Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W fotelu prezesa Narodowego Banku Polskiego Adam Glapiński będzie zasiadać przez sześć lat. Wysoka inflacja zapewne zostanie z nami równie długo. W kwietniu – jak podał właśnie GUS – sięgnęła 12,4 proc. Ekonomiści z rosnącą ostrożnością kreślą więc scenariusze na najbliższe miesiące, choć jeszcze kilka tygodni temu zgadzali się, że fala drożyzny zacznie opadać, osiągnąwszy pułap 15 proc. Dziś niektórzy przesuwają już ten szczyt bliżej 20 proc. Stopy procentowe? Miesiąc temu uważano, że miały wyhamować na poziomie 6 proc. – teraz wszystko wskazuje na to, że będzie co najmniej poziom 8 proc.
Jako prezes NBP Adam Glapiński ponosi główną, choć nie wyłączną odpowiedzialność za tę katastrofę. Pod jego kierownictwem NBP, zgodnie z konstytucją powołany wyłącznie do czuwania nad wartością polskiej waluty, de facto włączył się do polityki gospodarczej rządu. Oczywiście, w okresie pandemicznego lockdownu bank musiał wesprzeć gospodarkę dodrukiem pieniądza, aby uchronić ją przed długotrwałą recesją. Wszystko, co nastąpiło potem, zasługuje jednak na miano poważnego błędu albo zaplanowanego z premedytacją podporządkowania polityki monetarnej interesom obozu rządzącego. Zdominowana przez Glapińskiego Rada Polityki Pieniężnej przez wiele miesięcy lekceważyła narastające zagrożenie inflacyjne, na czym zyskiwał głównie rząd, któremu rosnące ceny pompowały dochody z VAT i pozwalały zadłużać się jeszcze bardziej dzięki korzystniejszej relacji długu publicznego do PKB (inflacja powoduje nominalny wzrost tego ostatniego).
Dziś NBP już nie lekceważy inflacji i ostro podnosi stopy. Problemem jest to, że inflacja zdaje się lekceważyć bank centralny i na razie nie reaguje na te podwyżki. Trudno mówić o zaskoczeniu, bo w tym samym czasie rząd nie widzi powodu do korekty hojnej polityki socjalnej, która działa destrukcyjnie na poziom cen, choć w wielu przypadkach jest uzasadniona interesem społecznym. Za sprawą podwyżek stóp procentowych NBP do końca roku zmniejszy konsumpcję o jakieś 60 mld zł, ale w tym samym czasie rząd zasili ją około 80 mld zł poprzez tarczę antyinflacyjną, pomoc dla kredytobiorców, obniżkę podatków oraz wypłatę 14. emerytur. Głównym architektem inflacyjnej spirali jest więc rząd. Ale to Adam Glapiński stał się jej twarzą.
Także dla opozycji, która tak samo długo nie dostrzegała groźby inflacji pod powierzchnią doraźnych problemów, szef NBP jest dziś chłopcem do bicia. Krytyka prezesa NBP wystarcza jej za całą wizję polityki monetarnej, a chwilami trudno oprzeć się wrażeniu, że wybór Glapińskiego na kolejną kadencję posłowie PO i Lewicy powitali z ulgą. Nie trzeba zmieniać treści przemówień, w których roi się od słowa „drożyzna”, za to ze świecą szukać choćby śladu namysłu nad tym, jak ją powstrzymać.
W tych warunkach lepiej porzucić nadzieje na szybkie zduszenie inflacji, a tym bardziej na powrót stóp procentowych do poziomu sprzed roku. Rząd wybierze z pewnością najbezpieczniejsze dla siebie rozwiązanie i będzie ją gasić „benzyną” kolejnych transferów socjalnych. A podporządkowany mu NBP nie będzie w tym przeszkadzać. To oczywiście przepis na niemal pewną recesję, ale mniej więcej na rok przed wyborami politycy nie odważą się na nic więcej. Dlatego kolejne instytucje, włącznie z Międzynarodowym Funduszem Walutowym, zapowiadają na przyszły rok hamowanie polskiej gospodarki, której wysokie ceny będą szkodzić coraz bardziej.
Zapnijmy pasy. A raczej je zaciśnijmy.