Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Po aranżacyjnym przepychu i instrumentacyjnym blichtrze z "Amusos" oraz agresywności brzmienia, często podbarwianej elektronicznymi interpolacjami Tadeusza Sudnika, tak charakterystycznej dla "Digivooco", przyszła pora na muzykę mniej spektakularną. O ile wcześniej Pierończyk nierzadko oddawał pole partnerom, nie dominował, a raczej tworzył tło, to dobór obsady na nowej płycie (klasyczne trio) wymagał wyraźniejszego udziału. Zezwolili mu na to znakomici: Robert Kubiszyn - kontrabas i Krzysztof Dziedzic - perkusja.
Barwa saksofonów Pierończyka jest surowa, pierwotna, zbliżona niekiedy do kolorytu zoucry, arabskiego instrumentu dętego, na którym zresztą chętnie grywa. Brzmienie takie znakomicie koresponduje z charakterem komponowanych przez niego melodii - często prostych, złożonych z kilku dźwięków, uporczywie powtarzanych, niemal mantrycznych, bardziej przypominających dziecięce wyliczanki niż wyrafinowane meliczne figury. Jednocześnie ich organiczność doskonale sprawdza się w improwizacji. I tak w "touched by tupinamba", kompozycji otwierającej album, banalny wręcz temat z czasem nabiera szlachetności, staje się podstawą kształtowania muzycznej struktury o dużym stopniu skomplikowania. Z kolei "desmodus rotundus", z niezobowiązującym podśpiewywaniem Anny Serafińskiej, to przykład beztroskiego, choć niezwykle energetycznego dźwiękowego strumienia.
Patrząc na tytuł płyty, można by oczekiwać muzyki pełnej latynoamerykańskich rytmów i ognistych melodii. Owszem, słyszalne są nawiązania do tradycji muzycznej kontynentu, ale tych, którzy oczekują krągłych samb, rumb i salsy, Pierończyk rozczaruje. W "garota de cracovia" (sic!) sporo interesujących brzmień instrumentów perkusyjnych bez wątpienia wzbogaca kolorystykę, choć w sposób umiarkowany. Zabawnym utworem "u-au-au-aa" muzycy nawiązują do rytualnych tańców południowoamerykańskich Indian, ale również posługują się tutaj dość odległym skojarzeniem. Najpełniej folklor południowoamerykańskich Indian słychać bodaj w "boubker's".
Nagraną w stolicy Brazylii płytą Pierończyk po raz kolejny udowodnił, że jest artystą oryginalnym, o jasno sprecyzowanych upodobaniach: choć korzysta z muzycznej kultury świata, pozostaje sobą.