A na końcu i tak wygrywa Merkel

Po 18 latach jako przewodnicząca CDU odeszła z tej funkcji na własnych warunkach. To dowód, że Angela Merkel dobrze rozpoznała kierunek zmian w niemieckim społeczeństwie.

17.12.2018

Czyta się kilka minut

Angela Merkel na ostatnim zjeździe swojej partii, podczas którego wybrano jej następczynię w funkcji przewodniczącej CDU. Hamburg, 8 grudnia 2018 r. / MARKUS SCHREIBER / AP / EAST NEWS
Angela Merkel na ostatnim zjeździe swojej partii, podczas którego wybrano jej następczynię w funkcji przewodniczącej CDU. Hamburg, 8 grudnia 2018 r. / MARKUS SCHREIBER / AP / EAST NEWS

Jeśli oceniać polityków po tym, jak oddają władzę, to Angeli Merkel sztuka ta udaje się wyjątkowo dobrze. Wybór jej następcy na czele Unii Chrześcijańsko-Demokratycznej (CDU) na kongresie tej partii w Hamburgu 7 grudnia stał się niemal partyjnym sądem nad jej dziedzictwem. Dwójka czołowych kandydatów, którzy chcieli objąć schedę w partii po niej, dobrze uosabiała bowiem niemiecką chadecję sprzed i po „erze Merkel”.

Dla Friedricha Merza – jednego z tej dwójki pretendentów – była to próba powrotu do polityki po tym, jak to właśnie Merkel wypchnęła go z partii jeszcze na początku wieku. Po latach kariery na rynkach finansowych Merz apelował teraz o powrót do konserwatywnych korzeni chadeków. Jego rywalka, Annegret Kramp-Karrenbauer, do berlińskiej polityki przeszła z fotela premiera Kraju Saary dopiero na początku 2018 r. – i pod protekcją kanclerz. Bliżej jej do kursu Merkel, która w ostatnich 18 latach skierowała konserwatywną partię w stronę centrum.

Gdy na koniec, po dogrywce i tylko niewielką liczbą głosów delegaci wybrali na nową przewodniczącą 56-letnią Kramp-Karrenbauer, cieszyła się również Angela Merkel. Właśnie zwiększyły się szanse na powodzenie jej planu, który ogłosiła pod koniec października: że choć ustępuje z fotela przewodniczącej partii, to kanclerzem chce zostać aż do następnych wyborów w 2021 r.

Czas polaryzacji

Tymczasem w CDU już od miesięcy przybierała na sile opozycja wobec jej rządów. Ostatecznie do „odejścia na raty” zmusiły Merkel słabe wyniki chadeków w jesiennych wyborach landowych w Bawarii i Hesji. Choć CSU (bawarska odmiana chadecji) oraz CDU je wygrały, to kanclerz na siebie wzięła odpowiedzialność za utratę znacznej części elektoratu.

Problemem Merkel nie jest gospodarka. Gdy w 2005 r. została szefową rządu, w kraju największym wyzwaniem było bezrobocie na poziomie 11,7 proc. – pracy szukało wtedy prawie pięć milionów Niemców. Dzisiaj jest ono na rekordowo niskim poziomie (4,8 proc.), a z rosnącą gospodarką i niemal 40-miliardową nadwyżką budżetową Niemcy ekonomicznie dominują na kontynencie.

Jednak jej polityka nie pasuje do czasów społecznej polaryzacji, która przybrała na sile w czasie kryzysu migracyjnego. Od kilku lat CDU traci głosy z jednej strony na rzecz skrajnie prawicowej Alternatywy dla Niemiec (AfD), której politycy zasiadają obecnie już i w Bundestagu, i we wszystkich 16 parlamentach krajów związkowych. Z drugiej strony chadekom głosy odbierają także Zieloni, którzy najostrzej krytykują AfD.

Oszczędny i pragmatyczny styl Merkel nie pasuje do czasów emocjonalnego sporu. Wielu w partii tęskni za bardziej konserwatywną polityką, o czym świadczy dobry wynik Friedricha Merza na kongresie w Hamburgu.

Od początku ostrożna

Już okoliczności, w jakich Merkel zostaje kanclerzem, wiele mówią o przyszłym stylu jej rządów.

Gdy w wieczór wyborczy 18 września 2005 r. pojawia się w studiu telewizyjnym, nie wygląda na pewną siebie. Nic dziwnego: mimo że CDU i CSU uzyskały najwięcej głosów, to zapowiadana w sondażach duża przewaga nad socjaldemokratami (SPD) okazuje się minimalna: zaledwie 35 proc. do 34 proc. Merkel wygląda na zaskoczoną. „Poza [postkomunistyczną – red.] Partią Lewicy będziemy rozmawiać ze wszystkimi” – zapowiada ostrożnie.

„Wynik jest jednoznaczny: nikt poza mną nie jest w stanie zbudować stabilnego rządu” – ogłasza tymczasem, niemal równocześnie, rozpromieniony kanclerz Gerhard Schröder (SPD), choć i jemu brakuje większości. Na wizji Schröder traci nerwy i spiera się z telewizyjnymi moderatorami. Wyklucza możliwość „wielkiej koalicji” chadecko-socjaldemokratycznej, z Merkel w roli kanclerza. Butnie dorzuca: „Czy naprawdę wierzycie, że moja partia podejmie taką rozmowę?”.

– Tamtego wieczoru wrażenie było takie, jakby to Merkel przegrała wybory – wspomina w rozmowie z „Tygodnikiem” Philip Manow, profesor politologii na uniwersytecie w Bremie, i dodaje: – Być może dlatego nikt nie mógł przewidzieć, że jej rządy potrwają tak długo.

Wobec braku innych koalicji realizuje się bowiem właśnie ten scenariusz, który wykluczał Schröder: SPD zaczyna rozmawiać z CDU/CSU i tworzy wspólnie z chadekami rząd. Dzięki temu, że nie dała się sprowokować w wieczór wyborczy, Merkel zostaje kanclerzem, a Schröder znika z niemieckiej polityki (szybko się odnajdzie – ale już w roli prorosyjskiego lobbysty).

Gdy Angela Merkel wprowadza się do Urzędu Kanclerskiego w listopadzie 2005 r., w Polsce od trzech tygodni premierem jest Kazimierz Marcinkiewicz, we Francji rządzi prezydent Jacques Chirac, a George W. Bush jest dopiero na początku drugiej kadencji jako prezydent USA.

Jest ona w tym momencie nie tylko pierwszą kobietą na stanowisku kanclerza Niemiec, ale też pierwszą szefową rządu pochodzącą z byłej komunistycznej NRD. Do tego najmłodszą: urodzona w 1954 r., obejmując urząd ma dopiero 51 lat.

We mgle

Pragmatyczna do znudzenia, ideologicznie nieokreślona, retorycznie słaba – to, co często zarzuca się Merkel jako słabość, było wizerunkiem starannie pielęgnowanym przez nią i jej ekipę.

Dziennikarze towarzyszący jej w zagranicznych podróżach piszą o różnicy w jej zachowaniu przy wyłączonych mikrofonach. Bo w nieformalnych sytuacjach Angela Merkel opowiada anegdoty, żartuje, jest charyzmatyczna. Gdy stoi przed kamerami, ogranicza się do suchych konkretów, rzadko pokazuje emocje.

To pasuje do oczekiwań Niemców. Gdy w październiku 2008 r. kryzys z Wall Street zaczyna zagrażać niemieckim bankom, Merkel zapewnia przed kamerami: „Mówimy naszym obywatelom, że ich depozyty, ich oszczędności są bezpieczne”. Tylko tyle i aż tyle.

Socjolog Heinz Bude oceniał później w dzienniku „Tagesspiegel”: „Jej wypowiedzi były tak niefortunne, że uczyniły ją wiarygodną. Była niepewna i niezdecydowana. Przesłanie brzmiało: jedziemy tak daleko, jak widzimy we mgle, więc musimy zachować spokój. W tej sytuacji nikt w Niemczech nie życzyłby sobie pretendującego charyzmatyka, wyrywającego się do przodu z pomysłami”.

W 2009 r. Merkel znów wygrywa wybory – i teraz tworzy rząd z liberałami z FDP. Symbolem tej kadencji stanie się decyzja o odejściu od energii nuklearnej. A raczej to, jak do niej doszło. Najpierw w 2010 r. rząd Merkel unieważnia wcześniejszą decyzję rządu SPD i Zielonych i zgadza się na wydłużenie pracy reaktorów. Sytuacja się zmienia, gdy w marcu 2011 r. dochodzi do awarii elektrowni w japońskiej Fukushimie. Dwie trzecie Niemców chce zamknięcia elektrowni atomowych. W górę szybuje poparcie Zielonych, którzy postulują to od dawna. Niecałe trzy miesiące po Fukushimie rząd Merkel pisze ustawę o zamknięciu elektrowni jądrowych w Niemczech do 2022 r.

„Dziewczynka Kohla”

Politolog Philip Manow tak mówi o paradoksie rządów Merkel: – Niemiecki system polityczny uchodzi za skostniały, wymagający dużo koordynacji. Instytucje blokują się wzajemnie i potrzeba wielu koalicji oraz negocjacji, żeby coś osiągnąć. Tymczasem za rządów Merkel raz po raz dochodziło do zaskakujących decyzji.

Manow nazywa je „kontrolowanymi detonacjami systemu”, dzięki którym Merkel udało się zawieszać lub unieważniać stare zwyczaje niemieckiej polityki.

Przykładem może być już jej kariera w partii. Angela Merkel, doktor chemii fizycznej na wschodnioniemieckiej Akademii Nauk, w politykę angażuje się dopiero po upadku muru berlińskiego w 1989 r., w wieku 35 lat. W pierwszych wyborach po zjednoczeniu Niemiec w 1990 r. dostaje się do Bundestagu z listy CDU. Ówczesny kanclerz Helmut Kohl bierze ją do rządu jako minister ds. kobiet i młodzieży, a potem ochrony środowiska. To wtedy do Merkel przylega protekcjonalne określenie – „dziewczynka Kohla”.

Pozbywa się go 22 grudnia 1999 r. Po przegranych rok wcześniej wyborach CDU jest w opozycji, a krajem rządzi Gerhard Schröder, gdy wychodzi na jaw, że Kohl przez lata przyjmował nielegalne dotacje dla CDU na „czarne konta” partii, poza kontrolą Bundestagu. To wtedy Merkel na łamach dziennika „Frankfurter Allgemeine Zeitung” publikuje tekst-deklarację, ogłaszając, że partia musi odciąć się od Kohla, który po przegranych wyborach pozostał honorowym przewodniczącym partii.

Na przekór regułom

Teraz media piszą o niej „ojcobójczyni”. Ale w partii przyznają jej rację: CDU odcina się i od Kohla, i od razu także od namaszczonego przez niego na nowego przewodniczącego Wolfganga Schäublego (choć potem okaże się, że o nielegalnym procederze niczego nie wiedział), który przewodniczącym chadecji został z namaszczenia „kanclerza jedności”. I tak oto w roku 2000, niewiele ponad 10 lat od rozpoczęcia kariery politycznej, na partyjnym zjeździe Angela Merkel zostaje przewodniczącą CDU, a w następnych latach umacnia swoją pozycję.

– Zwyciężyła outsiderka bez lojalności wobec reguł, według których dotychczas następował przydział władzy – ocenia Manow, bo do przywództwa w CDU szykowało się wtedy wielu polityków, wszyscy z nich to mężczyźni z zachodnich krajów związkowych.

Dzięki temu, że nie miała głębokich korzeni w CDU, swobodniej mogła obchodzić się z partyjnymi dogmatami. „Czasem jestem liberalna, czasem konserwatywna, czasem chrześcijańsko-socjalna” – mówiła w 2009 r. Głównym źródłem jej władzy było poparcie opinii publicznej. Dopóki dobrze odczytywała jej nastroje i wygrywała dla chadeków wybory, inni chadeccy prominenci partyjni albo ją popierali, albo lądowali na marginesie.

Zmiany stanowiska są potrzebne, aby dogonić zmiany zachodzące w społeczeństwie. Tak jak w 2017 r., gdy Merkel znosi dyscyplinę partyjną przed głosowaniem w sprawie zawierania małżeństw przez pary homoseksualne. Popiera to 75 proc. Niemców, a zbliżają się wybory. I choć sama Merkel głosuje przeciw, to projekt zdobywa większość i temat ten przestaje być dla CDU politycznym zagrożeniem.

Wobec kryzysu strefy euro

W Unii Europejskiej jej rządy przypadają na czas kryzysu, którego przyczyną jest rosnące zadłużenie niektórych krajów strefy euro. To od stanowiska Berlina w dużym stopniu zależy odpowiedź Unii na problemy Grecji i innych krajów z unijnego południa.

– W przeciwieństwie do Kohla, który uważał, że kryzysy należy wykorzystywać do pogłębiania integracji, Merkel skupiała się na zarządzaniu bieżącymi procesami i na nawigowaniu od kryzysu do kryzysu – ocenia w rozmowie z „Tygodnikiem” Josef Janning, szef berlińskiego biura think-tanku European Council on Foreign Relations.

Merkel broni wspólnej waluty, ale szybko wykłada swoją logikę: zamiast tworzyć nowe instytucje i dzielić się budżetem oraz długami, każdy rząd strefy euro powinien samodzielnie wdrażać wspólne regulacje, które – odpowiednio stosowane – wystarczą do pokonania kryzysów. W zamian za nowe kredyty Grecja i inne kraje południa mają się reformować. I przede wszystkim oszczędzać.

Polityka oszczędności z jej poważnymi skutkami społecznymi, jaką w krajach Południa przeforsowała (niektórzy mówią: narzuciła) ze swoim ministrem finansów Wolfgangiem Schäublem, będzie jej najważniejszym i najbardziej kontrowersyjnym dziedzictwem w Unii Europejskiej.

Ostrożna i pragmatyczna

Janning wymienia kilka powodów słynnej ostrożności Angeli Merkel podczas kryzysu.

Pierwszy z nich miałby mieć charakter osobisty. – Jej najważniejszym życiowym doświadczeniem był upadek muru berlińskiego. Z tej perspektywy ważniejsze było utrzymanie spełnionego marzenia, jakim była Unia w dzisiejszej formie, a nie jego pogłębianie – ocenia politolog.

Drugi powód to czas: gdy Merkel dochodzi do władzy, entuzjazm zjednoczeniowy z przełomu wieków już traci na sile. Traktat konstytucyjny upada w referendach we Francji i w Holandii na kilka miesięcy przed tym, jak zostaje ona kanclerzem. Nowy traktat lizboński z 2007 r. zwiększa już rolę państw narodowych w podejmowaniu decyzji. – To odpowiadało stylowi Merkel, dla której polityka polega na uporządkowanych procesach i negocjacji interesów – mówi Janning.

Ostrożna polityka pasowała opinii publicznej w kraju. – Niemcy zawsze mówią, że są „za Europą”, ale gdy przychodzi do konkretów, to są bardzo wstrzemięźliwi, właściwie eurosceptyczni – uważa Janning. Dodaje: – Boimy się, że inni chcą tylko naszych pieniędzy. Kohl powiedziałby: „Może i chcą, ale dzięki temu mamy możliwość, aby popchnąć integrację do przodu”. Merkel woli tego argumentu nie używać i zostawia Niemców w mentalnym szpagacie.

To działa. W wyborach do Bundestagu w 2013 r. chadecy pod wodzą Merkel zdobywają 41 proc. głosów – do samodzielnej większości brakuje im tylko kilku posłów. Rząd znowu tworzy „wielka koalicja” CDU/CSU i SPD, która dysponuje teraz aż 80 proc. głosów w Bundestagu.

Ścisk w politycznym centrum

Na niemieckiej scenie politycznej rządy Angeli Merkel to czasy postępującego politycznego rozdrobnienia. Podobnie jak w innych państwach zachodniej Europy, powoli kończy się era dużych „partii ludowych”. Najwyraźniej widać to na dwóch przykładach: osłabienia lewicowej SPD i narodzinach skrajnie prawicowej AfD.

Gdy spotykamy się na początku grudnia, Cansel Kiziltepe, socjaldemokratka, jest w kiepskim nastroju. Sondaż, który ukazał się tego dnia, daje SPD najniższy wynik w historii: 13,5 proc.

– To boli, gdy widzisz 150-letnią partię upadającą tak nisko – mówi Kiziltepe w swoim biurze w Bundestagu. Okno za jej plecami wychodzi na aleję Unter den Linden, już dawno zapadł wczesny zimowy zmrok.

Kiziltepe jest posłanką SPD od 2013 r. Wybrana w okręgu wyborczym w lewicowych berlińskich dzielnicach Friedrichshain i Kreuzberg, znana jest w partii jako krytyczka „wielkiej koalicji” z chadekami.

Już gdy wstępowała do SPD w 2005 r., partia borykała się z utratą co bardziej lewicowych wyborców, którzy nie mogli wybaczyć kanclerzowi Schröderowi jego liberalnych reform rynku pracy pod hasłem „Agenda 2010”. Kiedy partia weszła wtedy do „wielkiej koalicji”, Kiziltepe była sceptyczna, ale uznała, że to konieczny kompromis.

– Od tamtej pory było tylko gorzej – ocenia dziś. Ówczesny kompromis przybrał bowiem trwały kształt i dziś socjaldemokraci są koalicjantami Merkel już przez dziewięć z trzynastu lat jej rządów. Tymczasem w koalicji z partią Merkel SPD stale traciła swój profil i poparcie. – Pani kanclerz przejmowała na swoje konto wiele naszych zasług. Np. gdy prezentowała się jako zwolenniczka wprowadzenia płacy minimalnej, co było w naszym programie – mówi Kiziltepe.

Co więcej, liberalne reformy Schrödera, które pociągnęły w dół notowania SPD, wydają owoce właśnie w czasie kanclerstwa Merkel. To także dzięki dobrej koniunkturze kanclerz do dziś zyskuje.

SPD pada ofiarą „bezalternatywnego” stylu Angeli Merkel. Choć jeszcze w poprzedniej kadencji socjaldemokraci mogliby uzbierać większość wspólnie z Zielonymi i Partią Lewicy i w efekcie obalić Merkel, to jej liderzy bali się koalicji z postkomunistami.

Kiziltepe mówi otwarcie: – Jeśli cały czas boimy się wyraźnie powiedzieć, że chcemy lewicowej większości, to nikt nam nie uwierzy. W Angeli Merkel trudno mieć przeciwnika, bo nie mówi ona głośno swojego zdania. Nikt nie zna jej przekonań albo jej wizji społeczeństwa.

Na kilka dni przed wyborami nowego kierownictwa CDU Cansel Kiziltepe miała jeszcze nadzieję, że wygra je Friedrich Merz. Ze swoim mocno konserwatywnym profilem i doświadczeniem w sektorze finansowym byłby dobrym celem do ataku dla socjaldemokratów. Zwycięstwo Kramp-Karrenbauer, która symbolizuje kontynuację kursu Merkel, nie mogło jej ucieszyć.

Granice pozostają otwarte

Najbardziej kontrowersyjną częścią spuścizny Angeli Merkel jest jej decyzja z 5 września 2015 r., gdy podczas zaostrzenia kryzysu migracyjnego zgodziła się na przyjęcie w Niemczech uchodźców, którzy na piechotę ruszyli z Węgier w stronę Austrii i Niemiec.

Dziś często mówi się, że Angela Merkel „otworzyła granice” dla uchodźców. Ale w rzeczywistości granica między Niemcami a Austrią była już otwarta w ramach strefy Schengen. Merkel zdecydowała, aby jej nie zamykać. – Mit otwarcia granicy jest nieprawdziwy, ale nie udało jej się go pokonać i to stało się jej problemem – ocenia w rozmowie z „Tygodnikiem” Gerald Knaus, szef think-tanku European Stability Initiative.

Zgodnie z unijnymi przepisami za przyjęcie uchodźców odpowiedzialny powinien być pierwszy kraj Unii, do którego przybyli. – Merkel nie chciała rozwiązywać kryzysu kosztem innych Europejczyków i odrzuciła nierealistyczny pomysł, by wszystkich uchodźców zatrzymać w Grecji – mówi Knaus. W latach ­2015-16 wnioski o azyl złożyło w Niemczech 1,2 miliona ludzi.

W innych krajach Unii kontrowersje wzbudziła jednak idea relokacji uchodźców. – Ten pomysł był nie tylko bardzo polaryzujący, ale przede wszystkim niewykonalny. Komisja Europejska, Niemcy i inne kraje zbyt długo się go trzymały – ocenia Knaus. – To była desperacja, próba znalezienia jakiegokolwiek rozwiązania.

Josef Janning zwraca uwagę na głębsze tendencje, które wzmocniły tamte nieporozumienia: – Za czasów Angeli Merkel Niemcy stają się na tyle silne, że wielu zaczyna wierzyć, że nie musimy specjalnie oglądać się na innych. Szczególnie po kryzysie w strefie euro Niemcy zajmują niejako prezydencjalną rolę i rzadko słuchają opinii innych, bo są przekonani, że inni i tak dostosują się do ich stanowiska.

Gdy w Niemczech maleje entuzjazm wobec przyjmowania uchodźców, w marcu 2016 r. Merkel wspólnie z holenderskim premierem negocjuje umowę o współpracy z Turcją, dzięki której liczba docierających do Unii przez Bałkany radykalnie się zmniejsza. Ten pomysł pochodził od Knausa i jego think-tanku. – Wbrew opinii, że Merkel straciła kontrolę nad granicami, w rzeczywistości dopiero zawarta przez nią umowa z Turcją doprowadziła do odzyskania kontroli – przekonuje Knaus.

W kraju na sile przybierają jednak antymuzułmańskie i antyuchodźcze protesty ruchu PEGIDA, wiatru w żagle nabiera też AfD. Partia ta, powstała jeszcze w trakcie kryzysu strefy euro, w proteście przeciwko wspólnej walucie, w 2013 r. nie dostała się do parlamentu. Teraz właśnie antyuchodźcza retoryka sprawia, że zdobywa miejsca w kolejnych parlamentach krajowych (landtagach), aż w 2017 r. z wynikiem 12,6 proc. wchodzi do Bundestagu.

AfD jako szansa?

Partia, która swoim głównym hasłem uczyniła „Merkel musi odejść”, właściwie powinna teraz świętować. Ale na spotkaniu AfD w berlińskiej dzielnicy Reinickendorf na początku listopada z początku nie widać dużych emocji.

W sali restauracji z kuchnią bałkańską siedzi ponad 60 osób, w większości mężczyźni; średnia wieku wynosi powyżej 50 lat. Połowa z nich należy do AfD, reszta to sympatycy. Dopiero gdy omawiana jest zmiana władzy w CDU, na nazwisko Kramp-Karrenbauer sala reaguje buczeniem. – Dla nas to jest to samo, co Merkel – mówi Rolf Wiedenhaupt, reprezentujący partię w radzie dzielnicy. Sam był wcześniej członkiem CDU, a do AfD przeszedł w 2014 r., sprzeciwiając się unijnej pomocy dla pogrążonej w kryzysie Grecji.

Ale na sali są też dawni wyborcy innych partii. 72-letni Günther Klinger przez większość życia głosował na SPD. Teraz bierze formularz zgłoszeniowy, aby zapisać się do AfD. Do SPD zniechęciły go już liberalne reformy. – Nawet CDU nie obniżyło podatków najbogatszym tak, jak uczynił to Schröder – mówi oburzony. Na AfD Klinger zaczął głosować po kryzysie migracyjnym.

Fakt, że AfD zapewne na trwałe pozostanie w niemieckiej polityce, jest konsekwencją kursu Merkel i ceną, jaką kanclerz gotowa była zapłacić za skierowanie CDU w stronę politycznego centrum. Matthias Jung, demoskop uważany za bliskiego kanclerz, już w 2014 r. opublikował analizę pod tytułem „AfD jako szansa dla CDU/CSU”. Argumentował w niej, że powstanie skrajnie prawicowej partii uwiarygodni modernizację, jaką przeszła chadecja, i jeszcze bardziej utrudni w przyszłości zbudowanie lewicowej koalicji.

Na razie, od czasu ubiegłorocznych wyborów do Bundestagu, AfD utrzymuje się w sondażach na stałym poziomie ­13-15 proc. poparcia.

– Mimo polityki Merkel i faktu, że Niemcy przyjęły najwięcej uchodźców w Europie, AfD nadal jest o wiele słabsza niż inne partie tego typu we Włoszech albo we Francji. Nie ma też zdolności koalicyjnej, jak Partia Wolnościowa w Austrii – ocenia Gerald Knaus. – Według mnie wynika to z faktu, że kryzys był w miarę dobrze zarządzany, a w kraju nie powstały miasteczka namiotowe jak we francuskim Calais – dodaje.

Potwierdzenie kursu

Odkąd przed ostatnimi wyborami do Bundestagu we wrześniu 2017 r. zaczęto spekulować, że Angela Merkel rozważa wycofanie się z polityki, jej pozycja się zachwiała. Po tych wyborach, w których chadecja – mimo poważnych strat – znów dostała najwięcej głosów, przez długi czas nie mogła zbudować stabilnej rządowej koalicji. A przez czas, jaki minął od tych wyborów, pracę rządu zdominowały ataki na jej politykę migracyjną.

– Do ostatnich wyborów rządy Merkel to czas wyciszenia politycznego sporu. Decyzje przychodziły z zaskoczenia, bez przygotowania na gruncie partyjnym, a Urząd Kanclerski skutecznie przedstawiał politykę Merkel jako jedyną rozsądną i wręcz bezalternatywną – mówi Philip Manow z uniwersytetu w Bremie. – Ale z tego braku wyraźnego sporu narodziła się AfD. Odkąd ta partia weszła do Bundestagu, obserwujemy ponowną polaryzację systemu politycznego. Zaostrzają się debaty w parlamencie, rośnie też frekwencja wyborcza.

Prezydencjalny styl Merkel coraz gorzej pasuje do tej sytuacji – czego dowodem był także odpływ chadeckich wyborców w dwóch kierunkach: do AfD i do Zielonych (ci ostatni dawno już utracili rys partii buntowników – dziś jest to w gruncie rzeczy partia liberalno-ekologiczna, popularna wśród klasy średniej).

Dylemat, przed jakim stała kanclerz, pokazuje jednak również fakt, że w wyborach landowych w Bawarii oraz w Hesji największą grupą wyborców, których stracili chadecy, byli ci, którzy... zmarli. Modernizując konserwatywną partię i przesuwając ją do centrum, Merkel reagowała na zmiany społeczne, które zaszły w Niemczech w ostatnich dwóch dekadach. Los SPD uczy, co dzieje się z partiami, które tych zmian nie rozpoznają.

To, że niewiele robiła sobie z utartych zasad niemieckiej polityki, było jej kluczem do sukcesu. Wybór Annegret Kramp-Karrenbauer na jej następczynię w CDU pokazuje, że partii bardziej zależy teraz na zmianie personalnej niż na wyraźnej zmianie kursu, nawet jeśli nowa przewodnicząca będzie musiała wyciągnąć rękę do konserwatywnego skrzydła partii, by zasypać narastające w niej podziały.

Dziedzictwo i kanclerstwo Angeli Merkel nie są jednak zagrożone. Przynajmniej na razie. ©

Czytaj także: Merkel, czyli Niemcy - Joachim Trenkner o pani kanclerz w 2013 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 52/2018