Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Takie podejście do plastycznych przedstawień zwłaszcza Męki Pańskiej może wydać się trochę dziwne. Zbliża się przecież Wielki Tydzień, kulminacyjny moment Wielkiego Postu, krzyż z rozpiętym na nim Chrystusem znajdzie się w centrum kościoła i liturgii, a my tymczasem ten krzyż usuwamy sprzed naszych oczu. Wydaje się, że powinniśmy postąpić wprost przeciwnie i krzyż wyeksponować, a tymczasem tu i ówdzie wracamy do tej starej praktyki, i to niekoniecznie powodowani chęcią zawrócenia do czasów, kiedy to wszystko działo się ponoć bardziej po chrześcijańsku.
Pierwsza odpowiedź, jaka się narzuca, to wstyd, może nieuświadomiony, wstyd z powodu tego, co wyrządziliśmy i co nadal wyrządzamy Jezusowi. Wielce pouczające byłoby sporządzenie listy epitetów, jakimi określano Pana Jezusa. Mówiąc dzisiejszym językiem, Jezus z Nazaretu to burzyciel ładu i porządku społeczno-politycznego za nic mający tradycyjne, czyli wieczne, wartości. Jezus, syn cieśli, to realne zagrożenie dla narodu i religii, pijak i żarłok, psychicznie chory, czyli wariat, szaleniec, chłopek-roztropek, który nie wie, co robi, frajer niezdający sobie sprawy z konsekwencji swoich poczynań, oczywiście oszust i heretyk, skoro bezpodstawnie, przez nikogo nie upoważniony, rości sobie pretensje do bycia kimś, kim z całą pewnością nie jest. Gdyby nie zagrożenia, jakie stwarza, można by Go nazwać niepoprawnym marzycielem, naiwnym trybunem ludowym, niespełnionym artystą z bożej łaski, który musiał zginąć, tak jak zginął, tragicznie, gdyż tak bywa z tego typu osobnikami. Jezus po prostu dostał to, na co mniej lub bardziej słusznie zasłużył, a Jego haniebny koniec jest niepodważalnym dowodem na to, że Bóg nie miał z Nim nic wspólnego.
Druga odpowiedź jest innego rodzaju. Zasłaniając krzyże, niekoniecznie musimy kierować się wstydem, a co za tym idzie, chęcią ukrycia skutków naszych niecnych poczynań. Przeciwnie, chodzi o to, by się nie zatrzymywać jedynie na powierzchni wydarzeń, zjawisk, ale dotrzeć do ich wnętrza, do ich możliwie najgłębszych treści. Zawsze ze świadomością, iż to, co najgłębsze w wydarzeniach i ludziach, pozostanie nieuchwytne – pewnie do przysłowiowego końca świata i dalej, dalej, jeśli biblijna nowa ziemia i nowe niebo nie mają być życiem, a jedynie nudną krainą wiecznego odpoczywania.
Arcybiskup Alfons Nossol w wywiadzie dla „Tygodnika Powszechnego” mówi: „Przecież na Golgocie się nie mieszka”. Co prawda dzisiaj, a właściwie od wieków każdego dnia na Golgocie tłumy, a parę dziesiątków mnichów tam jednak mieszka, niemniej biskup ma rację. Świadczy o tym choćby sposób nazywania tego miejsca i bazyliki tam się znajdującej. Jedni, chrześcijanie zachodni, mówią, że idą do Grobu Pańskiego, drudzy, chrześcijanie wschodni, mówią, że idą do bazyliki Anastasis, czyli Zmartwychwstania. Znamienna różnica i wiele mówiące rozłożenie akcentów. U jednych uwaga jest skupiona na śmierci, u drugich na życiu. Warto o tej różnicy pamiętać, gdyż, jak z kolei mówi ks. Józef Tischner: „Można tak pokochać krzyż, że się zrezygnuje z zejścia z krzyża w dniu zmartwychwstania”.