Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
To obserwacja poczyniona okiem historyka-amatora i w obecnej sytuacji mająca chyba drugorzędne znaczenie. Ale jednak warto ją odnotować.
Otóż: mam wrażenie, że w tych dniach coś się w Polsce kończy, w 34 lata po tamtym wydarzeniu i w 26 po upadku komunizmu.
Kończy się mianowicie relatywizowanie i usprawiedliwianie w sferze publicznej Wojciecha Jaruzelskiego - czego dotąd punktem kulminacyjnym był, jeszcze półtora roku temu, państwowy charakter jego pogrzebu, z honorami i z udziałem prezydenta Komorowskiego (który wygłosił mowę) i przedstawicieli rządu (np. szefa MON Tomasza Siemoniaka).
Dzisiaj, w ogniu sporu o Trybunał Konstytucyjny oraz o ocenę sytuacji w kraju (demokracja zagrożona czy nie) - co przypada akurat na 34. rocznicę stanu wojennego - obie strony tego sporu wręcz licytują się na to, kto ma prawo odwoływać się do tej rocznicy jako do - niezwykle negatywnego - puntu odniesienia.
Więcej nawet: co bardziej radykalna część obozu anty-pisowego (w tym "Gazeta Wyborcza") buduje narrację, że Kaczyński jest na dobrej drodze, aby stać się drugim Jaruzelskim. Rozumiem, że gorszej analogii już być dla nich nie może.
Wprawdzie dziś zjawisko to ma znaczenie drugorzędne, ale w perspektywie tzw. procesów dłuższego trwania może się okazać wcale istotne.