadku endometriozy (kiedy błona śluzowa macicy wystąpi poza jamą macicy) wyniki Instytutu Pawła VI z 2004 r. to 78 proc. skuteczności przy obserwacji prowadzonej do 36 miesięcy po zabiegu operacyjnym.

Dzisiejsza droga małżeństwa, które ma kłopoty z poczęciem dziecka, jest w klinikach programu in vitro krótsza i szybsza. Jeśli po kilku cyklach indukcji owulacji, inseminacji zapłodnienie się nie udaje, rozpoczynamy procedurę in vitro.

***

Jak powstaje życie ludzkie "w szkle"?

Są dwa etapy procedury. Pierwszy - farmakologiczny. Pacjentka otrzymuje leki w celu doprowadzenia do wzrostu pęcherzyków Graffa w jajnikach. Jeżeli program in vitro bazowałby na pojedynczym pęcherzyku Graffa, jak w cyklu naturalnym, to szansa na ciążę byłaby mniejsza niż 5 proc. Drugi etap nazywany jest biotechnologicznym. Trzeba wykonać punkcję jajników; przeważnie robi się to w krótkotrwałym znieczuleniu ogólnym, przez sklepienie pochwy i pod kontrolą ultrasonografii. Lekarz strzykawką lub pompą próżniową musi pobrać zawartość pęcherzyków Graffa. Następnie, pod mikroskopem, w obrębie płynów pęcherzykowych szuka komórek jajowych i łączy je z plemnikiem wg schematu: jedna komórka - jeden plemnik, druga komórka - drugi plemnik. Przez dwa do pięciu dni obserwuje się rozwój zarodków. W tym czasie są one umieszczane w odpowiednim podłożu i przetrzymywane w inkubatorze o odpowiednim wysyceniu dwutlenku węgla i temperaturze. Wymaga to niesłychanej precyzji. Na końcu lekarz wykonuje tzw. transfer, czyli podanie zarodków do macicy.

Załóżmy, że lekarz podaje dwa spośród sześciu poczętych zarodków. Pozostałe trafiają do zamrożenia. Jak długo mogą być w kriopostaci?

Po pierwsze, mrożenie nie jest żadną gwarancją na przeżycie. Nie znamy dobrych technik mrożenia zarodków. Jeżeli żywe zarodki poddamy procedurze zamrożenia i chcemy z nich skorzystać przy następnej próbie in vitro za dwa miesiące albo za pół roku, to np. po rozmrożeniu czterech zarodków zwykle dwa lub trzy nie żyją.

W in vitro - ale przy naprotechnologii również - stosuje się hormonalną stymulację jajników, która wywołuje powikłania...

Zdarza się tzw. zespół hiperstymulacji jajników. Jajniki zaczynają się powiększać, tworzą się torbiele, w jamie brzusznej, czasem w jamie opłucnej lub worku osierdziowym gromadzi się płyn. Dochodzi do zaburzeń elektrolitowych i w obrębie układu krzepnięcia. Są sytuacje, kiedy jedynym ratunkiem dla kobiety jest usunięcie ciąży.

Naprotechnolodzy nie stosują w stymulacji dużych dawek leków. Dążą do monofolikulogenezy, czyli powstania pojedynczego pęcherzyka. Więc zagrożenie wystąpienia hiperstymulacji jajników jest dużo mniejsze niż przy in vitro. W programie in vitro częstym powikłaniem jest wystąpienie ciąż mnogich, co często prowadzi do porodów przedwczesnych, wcześniactwa i zwiększenia śmiertelności okołoporodowej. W 2005 r. została opublikowana praca w "Human reproduction", czasopiśmie traktującym o medycynie rozrodu człowieka, w której autorzy, bazując na 25 innych doniesieniach naukowych, wykazali, że ryzyko wystąpienia wad wrodzonych u dzieci poczętych metodą in vitro wzrasta o 30-40 proc. In vitro jest nową metodą (31 lat) i nie znamy jeszcze wszystkich zagrożeń, jakie kryje.

Czy lekarz mówi pacjentom o wszystkich możliwych powikłaniach?

Nie ma na to czasu. Proszę sobie wyobrazić, że przyjmuje pani 20 małżeństw dziennie. A większość przystępuje do programu, absolutnie nic o nim nie wiedząc. Lekarz nie jest w stanie wyjaśnić wszystkiego.

***

Przygląda się Pan dyskusji, która toczy się w Polsce wokół in vitro. Czy Pana zdaniem jest na właściwych torach?

Dużą wagę przywiązuje się do celu. Mało dyskutujemy o przyczynach niepłodności. Chociażby o wczesnej inicjacji seksualnej. A to jeden z poważnych powodów wystąpienia stanu zapalnego szyjki macicy, co z kolei zaburza produkcję śluzu i tym samym możliwość poczęcia dziecka. Druga rzecz to antykoncepcja, jeden ze szkodliwych czynników wpływających na późniejszą płodność. Środki hormonalne antykoncepcyjne uszkadzają struktury gruczołów produkujących śluz w szyjce macicy. W ciągu jednego roku takie gruczoły stają się trzy razy starsze. To również przyczyna niepłodności.

W ciągu 16 lat pracy nie spotkałem żadnego małżeństwa poddającego się in vitro, które by było z tego dumne czy zadowolone. Niektórzy podchodzą do in vitro po kilka razy. Wydają tysiące złotych. Są więc "kłębkiem nerwów". Potrzebują wsparcia psychologów. Bo ciągle się nie udaje, bo już nie wiedzą, skąd pożyczyć pieniądze.

I wtedy najczęściej lekarz proponuje transfer więcej niż dwóch zarodków. Bo to ostatnia szansa.

I udaje się?

Udaje, ale los może chcieć, że pojawia się ciąża wieloracza. Taka ciąża jest niemal nie do utrzymania. W takiej sytuacji proponuje się wykonanie embrioredukcji. W macicy pozostawia się dwoje dzieci, a pozostałe uśmierca.

Czy naprotechnologia nie jest z góry skazana na niełaskę, bo pociąga za sobą określoną ideologię?

Ale program in vitro też ma swoją ideologię. Tyle że w metodzie zapłodnienia pozaustrojowego życie przeplata się ze śmiercią. Naprotechnologia daje gwarancję opieki nad każdym poczętym człowiekiem.

Czy naprotechnologia to zatem alternatywa dla in vitro?

Tak. Nie uzupełnienie, jak się czasem uważa. To program in vitro powinien z medycznego punktu widzenia zostać zdyskwalifikowany, bo nie daje możliwości ocalenia życia wszystkich poczętych istnień, z góry skazuje je na śmierć.

Dr Tadeusz Wasilewski jest ginekologiem położnikiem, założył pierwszą w Polsce Klinikę Naprotechnologii w Białymstoku.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2009