Abonament wyborczy

Propozycje dotyczące nowego ładu medialnego autorstwa ekspertów PO wspieranych przez Jana Rokitę wcale nie są rewolucyjne, lecz jedynie nieprzemyślane. Zbudowane na chwytliwych wyborczych hasłach oddalają nas od poważnej dyskusji o rynku medialnym.

10.10.2004

Czyta się kilka minut

Pierwsze informacje na temat efektów prac ekspertów Platformy ukazały się w prasie w dniu rozpoczęcia Konferencji Mediów Publicznych. Zapowiedź likwidacji abonamentu i możliwości prywatyzacji TVP w momencie, gdy członkowie KRRiT i władz publicznych spółek medialnych znajdą się w jednym czasie w jednym miejscu, musiała zaowocować jakąś repliką, która pomysł PO umieści na pierwszych stronach gazet. I rzeczywiście. Zaskoczona Danuta Waniek zadeklarowała gotowość najwyższej ofiary w okopach mediów publicznych.

Trudna rada w tej mierze

To, że lewica jest gotowa bronić swojej obecności w mediach jak niepodległości, nie jest niczym nowym. Rewolucyjny projekt PO pozwoli jej jedynie bardziej przekonywająco głosić, że czyni to pro publico bono. Stawia też w niezręcznej sytuacji tych, którzy, wcześniej tak krytyczni wobec poczynań lewicy, dziś wbrew swej woli mogą być podejrzani o pozytywną odpowiedź na apel Danuty Waniek i Józefa Oleksego o obronę mediów publicznych.

Smutne jest też, że idąca po wyborcze zwycięstwo Platforma przedstawi tak nieprzemyślane pomysły jako warte publicznej debaty. Skoro jednak kości zostały rzucone, to przez chwilę spróbujmy założyć, że wcale nie chodzi o wyborczą walkę na chwytliwe hasła, lecz o koncepcję nowego ładu medialnego, którą jej współtwórca Jakub Bierzyński określa jako “spójną, realistyczną i wolnorynkową".

Pole minowe

Propozycja PO przypomina pole minowe. Pierwsza mina to określenie tzw. “misji". Jak zaznacza Damian Kalbarczyk, na razie nikt jej precyzyjnie nie zdefiniował i to nie dlatego, że nie próbowano. Jakub Bierzyński utrzymuje, że to proste, ale też nie zamierza tego robić. Pozostawia to... posłom. Warto przy tej propozycji się zatrzymać. Posłowie mieliby określać raz w roku, jakie gatunki programów będą “misyjne". Już widzę, jak PSL montuje lobby “rolnicze", a lewica z LPR toczą bój o transmisje mszy i “publicystykę na rzecz tolerancji". Poza tym to żadna nowość. Taki system już był. KRRiT posługiwała się dokładnie w ten sam sposób pojęciem “audycji preferowanej" i dofinansowywała wybrane gatunki, np. audycje literackie. Jednak o tym, jaką powieść czytano, decydował już nadawca. Teraz Fundacja Misji Publicznej zdecyduje, czy dokumentem jest słynna “Defilada" czy też udający dokument serial kryminalny “W 11 - Wydział śledczy". Czy aby taki system rzeczywiście, jak chcą pomysłodawcy, zmniejsza pole do nadużyć?

Druga poważna mina to finansowanie “misji" w ramach nowego ładu medialnego. Jedyny tekst źródłowy (artykuł Jakuba Bierzyńskiego w “Rzeczpospolitej" z 17 września) zawiera właściwie jedną liczbę. Mowa o 900 mln zł pochodzących z abonamentu, ale tych pieniędzy już nie będzie, bo nie będzie abonamentu. Nie będzie też wpływów z koncesji, bo te zostały sprzedane na najbliższe 10 lat. Jakimi sumami będzie więc dysponować Fundacja Misji Publicznej? Nie wiadomo. Nie ma nawet żadnych symulacji czy przybliżeń. Wyobraźmy sobie, że rząd przedstawia ustawę budżetową w formie opisowej, zawierającą tylko jedną liczbę... wielkość budżetu w poprzednim roku. Czy z założeniami takiej ustawy można poważnie dyskutować?

Cała władza w ręce Fundacji

Eksperci Rokity obiecują ograniczenie szerokich uprawnień KRRiT. Obecnie ma ona możliwość regulowania rynku medialnego administracyjnymi decyzjami i sprzyja upartyjnieniu władz publicznych spółek. Zmiana tej sytuacji to oczywiście słuszny postulat, tak samo, jak obietnica poprawy efektywności w zarządzaniu publicznymi pieniędzmi na “misję". Jednak, nie likwidując Rady, Platforma proponuje stworzenie nowego ciała o olbrzymich możliwościach w postaci Fundacji. Ta kontrolowałaby całość środków na realizację “misji", decydowała, co nią jest, a co nie jest, organizowała przetargi i aukcje, decydowała o udostępnieniu archiwaliów i nie wiadomo co jeszcze. Jednak nie wiemy nic na temat jej kontrolowania czy sposobu wyłaniania jej władz. Nie wiemy, w jaki sposób sama zamiana Rady na Fundację uwolni nas od partyjnych parytetów w instytucjach mających zasadniczy wpływ na funkcjonowanie mediów elektronicznych.

Kolejnym problemem, o którym w propozycji Platformy się nie mówi, jest radiofonia publiczna. Projekt najwyraźniej skrojono z myślą o telewizji. TVP utrzymuje się z abonamentu jedynie w 35 proc. Po przejściowych problemach zapewne utrzymałaby się przy życiu. Ba, może bez obowiązków “misyjnych" wiodłoby się jej nawet znacznie lepiej. Jednak w budżetach publicznej radiofonii abonament to 80-90 proc. By przeżyć, regionalne spółki będą musiały zapewne zrobić to samo, co nadawcy komercyjni, tzn. oprzeć program na haśle “jeszcze więcej muzyki" (oczywiście popularnej) oraz przekształcić się w sieć. W praktyce oznacza to koniec regionalnych mediów elektronicznych, bo takowych, innych niż publicznych, nie mamy. Szkoda, bo w niektórych regionach kraju te stacje wygrywają wyścig o słuchacza z Programem 1, “Zetką" czy RMF.

I tak doszliśmy do ostatniego punktu krytyki projektu Platformy, czyli możliwości prywatyzacji. Autorzy projektu najpierw ogłosili możliwość prywatyzacji TVP 1, potem jednak zaczęli się z tej deklaracji wycofywać. Nie jest jasne dlaczego, bo śmiem twierdzić, że prywatyzacja jest z tym projektem nierozerwalnie związana. Po co nam bowiem publiczne media, jeśli ich zadania “misyjne" mają z powodzeniem wykonywać nadawcy komercyjni i do tego taniej? Po nic. Utrzymywanie mediów publicznych byłoby niekonsekwentne, a nawet szkodliwe dla takiego systemu.

Po licznych złych doświadczeniach z mediami publicznymi można dojść do wniosku (niekoniecznie słusznego), że są one niereformowalne, zawsze będą czerwone, zielone czy czarne i najlepiej je zlikwidować. Trzeba to jednak otwarcie powiedzieć, by nie narazić się na zarzut posiadania jakichś “skrywanych celów".

Reasumując: projekt Platformy to jedynie wyborcze obietnice, nie poparte żadnymi wyliczeniami. Szkoda, że być może maszerująca po władzę i chcąca uchodzić za poważną partia sprowadza jeden z poważniejszych problemów do populistycznych haseł (likwidacji abonamentowego podatku) lub, co gorsza, zabiera się do majstrowania przy czymś, o czym ma wątpliwe pojęcie. Panie i Panowie: zostawcie tytuł naczelnego psuja Mariuszowi Łapińskiemu.

---ramka 339649|strona|1---

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 41/2004