Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Hasłem tegorocznego obozu miały być słowa: "Razem jest nas więcej". Hasło jak hasło - miało podkreślać znaczenie wspólnoty i tego, że na pewien czas skupiamy się w jednym miejscu, żeby mocniej przeżywać łączące nas więzi. Tak się jednak dzieje, że od lat nasi przyjaciele "przywożą" na obóz własne hasła. Przoduje w tym Paulina, która nie mówi dużo, ale za to - sentencjonalnie. I kategorycznie: przywiązawszy się do jakiegoś zdania, powtarza je tak często, aż w końcu wszyscy wokół niej również zaczynają to robić. No i w tym roku Paulina przyjechała z hasłem: "Agerson, bokerson, kocham obóz!". Pytam ją, co to znaczy, a ona pokazuje palcem... na mnie. Dopiero brat Pauliny Artek wyjaśnił mi, że "Agerson" to Agresor, pies dziadka. No a "bokerson" (lub "Bokerson")? Nie wiadomo. Wiadomo tylko, że zawołanie Pauliny jest radosne i znosi wszelkie wątpliwości: obóz to jest to, o co chodzi.
A co my właściwie robimy na takim obozie? Właściwie nie robimy nic wielkiego: chodzimy na spacery, nad rzekę, na basen, gramy w chińczyka lub bingo, lepimy, a potem malujemy figurki z gliny, modlimy się i wspólnie rozważamy niektóre słowa Ewangelii, tańczymy, obchodzimy urodziny, robimy sobie grilla... Zawsze staramy się też, żeby na obozie było przynajmniej jedno tzw. niezapomniane wrażenie: w tym roku były to odwiedziny Ani Dymnej, której fundacja pomogła nam sfinansować wyjazd. Ania wystąpiła na żywo w przygotowanym przez nas programie "Spotkajmy się", tyle że nie jako prowadząca, lecz bohaterka, i w trudnej roli, bo musiała jednocześnie bujać się na huśtawce i pić kawę. Zapytana na koniec, po blisko godzinnym wywiadzie, co to jest szczęście, odpowiedziała bez wahania: "Siedzieć tu z wami i tak się bujać".
Napisałem o tym, co wesołe. A co jest smutne? Smutny robię się wtedy, kiedy obserwuję, jak w moich niepełnosprawnych przyjaciółkach i przyjaciołach budzi się miłość i pragnienie więzi innej niż przyjaźń. Mają w sobie tak dużo tej miłosnej energii - są czuli, "przytulaśni" (jak mówią moje dzieci), w ich oczach jest tyle podziwu i radości na widok kogoś, kogo "wybrali". I ta część ich energii idzie - musi iść - w pustkę. I to bardzo boli...
Ale czy z naszymi miłościami też niekiedy nie bywa podobnie?