Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Obama planuje podniesienie wydatków na operację afgańską o 60 proc. (dziś sięgają 2 mld dolarów miesięcznie) i za dodatkowe pieniądze chce szkolić afgańskich żołnierzy i policjantów tak, aby za dwa lata rząd w Kabulu miał armię liczącą 134 tys. ludzi i 82 tys. policjantów.
Obama dał też do zrozumienia, że do realizacji nowej strategii potrzebni są nowi sojusznicy, w tym Rosja, Indie, a nawet Iran. W przeciwieństwie do Busha nie wyklucza również rozmów z "umiarkowanymi" talibami. Ma to związek z zaplanowanymi na lato wyborami prezydenckimi w Afganistanie: storpedowanie ich terrorem przez talibów oznaczałoby fiasko amerykańskiej polityki.
Strategia Obamy - to szukanie wyjścia z sytuacji. W Afganistanie i sąsiednim Pakistanie, który tworzy z nim naczynia połączone, jest ona dziś patowa. Bo owszem, Zachód może wpompować tam miliardy dolarów, szkolić armie obu krajów, budować szkoły. Ale kiedyś żołnierze z państw zachodnich wrócą do domu. Co zrobić, aby wtedy ten zacofany region, z rzeszą ekstremistów niewidzących nic poza karabinem i instrumentalnie traktowanym Koranem, nie wrócił do punktu wyjścia? Oto jest pytanie.