Zieloni na czerwonym

Ekolodzy w parlamencie mogliby pełnić rolę dzwonka alarmowego. W najbliższej kadencji tak się nie stanie.

18.10.2011

Czyta się kilka minut

Nadchodzące cztery lata upłyną pod znakiem fundamentalnych rozstrzygnięć w sektorach energetyki i infrastruktury. Nadal nie wiadomo, czy w Polsce powstanie elektrownia atomowa, ponieważ po pierwszej euforii do głosu zaczynają dochodzić eksperci, podważający ekonomiczną sensowność projektu. Rząd jest zwolennikiem kosztownej kolei szybkich prędkości, tyle że nie wiadomo, czy ceną za szybkie połączenie Warszawy z Wrocławiem i Poznaniem nie będzie dalsza degradacja połączeń lokalnych. Tymczasem pierwsze przymiarki do rekonstrukcji gabinetu brzmią niepokojąco: jeszcze przed wyborami (w imię sprawnego zarządzania wydobyciem gazu łupkowego) Donald Tusk zaproponował przeniesienie odpowiedzialnej za energetykę części ministerstwa gospodarki do ministerstwa środowiska. W ubiegłym tygodniu z jeszcze mocniejszą propozycją wyszedł Waldemar Pawlak, który chce wchłonięcia resortu środowiska przez ministerstwo gospodarki. Obie propozycje są kuriozalne, ale różnią się stężeniem: ministerstwo środowiska powstało m.in. po to, by skutecznie kontrolować nadmierne zapędy inwestorów wobec przyrody. Projekt premiera funkcję tę utrudnia, a wizja wicepremiera w sposób oczywisty ją uniemożliwia.

Impreza zamknięta

Przy tych wszystkich rozstrzygnięciach nie usłyszymy w parlamencie wyraźnego głosu ekologów. Partia "Zieloni 2004" - jedyna w tej chwili siła polityczna podkreślająca konieczność zrównoważonego rozwoju i szacunku dla przyrody - poniosła w wyborach klęskę: z dwudziestu osób rekrutujących się spośród członków partii bądź rekomendowanych przez jej zarząd, do parlamentu nie weszła ani jedna, niektórzy otrzymali śladowe ilości głosów. To kolejny cios w ugrupowanie, które po raz piąty (po wyborach parlamentarnych w 2005 i 2007 oraz do europarlamentu w 2004 i 2009) puka do świata polityki i po raz piąty słyszy "Impreza zamknięta".

Warto przyglądać się niepowodzeniom i błędom tej niewielkiej, w tej chwili 200-osobowej grupy. Jeśli uznać, że wyniki wyborów odzwierciedlają nie tylko preferencje polityczne, ale też hierarchię zainteresowań społecznych, okaże się, że umieszczenie poważnie traktowanej ekologii w politycznym mainstreamie jest zadaniem karkołomnym, a na tę chwilę wręcz niewykonalnym.

Jak to możliwe, że jedno z najważniejszych wyzwań cywilizacyjnych kraju przyjmowane jest z takimi oporami? Czy zawiniła partia, czy społeczeństwo nie jest przygotowane na podobne propozycje?

Desant z Warszawy

W tym roku "Zieloni 2004" byli blisko parlamentu. Nie tylko dlatego, że ubiegłoroczne wybory samorządowe, do których przystąpili wspólnie z SLD, Partią Kobiet, Unią Pracy i OPZZ, dały nadzieję: partia po raz pierwszy wprowadziła pięciu przedstawicieli do sejmików wojewódzkich i rad miejskich. Że mogą być siłą polityczną, wskazywała też propozycja Janusza Palikota, oferującego działaczom "Zielonych" 5 jedynek w dużych miastach, gdzie przywiązany do ekologii elektorat jest przecież mocniejszy niż w mniejszych ośrodkach. Dariusz Szwed, współprzewodniczący partii, tłumaczy, że przyjęcie tej propozycji nie wchodziło w grę w związku z proponowanym przez Palikota podatkiem liniowym. Poza tym Zieloni chcieli być lojalni wobec SLD.

Jeszcze przed wyborami okazało się jednak, że współpraca z SLD nie układa się dobrze. - Głupio zwalać winę za porażkę na kogoś innego, ale z pewnością Sojusz szereg razy strzelił sobie w stopę, a przy okazji oberwaliśmy również my - komentuje Adam Ostolski, członek "Zielonych 2004" i publicysta "Krytyki Politycznej". - Wycięcie z list postaci o mocnych lewicowych poglądach, takich jak Wanda Nowicka i Robert Biedroń, było sygnałem, że Napieralskiemu nie zależy na rzeczywistych zmianach.

Także decyzja o wysłaniu założyciela partii do małopolskiego okręgu nr 12, gdzie startował z pozycji nr 1, okazała się nieporozumieniem. Do tego stopnia, że część lokalnych struktur SLD poważnie rozważała bojkot list wyborczych. - Nie mam nic do Darka, ale umieszczenie go w okręgu chrzanowskim było strategicznym błędem - wyjaśnia przedstawiciel lokalnych władz Sojuszu, zaznaczając, że podobnie wypowiadałby się, gdyby z Warszawy przyjechał członek SLD. - Proszę zrozumieć: ciężko pracujemy w regionie, ludzie chcą kandydować, są znani w terenie. Są w okręgu miejsca, gdzie w wyborach samorządowych wypracowaliśmy prawie 20 proc. poparcia. W prezencie otrzymujemy desant ze stolicy, która znowu wie lepiej i wysyła człowieka u nas nieznanego. Nie neguję dokonań Darka, ale mieszkańcy Chrzanowa czy Oświęcimia nie mają ochoty na rozmowę o polityce energetycznej kraju. Poszukują rozwiązań doraźnych, dzięki którym poprawi się ich sytuacja ekonomiczna.

Od Żarnowca do Rospudy

Przyczyny nieobecności ekologii w projektach politycznych dużego kalibru można interpretować dwojako.

Po pierwsze: najlepszy czas na powołanie partii ekologicznej minął. Wkraczamy oczywiście na teren bezpiecznych spekulacji, nie sposób bowiem stwierdzić, czy 20 lat temu istniała możliwość zbudowania silniejszego ugrupowania. Z pewnością jednak nastawienie do ekologów było inne niż dziś - związani z opozycją i kontrkulturą młodzi ludzie jawili się przede wszystkim jako ktoś, kto pomoże ochronić zdewastowany kraj przed elektrownią jądrową, smogiem i ściekami.

Żeby uzmysłowić sobie, jak daleką drogę przeszliśmy, powinniśmy zestawić dwa obrazy: traktowanej jak wybawienie młodzieży protestującej przeciwko budowie elektrowni w Żarnowcu, oraz późniejszych o dwie dekady scen znad Rospudy, gdzie ekolodzy zostali uznani za wrogów modernizacji. Społeczeństwo uznało, że ochrona środowiska wiąże się z wyrzeczeniami, dla polityków był to kolejny argument, by tematykę ekologiczną omijać jak plamę oleju na jezdni. Ryzyko wypadku jest znaczne, o czym przekonało się dwóch ostatnich ministrów środowiska, bezskutecznie zabiegających o poszerzenie granic Białowieskiego Parku Narodowego. Polacy, choć deklarują zainteresowanie ochroną środowiska, nie są w stanie uwierzyć, że ekologia może oznaczać coś innego niż powrót do ziemianek i życie bez prądu. Być może to właśnie brak politycznej reprezentacji ekologów zaważył na bezdyskusyjnym wyborze amerykańskiego modelu modernizacji ze wszystkimi jego wadami - nadrzędną rolą samochodu, niekontrolowanym rozwojem przedmieść i stopniową degradacją transportu publicznego.

Istnieje również możliwość, że czas polityki ekologicznej jeszcze nie nadszedł, a próby podejmowane przez "Zielonych 2004" to zaledwie okres niemowlęcy. Przypomnijmy, że siła Zielonych w Europie Zachodniej rosła proporcjonalnie do zamożności obywateli. Być może istnieje więc moment nasycenia kraju samochodami, pralkami i telewizorami, od którego rozpoczyna się rzeczywista zmiana. W wygłodzonej przez dziesiątki lat Polsce ten moment jeszcze nie nadszedł.

Nawet jeśli ten drugi scenariusz okaże się słuszny, jest z nim związane ryzyko: odsuwanie w nieokreśloną przyszłość zainteresowania ekologią, w tym poszukiwań naukowych, skazuje nas na cywilizacyjną przegraną i spycha do roli europejskiego second-handu, do którego z opóźnieniem trafia to, co już dawno przeżute w krajach lepiej rozwiniętych. Ekolodzy w parlamencie mogliby pełnić rolę dzwonka alarmowego. W najbliższej kadencji tak się nie stanie, tym bardziej że w ostateczności zawsze zwycięża krótkotrwały interes gospodarczy. Kolejny raz przekonaliśmy się o tym tuż przed wyborami, przy okazji sporu między rządem a ekologami o kształt polskiej energetyki. Rząd postawił sprawę jasno: naszą racją stanu jest węgiel.

Dłubię przy rowerkach

"Zielonym 2004" od początku towarzyszy spór o strategię medialnego istnienia. Część krytyków, zazwyczaj związanych ze środowiskiem ekologicznym, uważa, że grzechem pierworodnym partii było pomieszanie tematów związanych z ochroną środowiska (promocja zrównoważonego transportu, sprzeciw wobec energetyki opartej na węglu i planów budowy elektrowni atomowej) z postulatami świeckiego państwa, równouprawnienia płci, legalnej aborcji czy legalizacji związków partnerskich.

To prawda: działający bez politycznego frontu Greenpeace przeprowadził szereg udanych kampanii, od obrony Rospudy po obywatelską akcję na rzecz zmiany przepisów regulujących powoływanie parków narodowych. Można nawet odnieść wrażenie, że w ostatnich latach "Zieloni 2004" byli lepiej widoczni przy dyskusjach o mniejszościach seksualnych, co w Polsce do ostatnich wyborów było równoznaczne z politycznym wyrokiem śmierci. Sukces Ruchu Palikota, który z pewnością przejął część ekologicznie zorientowanych wyborców, pokazuje, że tak być nie musi. Przypomnijmy, że retoryką ekologiczną posługiwał się kandydujący z list Ruchu Palikota Robert Biedroń, a sam założyciel formacji uznał ekologię za jeden z filarów nowoczesnego państwa. Oczywiście, co miałoby to oznaczać w praktyce - nie wiemy.

Nie ulega wątpliwości, że większe nasycenie ław sejmowych postaciami wrażliwymi na kolor zielony wyszłoby na dobre nie tylko ekologom. Nawet skuteczny lobbing Greenpeace kończył się na progu parlamentu. Zebrane przy wielkim wysiłku 250 tys. głosów w sprawie poszerzania parków narodowych robi wrażenie, ale sama idea się rozmyła, nie znajdując w Sejmie sprzymierzeńców.

Jeszcze inną strategię niż Greenpeace i "Zieloni 2004" wybrał Marcin Hyła, dobry znajomy Dariusza Szweda jeszcze z liceum. Hyła, jeden z najbardziej znanych krakowskich ekologów, zaprawiony w walce o każdy metr ścieżek rowerowych, wstąpił do PO, co przez część jego przyjaciół z dawnych lat zostało odczytane jako zdrada ideałów. Bez zbytniego zainteresowania mediów, za plecami wielkiej polityki, zainteresował posłów Platformy tematyką rowerową i pomógł przeprowadzić przez parlament korzystną dla rowerzystów nowelizację ustawy o ruchu drogowym. Poprawki poparły wszystkie partie poza PiS, a w programach wyborczych PO i PiS obiecały inwestycje w infrastrukturę rowerową.

Marcin Hyła: - W przeciwieństwie do "Zielonych 2004" nie mam ambicji zbawiania świata. Ja po prostu staram się działać efektywnie i nie tracić cennej energii. Dłubię przy rowerkach i nie uważam, że powinienem zajmować się wszystkim dookoła. Rowery są ważne, o zmiany w ustawie zabiegaliśmy 10 lat. A polscy ekolodzy popełniają ciągle te same błędy: są za mało pragmatyczni, marzą o wielkich celach i skoku na ławy poselskie, zamiast przekonywać do siebie pracą u podstaw.

Dariusz Szwed: - Założyłem partię, a partia nie może zajmować się wyłącznie rowerami. Dlatego podczas wyborów przedstawiliśmy szeroki program. Nie ma zielonej polityki bez haseł równościowych; elektrownie wiatrowe i prawa kobiet czy mniejszości seksualnych są dla nas częścią tej samej, demokratycznej całości. Nie wyrzekniemy się tych postulatów, a wyniki wyborów pokazują, że pojawiła się wreszcie grupa wyborców, która jest na nie wrażliwa. Przyznaję jednak, że to nie my zdobyliśmy większość ich poparcia, choć otrzymane przeze mnie prawie 4 tysiące głosów w Małopolsce to ważne wsparcie dla zielonej wizji zrównoważonego rozwoju Polski.

Co dalej? "Zieloni 2004" nie rozliczyli się jeszcze we własnym gronie z nieudanej kampanii. Jak na razie Dariusz Szwed deklaruje, że w sytuacji, kiedy 80 proc. poparcia zdobyły partie prawicowe, ekolodzy wezmą udział w budowaniu wspólnie z RP, Partią Kobiet i SLD szerokiego frontu, którego celem będzie walka o świeckie i ekologiczne państwo. Najbliższy cel: wybory do Europarlamentu.

Pytanie tylko, czy którejkolwiek z sił politycznych będzie jeszcze zależało na współpracy z "Zielonymi".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 43/2011