Adwokat diabła

Borys Akunin

- JAN STRZAŁKA: Borys - i co dalej? Jak brzmi Pańskie otczestwo?

- BORYS AKUNIN: Grigorjewicz. Borys Grigorjewicz Akunin. Grigorij Czchartiszwili nigdy się nie wypierał, że jest ojcem Akunina, choć był czas, że się tym nie przechwalałem. Podkreślam jednak: jesteśmy dalekimi krewnymi, ponieważ Borys Akunin nie jest człowiekiem, ale homunulusem - nazwą gatunku literackiego. Zajmuje się fikcją, przynależy do kultury masowej, a gdy homunulus staje na polu kultury masowej, musi respektować reguły rynkowe, na przykład udzielać wywiadów.

Akunin narodził się między innymi po to, bym mógł postawić barierę, która oddzieli moją prywatność od presji rynku, kultury popularnej i show-biznesu. Czchartiszwili interesuje się sobą i własnym wnętrzem, Akunin zabiega o to, by zabawić czytelnika. Pierwszy jest literaturoznawcą, krytykiem i tłumaczem literatury japońskiej, drugi dostarcza rozrywki: pisze powieści kryminalne, szpiegowskie, książki dla dzieci, nawet dramat, którego pierwszą sceną jest ostatnia scena Czechowowskiej "Mewy", bo pociąga go każdy gatunek i uważa, że nie istnieją gatunki podrzędne.

Akunin liczy sobie zaledwie siedem lat. Narodził się w momencie dla mnie niebywale trudnym, gdy pogrążony byłem w depresji. A wynikła ona z wieloletniej pracy nad książką "Pisarze i samobójstwo".

- Niestety, w Polsce nieznana. Dlaczego pisarze i dlaczego samobójstwo?

Pisarz - jak każdy artysta - należy do grupy wysokiego ryzyka, ale mnie interesowali nie tyle pisarze-samobójcy, co raczej fenomen samobójstwa jako taki. Pisarz to dla mnie swego rodzaju muszka owocowa, dzięki której uczonym udało się sformułować kiedyś podstawowe prawa genetyki; biorąc pod eseistyczny mikroskop pisarza, chciałem odkryć "gen", który pcha homo sapiens do samounicestwienia. Jeśli powiesi się Pański sąsiad - ma pan nikłe szanse poznać motywy jego decyzji. Jeśli pisarz targnie się na własne życie, zapowie swoją śmierć wierszem, opowiadaniem, powieścią, pisarstwo jest bowiem zajęciem ekshibicjonistycznym.

Pierwsza część książki zawiera obszerne studium poświęcone samobójstwu - pierwszą w Rosji próbę ogarnięcia tego fenomenu, uwzględniającą jego aspekty religijne, filozoficzne, kulturowe, prawne itd. Część druga klasyfikuje samobójstwa według ich typów i przyczyn, trzecia zawiera ponad czterysta krótkich not poświęconych pisarzom-samobójcom. Kończąc pracę nad książką popadłem - jak wspomniałem - w przygnębienie. Chcąc odzyskać równowagę psychiczną, szukałem zajęcia nieco weselszego. I tak Czchartiszwili wymyślił Akunina.

- Czy Akunin i Czchartiszwili kiedykolwiek się spotykają?

Przez lata chadzali własnymi ścieżkami, choć "Azazel", debiutancka powieść Akunina o przygodach Erasta Fandorina - do ekranizacji której przymierza się od pewnego czasu hollywoodzki reżyser Paul Verhoeven - rozpoczyna się sceną samobójstwa pewnego młodzieńca. Niedawno jednak spotkali się na cmentarzu. Akunin wydał tom opowiadań "Historie cmentarne" - który wkrótce ukaże się w polskim tłumaczeniu - i co dziwne: wydał go razem z Grigorijem Czchartiszwilim. "Historie" pozwalają zrozumieć, czym się różnią obaj pisarze. Czchartiszwili to eseista, który nie kryje własnych sądów i nie chowa się za maską; Akunin zaś jest narratorem, a więc człowiekiem zmyślającym - zatem radziłbym czytelnikom nie brać zbyt serio tego, co pisze. Akunin chętnie snuje opowieści, lecz w rzeczywistości ten fantasta nie istnieje.

- A to figlarz!

Rzeczywiście figlarz. W czasach radzieckich w każdym ośrodku wczasowym zatrudniano wesołka, do obowiązków którego należało rozweselanie i zabawianie ludzi pracy, a że miał akordeon i znał wiele uciesznych pieśni, przodownicy pracy socjalistycznej bawili się wyśmienicie.

Nad "Historiami" pracowałem przez kilka lat. Zwiedzałem nekropolie angielskie, francuskie, żydowskie, japońskie i rzecz jasna rosyjskie, ciągle jednak wymykała mi się ich tajemnica. Powracałem więc na P?re-Lachaise czy na Haygate, klasyczną nekropolię wiktoriańską, ale wypad do Paryża lub Londynu to wyczyn niewielki, gorzej, gdy po raz któryś z rzędu musiałem polecieć do Izraela czy Jokohamy... Akunin pisze na przykład o tajemnicach związanych z grobem Wilde'a na P?re-Lachaise, na który pielgrzymują homoseksualiści z całego świata, czy z grobem Marksa na Haygate, a Czchartiszwili dopełnia te opowieści esejami o owych nekropoliach.

W Moskwie nie brakuje cmentarzy, które intrygują i zdumiewają. Trudno przejść obojętnie obok tajemnic, które zabrali na tamten świat nieboszczycy z Cmentarza Nowodiewiczego. Dziwne to miejsce, Bułhakow i Czechow leżą tam obok Nikity Chruszczowa... Najbardziej fascynuje mnie jednak Cmentarz Doński, gdzie nie spoczął nikt, kto by się zapisał w historii Rosji czymś nadzwyczajnym, bo cmentarz ten funkcjonował w czasach, gdy zasłużonych nieboszczyków chowano w Petersburgu. Spacerując pośród mogił kupców drugiej gildii lub starych panien, które do ostatniego tchnienia zachowały dziewictwo, zaczynam podejrzewać, że śmierć śmierci nierówna. Jednych zmarłych wspominamy wiecznie, innych zapominamy nazajutrz po pogrzebie.

Być może nieboszczycy z Dońskiego nie są nikomu potrzebni - mnie są. Stojąc przed grobem osiemdziesięcioletniej starej panny chcę wiedzieć, kim była i dlaczego odeszła w staropanieństwie? W powieściach o Eraście Fandorinie często przywołuję nazwiska nieboszczyków z tego cmentarza, może tym sposobem wskrzeszam ich i ocalam od niepamięci. Fandorin jest zresztą jednym z bohaterów "Opowieści", pojawia się w opowiadaniu o cmentarzu w Jokohamie, co - mam nadzieję - ucieszy wszystkich, którzy polubili owego dżentelmena.

- Skoro wreszcie o Fandorinie mowa: krążą legendy, jak wielką wagę przykłada Pan do najdrobniejszych detali powieści z Erastem Pietrowiczem. Studiuje Pan plany XIX-wiecznej Moskwy, czyta gazety z epoki, tworzy na własny użytek drobiazgowe biografie postaci, szuka dla nich imienia. Uważa Pan, że dopóki bohater nie znajdzie "prawdziwego" imienia, pozostanie niemy.

Od imienia zależy istota każdego człowieka i wszelkiej rzeczy. Jako japonista długo mógłbym się rozwodzić, jak Japończyk, zmieniając imię, zmienia zarazem całe swoje życie. W Europie nie istnieje podobnie radykalna tradycja, w Japonii ten obyczaj jest powszechny, szczególnie pośród twórców. "Akunin" to także coś więcej niż pseudonim, to oznaka zmiany w moim życiu.

- Co więc znaczy to nazwisko?

W języku japońskim oznacza złoczyńcę, wielkiego biesa. Szekspirowski Jagon nie jest akuninem, natomiast Makbeta nazwałbym akuninem bez wahania. Szukając - długo i z namysłem - pseudonimu chciałem też, aby czytelnik skojarzył go z Bakuninem, teoretykiem rosyjskiego anarchizmu, ponieważ "Azazel", powieść rozpoczynająca cykl fandorinowski, a przede wszystkim "Radca stanu" za tło mają rosyjski anarchizm. Aluzję zrozumiał każdy i w końcu dość miałem recenzji podpisanych przez K. Ropotkinów.

Ten pseudonim nie oznacza jednak, że uważam siebie za złoczyńcę literackiego. To raczej sygnał, kto jest prawdziwym bohaterem moich powieści. Nie jest nim detektyw Erast Fandorin, lecz wielkie biesy, akuniny, reprezentujące prawdziwą galerię zła, typy urzekające i charyzmatyczne. Nie interesuje mnie zło prozaiczne, ono nie jest niebezpieczne, nie porywa i nie zaraża. Występuję w roli adwokata diabła, intryguje mnie, gdzie przebiega granica między dobrem a złem, jak dobro ulega metamorfozie i staje się swoim przeciwieństwem, choć bywa i na odwrót: zło przemienia się w dobro. Owe metamorfozy są głównym tematem powieści o przygodach Fandorina.

- "Przygody Erasta Fandorina" to jeden z trzech Pańskich cykli powieściowych. Czym "Przygody" różnią się od "Kryminału prowincjonalnego", czyli opowieści o mniszce Pelagii?

Skalą uwikłania w literaturę. Każda z moich książek - od "Azazela" po "Lektury nadobowiązkowe", najnowszą powieść z trzeciego cyklu zatytułowanego "Przygody magistra" - jest grą literacką. Już pierwsza scena "Azazela" - samobójstwo młodego człowieka, obserwowanego przez ludzi siedzących na parkowej ławeczce - zawiera czytelną aluzję do "Mistrza i Małgorzaty", choć Bułhakow szybko i dyskretnie ustępuje w powieści Dostojewskiemu i licznym nawiązaniom do "Dziennika pisarza".

Każdy z moich cykli jest świadomym zanurzeniem w literaturę - czasami po czubek głowy, czasami zaledwie do kolan. "Kryminał prowincjonalny" to dość skomplikowana gra adresowana do czytelnika wyrafinowanego, któremu nieobca jest klasyka rosyjska, ale także literatura anglosaska, przede wszystkim proza Stevensona, czy jak w przypadku "Pelagii i Czarnego Mnicha" - Marka Twaina. Taki czytelnik w lot chwyta aluzje, nie tylko fabularne, przede wszystkim stylistyczne. "Przygody magistra" nie wymagają tak głębokiego spoufalenia z klasyką, w tym przypadku świadomie postawiłem przede wszystkim na wartką fabułę. "Przygody Fandorina" są natomiast kompromisem - równie istotne są w nich "ćwiczenia stylistyczne", jak i sensacyjna fabuła.

- Czy to nie wstyd, by poważny eseista poświęcał się rozrywce i sensacji? W Rosji gardzi się literaturą rozrywkową, o czym mówiła w Krakowie Aleksandra Marinina, uczciwie przyznając, że krytycy nie są nią zachwyceni.

Owszem, taka pogarda da się wyczuć. Niemniej przyglądając się rosyjskiej kulturze dziewiętnastowiecznej i Srebrnego Wieku, zauważymy, że nie stroniła ona od ludyczności. Grą i zabawą nie brzydził się nawet Puszkin, który miał niebywale lekkie pióro i potrafił lekko pisać nawet o sprawach cięższych. Puszkinowska lekkość naznaczyła całą kulturę rosyjską; dość wspomnieć zabawnego, choć i przerażającego Gogola. Związek Radziecki nie był krajem nazbyt wesołym, lecz przez ostatnie piętnaście lat dokonują się w Rosji wielkie przemiany kulturowe, mentalność społeczeństwa zmienia się zgoła rewolucyjnie. Wreszcie odzyskujemy poczucie godności osobistej, uczymy się ją cenić i nie damy jej sobie łatwo wydrzeć. A ludzie, którzy mają poczucie godności - i są coraz zamożniejsi - pragną na przykład godziwej rozrywki. Ktoś więc musi ją im zapewnić.

Nie powinienem zresztą złorzeczyć na krytykę, gdyż traktuje mnie ona łaskawiej niż Marininę, którą chcą zadziobać, co jest podłe i niesprawiedliwe. Beletrysta, za którego się uważam, niezbyt się przejmuje uprzedzeniami krytyków. O moim samopoczuciu decyduje czytelnik, który zazwyczaj nie interesuje się recenzjami. Jestem spokojny, bo mam dla kogo pisać.

- Ale i Pana nie omijają ataki - i to właśnie ze strony czytelników…

A tak, dostało mi się za rzekomą obrazę uczuć religijnych wyznawców prawosławia, którego najszlachetniejsi przedstawiciele poczuli się głęboko znieważeni "Pelagią i czerwonym kogutem", tomem wieńczącym "Kryminał prowincjonalny".

- A cóż w tym gorszącego, że mniszka spotyka Chrystusa?

Sam rad bym wiedzieć. Innym razem dostały mi się cięgi za wspomnianą sztukę nawiązującą do "Mewy"; krytyka nie mogła przeboleć, że profanuję Czechowa. Nie zamierzałem bezcześcić "Mewy", intrygowało mnie jedynie, co z bohaterami dramatu dzieje się po tym, gdy opadnie już kurtyna. Nalegałem zresztą na wydawcę, by do mojej sztuki dołączył dramat Czechowa, co uczynił. Wierzę, że nie wyrządzam kulturze krzywdy, nawet jeśli prowadzę grę z arcydziełami.

Powiem nawet nieskromnie, że moje powieści ożywiają zainteresowanie rosyjską prozą przełomu XIX i XX wieku, niekiedy zapomnianą. Dowodem choćby "Łowca ważek", jedna z ostatnich powieści cyklu fandorinowskiego, której akcja toczy się podczas wojny rosyjsko-japońskiej, w przededniu klęski pod Cuszimą. Powieść ta jest wariacją na temat "Sztabskapitana Rybnikowa" Aleksandra Kuprina - i wszyscy wielbiciele Fandorina chcą dziś czytać Kuprina...

- Nigdy nie czuł Pan znużenia klasyką? Wiktor Jerofiejew przyznaje, że po latach dociekań na temat wpływu Dostojewskiego na francuski egzystencjalizm nie mógł czytać Dostojewskiego bez wstrętu.

Nigdy nie doświadczyłem podobnego zniechęcenia. Bez cienia szowinizmu uważam, że rosyjska klasyka należy do tych zjawisk, które uformowały ludzkość. Literatura to najcenniejsza rzecz w naszej tysiącletniej historii. Ofiarowaliśmy światu wiele arcydzieł. A co poza tym? Nic, nawet w muzyce, bo nasi kompozytorzy - o malarzach czy naukowcach nie wspominając - nie mogą iść w zawody z twórcami niemieckimi czy włoskimi. Kto zaś może porównać się z Czechowem, Dostojewskim czy Tołstojem? Zna pan coś równie genialnego jak "Śmierć Iwana Iljicza"? Wszystkie moje podstawowe wyobrażenia o świecie i człowieku, o tym, co dobre, a co złe, co piękne, a co odrażające, mają źródła w klasyce rosyjskiej. Rosjanie uwielbiają polować na narodową ideę, a przynajmniej gadać o niej bez końca, ale ową ideę i wartości dawno wyrażono w naszej literaturze.

---ramka 410419|strona|1---

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 09/2006

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku (9/2006)