Ziemia przeciw niebiosom

Szerzący się w społeczeństwie chaos jest nade wszystko chorobą duszy, zatem jakość politycznej rzeczywistości odzwierciedla jedynie etyczny i duchowy charakter klas politycznych - twierdził Voegelin.

01.09.2009

Czyta się kilka minut

Z myślą Erica Voegelina (1901-1985) zetknąłem się w latach 80., pisząc dla emigracyjnego kwartalnika "Aneks" esej pod tytułem "Przeciw gnostykom". Niełatwe rozważania tego osiadłego w Ameryce niemieckiego myśliciela, ujęte w bogatej, choć nieco ciężkiej angielszczyźnie, zachwyciły mnie i porwały. Porządkowały krajobraz po intelektualnej bitwie z komunizmem, wydobywając na światło dzienne jego duchowe korzenie ukryte w nowożytnej gnozie. Komunizm i gnoza? Rewolucyjny ruch społeczny i duchowe poznanie? Materializm i mistycyzm? Cóż mogło być między nimi wspólnego? Ale to niewiarygodne z pozoru połączenie nie było mi zupełnie obce. Kilka lat wcześniej, w szkicu o współczesnym Fauście, swoistej mitografii komunizmu, nawiązywałem już do gnozy i komunizmu. Przedstawiłem wówczas postać Prometeusza nie jako szlachetnego zbawcę ludzkości, lecz jako upadłego anioła. Prometeusz kontestował przecież urządzenie świata i buntował się przeciw jego panu upostaciowanemu w Zeusie.

***

Czy ten bunt był moralnie uzasadniony? Tak, ale tylko wówczas, jeśli świat był ponurym więzieniem, stworzonym i urządzonym nie przez dobrego Boga Ojca, lecz przez złośliwego demiurga i demonicznego tyrana. Prometeusz mógł więc odgrywać rolę szlachetnego zbawcy ludzkości tylko w gnostyckiej wizji, w której zły świat i zły Bóg nie pozwalają człowiekowi rozwinąć skrzydeł i uciskają go na każdym kroku. W świecie dobrym, powołanym do istnienia przez dobrego Stwórcę, Prometeusz był zbuntowanym aniołem. I oto okazało się, że ów zbuntowany anioł nie tylko patronował postępowemu humanizmowi lewicowemu, lecz w przekonaniu Marksa był "najbardziej szlachetnym ze świętych i męczenników w kalendarzu filozofii". Trudno więc było nie dostrzec związków greckiego tytana z gnostycką wizją, która radykalnie kontestuje i odrzuca zastany świat, choć nie dąży już do przeniknięcia tajników duchowej rzeczywistości, zadowalając się poznaniem materialnego bytu.

Na czym polegały te związki - wówczas jeszcze dobrze nie wiedziałem. Dopiero Voegelin rzucił na nie światło, opisał i poddał analizie. Dostęp miałem wówczas tylko do dwóch jego najbardziej znanych książek: "Science, Politics and Gnosticism" oraz "The New Science of Politics", która ukazała się w 1992 r. w Warszawie pod tytułem "Nowa nauka polityki". Lektura tych dwóch podstawowych prac Voegelina, które chłonąłem z zapartym oddechem, dobitnie uzmysłowiła mi prometejski charakter nowożytnej gnozy, której komunizm był jaskrawym przypadkiem. Gnostyk - twierdził Voegelin - odmawia przyjęcia naturalnych ograniczeń człowieka i społeczeństwa. Nie przyjmuje ich, ponieważ nie chce zrezygnować z marzenia o zmianie ludzkiej natury oraz o społecznych i politycznych konsekwencjach tej zmiany. Gnostycka wola mocy i pragnienie władzy, które w historii Europy nieraz potrafiły przybierać postać niesienia pomocy człowiekowi i przekształcania społeczeństwa, zatriumfowały zdaniem Voegelina nad pokorą wymagającą podporządkowania się temu, co nazywał "konstytucją bytu".

Lecz co właściwie ma wspólnego Voegelinowski gnostyk, spragniony dominacji nad bytem, z gnostykiem starożytnym? To pytanie nieraz stawiano uczonemu. Przyciśnięty do muru, przyznał pod koniec życia, że gdyby miał cały kompleks zagadnień zwany przez niego gnozą czy gnostycyzmem badać od początku, zapewne poszukałby dla niego innej kategorii. Między innymi dlatego, że gnostyk starożytny uznawał istnienie prawdziwego Boga, ku któremu starał się wznieść, by w ten sposób wyzwolić się ze świata-więzienia stworzonego przez złego demiurga. Gnostyk współczesny natomiast nie widzi i nie zna żadnej transcendentnej rzeczywistości. Co zatem ich łączy? Wspólna im jest postawa całkowitej kontestacji zastanego świata, którego zło chcą pokonać przez poznanie. Gnostyk starożytny kieruje się poznaniem duchowym, jego współczesny odpowiednik natomiast polega na nauce, która odsłania mechanizmy świata i rządzące nim prawa, na przykład rzekomo niewzruszone prawa historii, na jakie powoływał się marksizm. Lecz właśnie dlatego współczesny gnostyk-ideolog jest niebezpieczny; nie szuka drogi wyjścia ze świata, lecz sposobu jego zniszczenia, by na jego gruzach zbudować nową rzeczywistość.

***

Voegelin uważał, że współczesny gnostyk nieraz przeżywa nawrócenie podobne do religijnej konwersji. Przyjmuje w uniesieniu nową wiarę, lecz ogranicza ją do świata czasu i przestrzeni. Człowiek religijny bowiem otwiera swoją duszę na rzeczywistość transcendentną, gnostyk ją zamyka. Na tym zamknięciu przede wszystkim polega w przekonaniu Voegelina kryzys współczesnej kultury zachodniej. Człowiek naszych czasów, tak łatwo ulegający tej czy innej ideologii i tak często porywany przez masowe ruchy polityczne, żyje w duchowym zaślepieniu, odcięty od przeżycia transcendencji i spotkania z Bogiem, na skraju chaosu i duchowego rozpadu.

Jedną z najistotniejszych przyczyn duchowego zaślepienia, które zaowocowało zamkniętą egzystencją człowieka XX wieku, była zdaniem Voegelina zasadnicza przemiana ludzkiej duszy zapoczątkowana w europejskiej świadomości w XVII wieku. W wyniku tej przemiany człowiek zastąpił Augustyńskie amor Dei miłością własną, czyli amor sui. Tak zaczęła się trwająca do dziś epifania ludzkiego ego, która zawładnęła człowiekiem epoki porenesansowej i przesłoniła objawienie Boga w świadomości ukształtowanej najpierw przez kulturę antyczną, później przez chrześcijaństwo. Ta epifania, zwana przez Voegelina "egofanią", doprowadziła rychło do rewolty ziemi przeciw niebiosom, człowieka przeciw Bogu. To było nieuchronne. Odkrycie ludzkiego ego musiało być opłacone śmiercią Boga.

Lecz do śmierci Boga doprowadziła zdaniem filozofa także powolna utrata fundamentalnego doświadczenia chrześcijańskiego na rzecz doktryny. Doktryna jest wprawdzie konieczna jako duchowa mapa wskazująca człowiekowi drogę do Boga bądź jako ochrona uczestnictwa ludzkiej świadomości w transcendencji, z natury rzeczy kruchego i niestałego. Lecz przerost doktryny prowadzi do urzeczowienia duchowych procesów, do uprzedmiotowienia wiecznego ruchu boskiej rzeczywistości, do przeistoczenia obecności Boga w duszy człowieka w intelektualne konstrukcje. Otwarta świadomość zostaje najpierw zamknięta, a potem wyparta przez twierdzenia, które pełnią rolę pozytywnej wiedzy tam, gdzie jest miejsce tylko na symbole i metafory wiodące człowieka ku duchowej rzeczywistości. Przerost doktryny przekształcony w martwą skamielinę, która ciąży dziś chrześcijańskiej tradycji, zaczął się zdaniem Voegelina już na Soborze Nicejskim w 325 r. A wraz z sekularyzacją czasów nowożytnych wypaczył naszą wizję człowieka i Boga.

***

Eric Voegelin nie był teologiem, lecz filozofem, i w swoim myśleniu wychodził nie z chrześcijańskiego objawienia, lecz z wypracowanej przez siebie teorii świadomości. Ta teoria, ugruntowana na fundamentalnym doświadczeniu człowieka, które z natury rzeczy obejmuje i ziemię, i niebiosa, przywiodła go do zdecydowanego negowania podziału na Jezusa historycznego i Chrystusa wiary. Przekonany był bowiem, że ludzka świadomość zdolna jest do uczestnictwa w transcendencji, czyli mówiąc językiem religijnym - w Bogu. Dlatego Chrystus był dla niego kwintesencją maksymalnie otwartej i zrealizowanej świadomości, a biorąc pod uwagę niedoskonałość naszego ziemskiego życia, jej eschatologicznym "modelem". Twierdził zatem, że skupienie uwagi tylko na Jezusie historycznym jest zabiegiem abstrakcyjnym, który arbitralnie pozbawia świadomość jej uczestniczącego charakteru. Jezus nie jawił się uczniom wyłącznie w swojej "historycznej powłoce". Nie przekazywał im też informacji na temat Boga, człowieka czy syna Bożego. To synostwo objawiało im się nie na drodze umysłowego poznania, lecz przez odpowiedź każdego z nich na pełnię wcielonej obecności Boga w Jezusie z Nazaretu.

Ewangelia nie jest ani dziełem sztuki poetyckiej, ani historyczną biografią Jezusa - pisał Voegelin - lecz symbolicznym upostaciowaniem boskiego ruchu, który przez osobę Jezusa przeszedł do społeczeństwa i do historii. Ten boski ruch jest wieczny. Logos Ewangelii w przekonaniu Voegelina jest tym samym Słowem tego samego Boga, co logos antycznej filozofii, tyle że w późniejszym i pełniejszym stadium swego objawienia. Bo wraz z nadejściem Chrystusa - powiada Voegelin - sam Bóg wkroczył do historii. Ewangelia jest wydarzeniem dramatu objawienia, w którym człowiek staje naprzeciw Boga i uczestniczy w Jego obecności, jest relacją ludzkiego doświadczenia transcendencji w Jezusie, symboliczno-mitycznym opisem świadomości ludzi, którzy w życiu, śmierci i zmartwychwstaniu swego nauczyciela doznali rzeczywistości Boga. Dlatego właśnie - twierdził Voegelin - rozszczepianie dramatu uczestnictwa na umieszczoną w czasie i przestrzeni biografię Jezusa i na odwieczne prawdy spadłe na nas z niebios pozbawiłoby sensu doznaną przez apostołów i uczniów obecność syna Bożego.

Nie doktryny zatem, ale doświadczenie uczestnictwa w transcendencji stanowi istotę religii. Toteż tylko odzyskanie tego doświadczenia, przywrócenie go ludzkiej świadomości jest w stanie naprawdę ożywić wiarę, tchnąć życie w anemiczne chrześcijaństwo, przeciwstawić się metafizycznemu narcyzmowi i wybujałej miłości własnego "ja", zbudować przeciwwagę dla najróżniejszych ideologii czerpiących pożywkę z duchowej ślepoty i ludzkiej rozpaczy nieodłącznej od poczucia śmierci Boga. Zadanie to jest jednak bardzo trudne, zapewne rozłożone na stulecia. Większość ludzi - twierdzi Voegelin - nie jest w stanie przeciwstawić się chaosowi, dostrajając swoje życie w myśleniu do transcendencji, w wierze - do Boga. Wymaga to przecież nie tylko bezwzględnej jasności umysłu, lecz także odwagi i wytrwałości. Człowiek jest istotą społeczną, toteż życie w prawdzie, kiedy większość społeczeństwa opowiada się po stronie pozorów, stanowi ciężar niemal nie do udźwignięcia. Pokonanie chaosu jest dziś na skalę społeczną niemożliwe; tym bardziej niemożliwe jest przywrócenie duchowego ładu środkami politycznymi.

Czerpiąc z politycznej filozofii Platona, Voegelin uważał, że gruntowna restauracja społecznego i politycznego porządku może nastąpić tylko wówczas, gdy w dostrojonej do transcendencji ludzkiej duszy zapanuje prawdziwy ład. Szerzący się w społeczeństwie chaos - pisał - jest nade wszystko chorobą duszy, zatem jakość politycznej rzeczywistości odzwierciedla jedynie etyczny i duchowy charakter klas politycznych. Gdyby udało się przywrócić im duchową substancję, która jest źródłem moralnej siły, można by w znacznej mierze pokonać zło i stworzyć kiedyś sprawiedliwy porządek społeczny. Voegelin pokładał zatem nadzieję nie w polityce, lecz w filozofii, która w jego mniemaniu była w stanie przyczynić się do odnowy politycznego życia. Bo filozofia to nie tylko zdolność myślenia o bycie, lecz umiłowanie mądrości. "Filozofia - pisał uczony - nie jest doktryną właściwego porządku, ale światłem mądrości, które pada na nasze zmagania".

Voegelin uważał współczesne warianty gnostycyzmu za wykwit ideologicznego doktrynerstwa. Sam starannie unikał doktryn, zarówno we własnym myśleniu, jak i w otaczających go tworach ludzkiego umysłu. Napisawszy kiedyś kilka tysięcy stron historii idei politycznych, porzucił całe przedsięwzięcie, ponieważ doszedł do wniosku, że zajmując się tylko ideami, znalazł się w niebezpiecznym pobliżu doktryn. Jego filozofia nie oferowała pozytywnej wiedzy i nauki, lecz oświetlała drogę współczesnego człowieka; starała się nie tyle dotrzeć do historycznych informacji, co zrozumieć proces, poprzez który zyskujemy świadomość transcendentnej rzeczywistości. W tej świadomości i pod warunkiem całkowicie aideologicznych poszukiwań boskich źródeł ładu leżała nadzieja na ponowne jego doświadczenie. Voegelin był przekonany, że to doświadczenie, tak kluczowe dla naszej cywilizacji, nie zostało na zawsze zagubione, lecz spoczywa w uśpieniu we wnętrzu człowieka zachodniej kultury i czeka na pobudzenie przez duchowo wrażliwe umysły. Chcąc dojść do jego źródeł, napisał pięciotomowe dzieło swego życia zatytułowane "Ład i historia", którego ostatnią część nazwał "W poszukiwaniu ładu". Odrzucał jednak wszelkie doktryny ładu, ponieważ kładł ogromny nacisk na doznanie boskiej rzeczywistości, w którym widział drogę do zharmonizowania ludzkiej jednostki z Dobrem jako duchową podstawą bytu.

Voegelin wierzył, że zawsze żyliśmy, żyjemy i będziemy żyć w społeczności bytu, na którą składa się Bóg, człowiek, świat i społeczeństwo. W czasach nowożytnych za sprawą gnostyków, ideologów i wszelkiej maści sofistów ta społeczność uległa rozbiciu i człowiek przestał być partnerem Boga. Cały wysiłek Voegelina, całe jego myślenie, tysiące zapisanych stron i wiele wydanych dzieł, skierowany był na przywrócenie tego partnerstwa - przywrócenie nie tyle w religii, co w filozofii, która potrafi dotrzeć do absolutnych fundamentów świadomości człowieka i tam odkryć boską rzeczywistość.

***

Był więc filozofem. Lecz skoro przyczynę największej choroby duchowej współczesności widział w utracie transcendencji z pola ludzkiego widzenia, czy nie wyprowadzał swojej diagnozy z religijnej wiary? Niełatwa odpowiedź na to pytanie brzmi: tak i nie.

Tak, ponieważ Voegelin przekonany był, że życie człowieka zawsze przebiegało w relacji z Bogiem, nasze zaś istnienie może być pełne i autentyczne tylko w odniesieniu do transcendencji. Nie, ponieważ trzymał się z dala od zorganizowanej religii, której nie szczędził zdecydowanej krytyki. Tak, ponieważ świadomie wiązał swoje poszukiwania filozoficzne z tradycją chrześcijańską i szedł za myślą klasycznych autorów chrześcijańskich. Nie, ponieważ nieraz szedł za tą myślą nie po to, by dla swojej wiary szukać zrozumienia, lecz by lepiej i pełniej pojąć świadomość człowieka. Przez jednych uważany był za chrześcijańskiego humanistę, przez innych za agnostyka, przez niektórych myślicieli chrześcijańskich za chrześcijanina niepełnego, którego filozofia mija się w gruncie rzeczy z Ewangelią.

Uważał, że wolna od ideologii, rzetelna i głęboka refleksja może otworzyć nam drogę do Boga. Zdecydowanie krytyczny wobec oświeceniowego myślenia, nie uznawał zdecydowanych granic między wiarą i prawdziwym rozumem. Czerpał wiarę, a może lepiej powiedzieć: poczucie partnerstwa z Bogiem, z analizy świadomości opartej na historii fundamentalnych doświadczeń człowieka różnych epok i kultur. Do Kościoła nie chodził nigdy, choć urodził się i został pochowany w obrządku luterańskim. Zapytany kiedyś, czy jest chrześcijaninem, odpowiedział: "Próbuję".

W języku polskim ukazały się dwie książki Erika Voegelina: "Lud Boży", przeł. Monika Umińska, "Znak", Kraków 1994 (w serii "Biblioteka Myśli Politycznej - Ośrodek Myśli Politycznej") "Nowa nauka polityki", przeł. Paweł Śpiewak, Fundacja "Aletheia", Warszawa 1992 (w serii "Biblioteka Aletheia").

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 36/2009