Zbyt bliski jak na papieża

John Thavis, autor książki „Dziennik watykański”: Franciszek nie odsyła katolików do paragrafów. W kwestii wyborów sumienia przesuwa odpowiedzialność na pojedynczego człowieka.

31.01.2015

Czyta się kilka minut

 / Fot. Gabriel Bouys / AFP / EAST NEWS
/ Fot. Gabriel Bouys / AFP / EAST NEWS

MARCIN ŻYŁA: Utrwalił się taki schemat: Franciszek mówi coś, co brzmi kontrowersyjnie, a Watykan spieszy z wyjaśnieniem, co papież miał na myśli. Z Pana książki wynika, że to nic nowego.

JOHN THAVIS: Benedykt XVI był papieżem-myślicielem. Lecz nawet on wygłaszał uwagi, które potem „uściślała” Kuria Rzymska. Różnica polega na tym, że Franciszek mówi czasem rzeczy szokujące urzędników, którzy wciąż uważają, że ich praca polega na redagowaniu jego słów. Ich zdaniem nie liczy się to, co papież mówi grupie dziennikarzy na pokładzie samolotu – ważne jest, co potem ukazuje się w „Acta Apostolicae Sedis”, biuletynie urzędowym Watykanu. Redagowanie słów papieży mogło mieć sens jakiś czas temu, ale nie teraz. Franciszek o tym wie. I mówiąc wprost do dziennikarzy, po prostu omija Kurię Rzymską.

Wciąż jednak jego pojedyncze słowa są zmieniane przez kurialistów.

Ostatnia kontrowersja dotyczyła wypowiedzi o tym, że odpowiedzialna prokreacja nie oznacza zachowywania się „jak króliki”. Cóż, Jan Paweł II już w 1994 r. mówił właściwie to samo, tyle tylko że delikatniejszym językiem – nie użył słowa „króliki”. Jeśli jednak porówna się nagranie z wypowiedzią Franciszka z tym, co opublikowano jako wersję oficjalną, można wykryć kilka znaczących różnic. Odnosząc się do kontroli urodzin, papież mówił, że jest wiele „dozwolonych dróg wyjścia” (ang. ways out). Kurialiści, przynajmniej w wersji angielskiej, zmienili to na „wiele dozwolonych rozwiązań” (ang. solutions). Taka cenzura obniża wymowę treści, a także wywołuje wrażenie, jakby dziennikarze podróżujący z papieżem byli nierzetelni. Watykan nie musi mówić jednym głosem, ale doprowadzanie do sytuacji, w której inne słowa Franciszka słyszy się na żywo w Radiu Watykańskim, a inne czyta w publikowanym potem stenogramie, jest wyjątkowo niemądre.

Po ostatnich wypowiedziach Franciszka niektórzy konserwatywni komentatorzy w Polsce uznali wręcz, że to nie jest już „ich” papież.

Podobnie dzieje się w Stanach Zjednoczonych i we Włoszech. Istnieje grupa wiernych, której nie jest po drodze z Franciszkiem. Mówią o tym otwarcie, zresztą do szczerości namawia ich sam papież. Ci ludzie stanowią mniejszość wśród katolików, ale wielu z nich łączy przekonanie, że są wyznawcami „prawdziwego” katolicyzmu. Było im dobrze podczas pontyfikatu Benedykta XVI, ale z bezpośrednim stylem komunikowania się Franciszka czują się już mało komfortowo.
Z kolei w mediach istnieje tendencja do nadawania krytyce obecnego papieża nieco większego znaczenia, niż ma ona w rzeczywistości.

W Stanach Zjednoczonych na dyskusję o Kościele coraz silniej wpływają konserwatywni blogerzy.

Wielu z nich zaczęło publikować swoje komentarze w internecie podczas pontyfikatu Benedykta XVI. Wtedy mogli czuć, że kontrolują przekaz, są w jego głównym nurcie. Dziś coraz częściej wyrażają obiekcje wobec papieża.
Po zakończeniu pracy w Watykanie większość czasu spędzam teraz w Minnesocie. W mojej parafii wierni nie czytają katolickich blogów. O tym, co mówi Franciszek, dowiadują się z ogólnokrajowych mediów. W zdecydowanej większości uwielbiają jego słowa. Krytyka wypływa ze środowisk, w których panuje przekonanie, że straciły znaczenie.

W 2009 r. Benedykt XVI podpisał dekret zdejmujący ekskomunikę z czterech biskupów-lefebrystów w tym samym dniu, w którym jednemu z nich – Richardowi Williamsonowi – telewizja wypomniała antysemityzm.
Czy Franciszek jest z wiadomościami bardziej na bieżąco?

Przypuszczam, że samodzielnie czerpie wiedzę o świecie z internetu i innych mediów. Widać to po tym, że szybko reaguje na to, co o nim się pisze. Słowa o prokreacji, o których mówiliśmy przed chwilą, są na to najlepszym dowodem. Franciszek od razu się zorientował, że wypada dodać coś jeszcze: poprosić, aby rodzin wielodzietnych nie winiono za ubóstwo w niektórych miejscach świata.
To wyczulenie Franciszka na reakcję innych ma związek z jego doświadczeniem funkcjonowania na peryferiach Kościoła. W odróżnieniu od Benedykta XVI, który jedynego okresu swojego życia spędzonego poza Kościołem – w wojsku – szczerze nie znosił. Choć trzeba przyznać, że po aferze z biskupem Williamsonem sam zasugerował, że w Watykanie powinno się częściej zaglądać do internetu.
Paradoks związany z Franciszkiem polega jednak na tym, że im zwyklejszego języka używa, tym mniej „papieski” jest dla niektórych katolików.

W miniony czwartek Franciszek ostrzegł katolików przed zamykaniem się w elitarnych grupach i „prywatyzowaniem” wiary. Do kogo mówił?

Słowa te kierował głównie do tych wspólnot katolickich, których członkowie mają tendencję do określania się jako „prawdziwi” katolicy i wykluczania innych. Franciszek od początku był przeciwny wprowadzaniu takich podziałów.
Jednak był to też komunikat do Kurii Rzymskiej, której członkowie uważają się czasem za strażników zbawienia. To się jednak wkrótce zmieni. Papież mianował już w Watykanie sporo ludzi – za rok, dwa zobaczymy i tam, jak działa „efekt Franciszka”.

Czy Watykan może być bardziej transparentny?

Każda instytucja po to, aby skutecznie wypełniać swoje zadania, potrzebuje pewnej dozy poufności. Sztuka polega na tym, aby nie przesadzać z tajemnicami. Odpowiedź na to pytanie jest więc twierdząca. Franciszek już teraz zmienia Watykan. Czuć tam większą ochotę do spotkań z dziennikarzami. Urzędnicy kurii obserwują, jak papież swobodnie rozmawia z prasą, nie ucieka od odpowiedzi. I zaczynają go powoli naśladować.
30 lat temu, aby zdobyć wypowiedź wielu kardynałów, należało najpierw wysyłać do nich listy, umawiać się na spotkania. Potem negocjować, co może się znaleźć w tekście, a co było „off the record”. I tak zwykle prosili, aby przysyłać im materiał przed publikacją do wglądu. Dziś są bardziej dostępni.

Świat za Spiżową Bramą jest pełen symboli, znaczeń i niuansów. Aby o nim pisać, trzeba nauczyć się je odczytywać. Jak wyglądała „nauka Watykanu” w latach 80., kiedy zaczynał Pan tam pracę?

Moje pierwsze zadanie polegało na przeprowadzeniu wywiadu z pewnym kolumbijskim kardynałem, który akurat odwiedzał Rzym i wygłaszał tam przemówienie. Kiedy skończył, podszedłem do niego z magnetofonem. Jego ochroniarze natychmiast odepchnęli mnie na ścianę obok.
Następnym kardynałem, którego miałem o coś zapytać, był Joseph Ratzinger. On nie miał ochroniarzy, ale kiedy jego asystent zobaczył w moich rękach sprzęt nagrywający, jednym wprawnym ruchem ramienia zablokował mi dostęp do hierarchy. Ponownie odszedłem z kwitkiem. Dopiero gdy nabrałem szacunku dla formalności, które przy takich okazjach należy spełnić, zacząłem być skuteczny.
Początki były jednak niełatwe. Jak odczytywać „Annuario Pontificio”, rocznik statystyczny Watykanu? Kim są biskupi tytularni? Wcześniej nie miałem pojęcia o tym, że biskup nie może nie mieć swojej diecezji – więc tym, którzy pracują w Watykanie, przyznaje się takie „fikcyjne” diecezje!

Pamięta Pan swoją pierwszą wpadkę?

Kiedy w 1983 r. wybierano nowego generała zakonu jezuitów, jako jeden z pierwszych otrzymałem informację, że zostanie nim Holender Peter Hans Kolvenbach. Na maszynie do pisania wystukałem pilną depeszę, przekazałem ją operatorowi teleksu, który wysłał ją do redakcji w Stanach Zjednoczonych. Pół godziny później zorientowałem się, że przez pomyłkę podałem w niej nazwisko ostatniego poprzedniego przełożonego jezuitów, który pochodził z Holandii – nieżyjącego już od kilkuset lat. Zadzwoniłem do redakcji, na szczęście udało się naprawić błąd przed publikacją.

W „Dzienniku watykańskim” opisuje Pan m.in. dwóch watykańskich dostojników, których podczas oficjalnej uroczystości dopadł głód. Opuścili ją w poszukiwaniu pustej sali tylko po to, by zjeść banana – bo przecież w sali audiencyjnej nie wypadało tego robić.

Zależało mi na pokazaniu, że Watykan to nie tylko papież, jego nauczanie, nabożeństwa i publikacje grubych encyklik. To również sporo takich zwykłych, ludzkich momentów jak te. Owszem, na życie za Spiżową Bramą składa się polityka – ale ludzie, którzy tam pracują, to nierzadko postacie barwne. A także – podobne do nas. Pamiętam moje zdziwienie, kiedy podczas pierwszej wizyty delegacji Rwandy w Watykanie obserwowałem z zaskoczeniem, jak jeden z arcybiskupów palił cygaro. Jakby takie ludzkie odruchy i czynności były tam czymś nie do pojęcia...
Przytoczę jeszcze jedną anegdotę. Jan Paweł II miał specjalny przycisk ukryty pod biurkiem, przy którym rozmawiał ze swoimi gośćmi. Wciskał go, gdy uznawał, że audiencja powinna się skończyć. Wtedy, w sali obok, odzywał się dzwonek i najbliżsi współpracownicy papieża dawali znać, że czas zacząć kolejny punkt programu. Benedykt XVI, gdy zobaczył przycisk, nakazał wyjąć go z ukrycia – odtąd goście obserwowali, jak papieska dłoń zbliża się do przycisku – musiało ich to kosztować sporo nerwów!

Czy Watykan ma do spełnienia na świecie także rolę polityczną?

Z punktu widzenia polityki międzynarodowej jego rola jest kluczowa. To zasługa Jana Pawła II. Za jego pontyfikatu Watykan podwoił liczbę państw, z którymi utrzymuje stosunki dyplomatyczne. Jan Paweł II nie był negocjatorem pokojowym, lecz jego głos w sprawach międzynarodowych brzmiał bardzo donośnie. Dzięki licznym pielgrzymkom papież przyczynił się do budowy kontaktów – nie tylko z katolikami, lecz także z politykami.
Benedykt XVI przywiązywał mniejszą wagę do współpracy z instytucjami międzynarodowymi. Za pontyfikatu Franciszka Watykan odegrał ważną rolę w ostatnim zbliżeniu amerykańsko-kubańskim. Niestety, wciąż niewiele może zrobić na Bliskim Wschodzie.
Papież będzie zapewne nadal niechętny podróży do Iraku ze względów bezpieczeństwa – nie tylko swojego, ale i tych, którzy chcieliby się z nim podczas takiej pielgrzymki spotkać. Będzie jednak wciąż wykonywał ważne gesty – takie jak ten, gdy niedawno zebrał w Rzymie liderów Izraela i Palestyny, aby wspólnie z nimi się pomodlić. Franciszek może natomiast poprawić sytuację chrześcijan w Chinach. Już teraz słychać, że władze w Pekinie wysyłają sygnały, iż są gotowe na dialog. Zdobyć więcej wolności dla chrześcijan w tym kraju – to byłby wielki sukces.
Podczas pontyfikatu Benedykta XVI Watykan bał się, jak daleko może się posunąć we współpracy z różnymi instytucjami, aby nie zostać posądzony o konszachty ze złem. Podejrzane było nawet to, że jakaś agencja katolicka pomaga świeckiej fundacji charytatywnej, która prowadziła też np. projekty dotyczące kontroli narodzin. Za Franciszka doszło jednak do zmian i pod tym względem. Głównie dlatego, że papież chce, aby Kościół wyszedł z okopów, działał na peryferiach. A to oznacza współpracę z wszystkimi ludźmi dobrej woli. On chce najpierw zwiększyć zakres współpracy, wejść w kontakt, a dopiero potem ewangelizować, starać się wpłynąć na ludzi. W ten sposób zyskuje gwarancję, że przynajmniej zostanie wysłuchany.

W Polsce pojawiają się czasem głosy, że Franciszek podważa niektóre aspekty nauczania Jana Pawła II. Zgadza się Pan z tym?

Jan Paweł II był człowiekiem II Soboru Watykańskiego – ale mimo to był ostrożny, jeśli chodzi o wprowadzanie w życie jego niektórych postanowień.
Franciszek również jest człowiekiem Soboru – jest pierwszym papieżem, którego wyświęcono na księdza po zakończeniu jego obrad. Myślę, że jest zdeterminowany, aby jego postanowienia wprowadzić w życie do końca. Jest znacznie bardziej otwarty na ideę kolegialności w Kościele.
Nie sądzę, aby zmienił nauczanie Kościoła np. w kwestii wyświęcania kobiet – jednak w wielu sprawach, zwłaszcza tych dotyczących wyborów sumienia, jest skłonny przesunąć odpowiedzialność na pojedynczego człowieka. Mniej niż jego poprzednikom zależy mu na kodyfikowaniu nauczania w katechizmy i odsyłaniu katolików do paragrafów. To spora różnica – zwłaszcza w porównaniu z Benedyktem XVI, któremu zależało na tym, aby granice tożsamości katolickiej były ściśle, odgórnie określone.

Udało mu się tę tożsamość wyznaczyć?

Skończył projekty, które sam przed sobą postawił: encykliki o wierze, nadziei i miłości, trzy książki o Jezusie z Nazaretu – które, przyznaję, spodobały mi się – ale nie był to papież działający na wielu poziomach i tworzący między nimi nowe połączenia. Franciszkowi się to udaje.
Jan Paweł II i Franciszek to wielcy ewangelizatorzy. Benedykt XVI był za to wybitnym myślicielem. Niemiecki papież zostanie zapamiętany jako wielki teolog – i jako papież, który zrezygnował ze swojego urzędu. Co było wielkim czynem.

Tym właśnie – wspomnieniem rezygnacji Benedykta XVI – kończy się „Dziennik watykański”. Wydarzenia w Watykanie śledził Pan w tym czasie z Ameryki.

Po zakończeniu pracy w Catholic News Service wróciłem do Stanów Zjednoczonych, byłem na emeryturze, kończyłem książkę.
Nawet z dystansu widziałem, że papież kończył, jeden za drugim, swoje najważniejsze projekty. Pod koniec 2012 r. wszystko, co założył, że zrobi, zostało właściwie wykonane. Wysłałem e-maile do znajomych z pytaniem, jak sądzą, czy papież zrezygnuje? Popukali się w czoło. Myślałem, że ogłosi to światu 22 lutego 2013 r., w święto katedry św. Piotra. Byłoby to w jego stylu – mógłby wtedy powołać się na autorytet papiestwa. Pomyliłem się jednak. O tydzień. ©℗

Dzwonnik Bazyliki św. Piotra czekający na telefon z Kaplicy Sykstyńskiej z nakazem obwieszczenia światu wyboru nowego papieża. Surowy, choć dobroduszny Belg z biura prasowego pilnujący, aby dziennikarze latający z papieżem na pielgrzymki nie zadawali zbyt wielu pytań. Kardynał opętany wizją budowy parkingu podziemnego za Spiżową Bramą, któremu „wojnę” wypowiadają archeolodzy... Bohaterowie i historie opisane w „Dzienniku watykańskim” Johna Thavisa – dziennikarza i byłego dyrektora agencji Catholic News Service, przez lata z bliska przyglądającego się mechanizmom działania Kurii Rzymskiej – są marginalne tylko z pozoru. W Watykanie bowiem nie tylko szefowie dykasterii zachowują się jak udzielni książęta; jest tam też wielu pomniejszych urzędników, którzy uważają się za nie lada persony, „epizodystów od czasu do czasu mających szansę na znaczącą rólkę”. Uczynić ich, jak zrobił to Thavis, pretekstem do poważnej, opartej na rzetelnym dziennikarstwie opowieści o papiestwie i przyszłości Kościoła – to duża sztuka.

John Thavis, „Dziennik Watykański”, Znak, Kraków 2015

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 06/2015