Wyzwalacze uzależnień

Do księży, nauczycieli, lekarzy i prawników zwykle bardzo trudno dociera prawda o tym, że są uzależnieni. Są przecież od tego, żeby nauczać i prowadzić. Jak ktoś powołany do nauczania ma się przyznać, że sam nie daje sobie z czymś rady?

29.06.2003

Czyta się kilka minut

W „Tygodniku Powszechnym” (nr 15/ 2003) ukazała się rozmowa Michała Okońskiego z ks. Wacławem Oszajcą, poświęcona alkoholizmowi wśród księży. Bardzo się ucieszyłem, że poważne pismo podjęło tę trudną, ale i delikatną sprawę. Ucieszyłem się podwójnie: po pierwsze, sam jestem księdzem doświadczonym chorobą alkoholową, od siedmiu lat niepijącym po leczeniu odwykowym; po drugie - być może rozpoczniemy w ten sposób poważną rozmowę, bez podszewki sensacyjności towarzyszącej większości medialnych spojrzeń na ten problem.

Jedyny kamyczek, jaki powinniśmy wrzucić do własnego ogródka, to spóźnienie, z jakim się odzywamy - sprowokowani książką „Adieu” Jana Grzegorczyka albo wypadkiem samochodowym spowodowanym przez nietrzeźwego biskupa. A przecież problem alkoholowy nabrzmiewa latami i najczęściej jest tajemnicą poliszynela. Jednak lepiej późno niż wcale - tym bardziej, że tu nigdy nie jest za późno.

Choroba czy grzech

Dlaczego księża sięgają po alkohol? Myślę, że odpowiedzi na tak postawione pytanie jest tyle, ilu sięgających po alkohol duchownych. Można by też przewrotnie zapytać: a dlaczego mają nie sięgać, skoro są dziećmi swojego środowiska, obyczaju, tradycji? Nie są przecież ulepieni z innej, lepszej gliny.

Dlaczego używanie alkoholu u jednych przeradza się w uzależnienie, a u innych nie? To zagadka, która nie ma jeszcze jednoznacznego rozwiązania. Możemy jednak mówić o swoistej alergii na alkohol - podobnej do uczulenia na cokolwiek innego. Wszyscy używamy cukru, ale tylko niektórzy z nas zostaną cukrzykami - podobnie rzecz się ma z alkoholem.

Jest grupa ludzi, którzy taką alergię w sobie noszą, niezależnie od tego, kim by nie byli, jakich powołań i funkcji by w życiu nie spełniali. Księża, biskupi, zakonnicy i zakonnice nie są - i nie mogą być - poza tym niebezpieczeństwem. Jeśli oczekujemy, że niebezpieczeństwo uzależnienia od alkoholu powinno ich ominąć, to znaczy, że alkoholizmu nie traktujemy jeszcze jako choroby, a tylko jako grzech i niemoralność. Dopiero jeśli uzależnienie od alkoholu potraktujemy jak chorobę, którą można i da się leczyć, to na jej obecność wśród duchowieństwa spojrzymy zupełnie inaczej.

Nikt z tych, których przygoda z alkoholem skończyła się uzależnieniem, nie rozpoczynał jej przecież po to, żeby taki miała finał. Każdy, nawet jeśli ma przykre doświadczenia z alkoholem we własnym środowisku, wierzy w to, że da sobie radę, że będzie wiedział, kiedy skończyć. Tyle tylko, że to złudzenie.

Przyczyna tkwi we mnie

Możemy jednak - i powinniśmy - nazywać po imieniu okoliczności i sytuacje, które mogą wyzwolić tę uśpioną alergię. Wyzwa-laczy uzależnienia należy szukać przede wszystkim w sobie. Jestem przekonany, że nawet wtedy, gdybyśmy poprawili język naszego ciała, zrezygnowali z celibatu, zreformowali organizacyjną, personalną i finansową stronę parafii, wyrównali ekonomiczne różnice między diecezjami (co ks. Oszaj-ca wymienia jako główne przyczyny sięgania przez księży po alkohol), zjawisko nadużywania czy uzależnienia od alkoholu wśród duchownych wcale by nie zanikło. Gdyby rzeczywiście zewnętrzne powody odgrywały pierwszorzędną rolę w popadaniu w uzależnienie, wystarczyłaby zmiana parafii, diecezji, biskupa, towarzystwa, kolegów, żony, teściowej, sąsiadów. Ale przecież to nie pomaga - i nie pomoże.

Przyczyna mojego uzależnienia tkwi we mnie. Jak długo będę czekał, aż zmieni się otaczający mnie świat (albo nawet jeśli samemu będę próbował go zmieniać), tak długo nie uporam się z uzależnieniem. Ja nie mam zmieniać świata, żeby opanować moje uzależnienie, ja mam zmienić siebie, żeby w tym świecie umieć żyć bez alkoholu. Bo dla żadnego alkoholika nie ma powrotu do tak zwanego kontrolowanego, towarzyskiego picia.

Omnibusy ze spiżu

Odpowiedzi na pytanie o przyczyny alkoholizmu wśród księży szukałbym też w czymś, co nazwałbym „omnibusowatością duchownych”, do której zresztą jesteśmy trochę wychowywani w seminariach. Ksiądz musi umieć wszystko: być dobrym kaznodzieją, dobrze śpiewać, być dobrym katechetą tak dla dzieci, jak i dla młodzieży, dobrze gospodarować, spełniać oczekiwania biskupa, proboszcza i parafian, które nie zawsze idą w parze. Wszyscy winni być z niego zadowoleni. Tyle tylko, że tak się po prostu nie da. A jeśli nałożymy na to delikatne sumienia ukształtowane w seminarium, mamy gotową pożywkę dla rozwoju poczucia winy i budowania postaw pod presją opinii innych.

Nie możemy spełnić oczekiwań wszystkich i nie mamy wpływu na to, co ludzie sobie o nas pomyślą. Prędzej czy później coś musi zaboleć, zburzyć wizerunek dyspozycyjnego zawsze księdza. Wtedy potrzeba najzwyklejszego znieczulenia, a alkohol do takiej roli świetnie się nadaje.

Spiżowatowość kapłaństwa, bez dania sobie prawa do błędu czy pomyłki, to jeszcze jeden z kapłańskich wyzwalaczy. Przyznam, że jednym z przełomów w leczeniu odwykowym było dla mnie odkrycie, że mam prawo do błędu, że nie muszę wszystkiego umieć najlepiej, że mogę być zmęczony, a co najważniejsze - mam prawo odmówić.

To zresztą nie tylko kapłańska nieumiejętność. Wszyscy mamy lęk przed odmawianiem, obawiając się, że ktoś się obrazi, źle sobie o nas pomyśli. Bywa, że robimy coś wbrew sobie tylko dlatego, że nie potrafimy odmówić. U księży ten lęk przed odmawianiem jest spotęgowany przeświadczeniem, że duchownemu nie uchodzi powiedzieć „nie”. A jeśli tak trudno przychodzi nam odmawiać w ogóle, to dlaczego mielibyśmy umieć odmawiać alkoholu?

Wyróżniłbym jeszcze jeden kapłański wyzwalacz uzależnienia: napięcie, j akie rozgrywa się w każdym z księży. Z jednej strony mamy być przedstawicielami samego Pana Boga wobec ludzi, mamy w Jego Osobie sprawować święte obrzędy, rozgrzeszać i przewodniczyć Eucharystii. Z drugiej - mamy być równocześnie reprezentantami ludzi, z całą ich ułomnością i grzesznością, wobec Pana Boga. To zderzenie w kapłańskim człowieczeństwie dwóch przeciwstawnych natur, rzeczywistości i światów - Bożego i ludzkiego, świętego i grzesznego -nie może nie zostawiać pęknięć, nie może nie burzyć wewnętrznego ładu i spokoju. Stąd już tylko krok, by próbować złagodzić w sobie to napięcie, sięgając po alkohol.

Ból i pomoc

Alkoholizm jest chorobą, której zaczynamy się przyglądać dopiero wtedy, kiedy boli, kiedy zaczynamy ponosić jej konsekwencje. Bywa, że czasem trzeba pomóc, żeby zabolało. Każdy mężczyzna zaczyna poważniej przyglądać się swemu piciu nie wtedy, kiedy go straszą niebezpieczeństwem straty, ale wtedy, gdy zaczyna naprawdę tracić: pracę, dom, rodzinę, kontakt z dziećmi. Księdzu też czasem trzeba pomóc, żeby go zabolało, żeby stracił - nawet pozbawiając go prawa wykonywania funkcji kapłańskich.

Prawda, że ten ból musi być czasem bardzo dotkliwy, bo burzenie misternie zbudowanego muru zewnętrznych przyczyn sięgania po alkohol jest trudne i czasochłonne. Do księży, nauczycieli, lekarzy i prawników bardzo trudno dociera prawda o tym, że nadużywają alkoholu, że są uzależnieni. Bardzo opornie podejmują leczenie. Są przecież od tego, żeby nauczać i prowadzić. To oni są specjalistami od uczenia, jak żyć, żeby dostać się do nieba; jak się uczyć, żeby otrzymać promocję do następnej klasy; jakie zażywać lekarstwa, żeby być zdrowym; jak stosować prawo. Jak się przyznać, że ja - powołany do nauczania - sam nie daję sobie z czymś rady?

Przyznanie się do tego, że coś mnie przerasta, pociąga za sobą jeszcze jedną trudność, kto wie czy nie większą: trzeba poprosić o pomoc. To strasznie ciężko przechodzi przez gardło. Wstydzimy się. A jeśli o pomoc poprosić ma ten, kto sam powołany jest do pomagania, to siła wstydu wydaje się nie do uniesienia.

Chciałoby się teraz zakrzyknąć do wszystkich, którym alkohol ciąży, także do biskupów, kapłanów, zakonników, by nie wstydzili się prosić o pomoc. Ale chciałoby się też zawołać do wszystkich innych, by nie wstydzili się swoich kapłanów proszących o pomoc.

*

I jeszcze jedna myśl. Oprócz bardzo potrzebnego zastanawiania się nad powodami sięgania po alkohol - przez księży czy kogokolwiek innego - sprawą nieocenioną jest świadectwo, przykład tych, którzy uporali się ze swoim uzależnieniem. To niezbędne, zwłaszcza na początku powracania. Wiem o tym z własnego doświadczenia. Kiedy znalazłszy się na leczeniu odwykowym usłyszałem: „Mam na imię Marian, jestem księdzem i jestem alkoholikiem”, przemknęło mi przez myśl, że jeśli jemu się udało, to może i mnie... Choć przede mną była jeszcze długa droga.

To, czego nam chyba najbardziej potrzeba, to świadectwo uporania się z uzależnieniem, zwłaszcza tych z pierwszych stron gazet, powołanych do przewodzenia i nauczania. Bardzo bym się ucieszył, gdybym mógł usłyszeć: „Mam na imię Andrzej, jestem biskupem i jestem alkoholikiem”. Albo gdyby któryś z księży, trzeźwiejących alkoholików, biskupem został. I jest to możliwe, bo w Kościele nie takie cuda się zdarzały.

Ks. PIOTR BRZĄKALIK jest niepijącym alkoholikiem, Duszpasterzem Trzeźwości Archidiecezji Katowickiej i proboszczem parafii Matki Bożej Nieustającej Pomocy w Katowicach-Szopienicach.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2003