Wspólny dług

Sławomir Sikora nie wróci do więzienia z półtorarocznej przerwy w wykonywaniu kary: 5 grudnia prezydent zastosował wobec niego prawo łaski. - Cieszę się - mówi, ale na jego twarzy nie widać radości. Artur Bryliński, jego dawny kolega i wspólnik, nadal odbywa karę pozbawienia wolności w zakładzie karnym we Włocławku. 5 grudnia po raz piąty złożył podanie o łaskę.

18.12.2005

Czyta się kilka minut

Andrzej Chyra w filmie "Dług" Krzysztofa Krauzego /
Andrzej Chyra w filmie "Dług" Krzysztofa Krauzego /

Grudniowy poranek, szary mur, zakład karny Mielęcin-Włocławek. Więzień Artur Bryliński, syn Tomasza, blok I, skazany na karę 25 lat pozbawienia wolności, termin kary upływa w marcu 2019. W kartotece więziennej wpis: grypsuje. 40-latek, szczupły, krótko ostrzyżony. Mówi powoli, starannie dobiera słowa, gestykuluje. Inteligentny. Nieśmiały. Introwertyk. Gdy prowadził wspólne interesy ze Sławomirem Sikorą, to on zwykle negocjował kontrakty. A potem zaplanował morderstwo i zabił. Z zimną krwią, bez emocji, nożem i trzonkiem od noża, potem obciął głowy piłką do metalu.

To, co było przedtem, coraz bardziej się zaciera: rozpoczęte studia na politechnice, wojsko, rok matematyki na uniwersytecie, potem pierwszy zrobiony interes, smak pierwszych zarobionych pieniędzy. A potem ten nieszczęsny dług, którego nie było. Koszmar, którego nie jest w stanie porównać z niczym, nawet z więzieniem. W marcu 2006 minie 12 lat, odkąd siedzi. Chyba że wcześniej prezydent - odchodzący lub przyszły - skorzysta z prawa łaski.

Tego dnia, w którym Aleksander Kwaśniewski ułaskawił Sikorę, Bryliński wysłał do kancelarii głowy państwa piątą już prośbę o ułaskawienie: cztery poprzednie zostały odrzucone z powodu negatywnej opinii sądu, ale może teraz coś się zmieni? W końcu to był ich wspólny dług; razem zabili, razem poszli siedzieć, ale o swoją wolność każdy walczył inaczej. Sikora napisał książkę, udzielał wywiadów, robił wystawy, z czasem w świadomości zbiorowej ten dług stał się tylko jego długiem. Trudno mieć żal, że walczył o siebie, ale trochę boli. - Cieszę się, że Sławek jest wolny - mówi Bryliński. Do dawnego przyjaciela, wspólnika i współtowarzysza odsiadki jednak nie zadzwonił. Bo i po co? Stracili kontakt już jakiś czas temu, skończyły się wspólne tematy. Ostatni raz rozmawiali przez telefon przed rokiem. Sikora miał już wtedy zawieszoną karę.

Włocławek to piąte więzienie Artura: po Rakowieckiej, Białołęce, Iławie, Potulicach. Przebywa w nim od 18 marca 2003, starał się o przeniesienie na prośbę Sikory. Pamięta tę datę, jak każdą wyznaczającą monotonny rytm odsiadki: wyrok, apelację, uprawomocnienie wyroku, pierwszy wniosek do prezydenta o zmniejszenie kary w drodze łaski, pierwszą przepustkę, pierwsze święta w domu. Od początku listopada przebywa na “półotworku": tak więźniowie nazywają oddział półotwarty, gdzie są mniejsze ograniczenia poruszania się, a telefon na kartę dostępny jest na korytarzu do 19.30. Na “półotworku" siedzi się łatwiej, ale więzienie zawsze jest więzieniem: pobudka o 5.45, apel, śniadanie, czasem widzenie, książki z dziedziny informatyki, nauka hiszpańskiego, wieczorem telewizja. Pięć osób w celi. W więzieniu rzadko jest cisza.

Bryliński jest tu jednym z 1200 więźniów, jednym z ponad stu z wyrokami 25 lat więzienia. - Więźniowie z tak wysokimi wyrokami rzadko sprawiają problemy. To długi dystans, perspektywa na lata, starają się ułożyć swoje życie za kratami. Z mojego punktu widzenia ten więzień nie różni się niczym od innych, tyle że ostatnio wyjątkowo interesują się nim dziennikarze - mówi Leszek Lubicki, zastępca dyrektora zakładu, pokazując stertę podań z prośbą o spotkanie z Arturem. W minionym tygodniu dziennikarze byli u niego codziennie. Bryliński zgadza się na spotkania, bo poznał siłę mediów i nie ukrywa, że są mu potrzebne. Nie ma nic do stracenia. Po ułaskawieniu Sikory także on uwierzył, że wolność jest na wyciągnięcie ręki. Chce jej bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. - Nie odliczam dni, które spędziłem w więzieniu, ani tych, które mi pozostały. Liczę lata i miesiące, wolę taką perspektywę - dodaje. Jeśli prezydent nie skorzysta z prawa łaski, za trzy lata, po odbyciu 60 proc. kary, Artur Bryliński będzie mógł po raz pierwszy ubiegać się o przedterminowe zwolnienie. Sądy z reguły odrzucają pierwszą prośbę skazanego na tak wysoki wymiar kary.

Bez okoliczności łagodzących

11 lat i 8 miesięcy wcześniej. Poranek 9 marca 1994 r. Mieszkanka wsi Ostrówek niedaleko Góry Kalwarii dostrzega na płyciźnie przy prawym brzegu Wisły, jakieś pół kilometra od nasypu drogowego szosy łączącej Górę Kalwarię z Kołbielą, okaleczone zwłoki dwóch mężczyzn. Zginęli kilka godzin wcześniej. Po śmierci odcięto im głowy.

Po kilku dniach udaje się zidentyfikować zmasakrowane ciała: to Grzegorz Gmitrzak i Mariusz Kłos, obaj notowani przez policję, jeden z nich miał za sobą wyrok więzienia za wymuszenia i napad na policjanta. Po kilku dniach policja zatrzymuje Artura Brylińskiego, Sławomira Sikorę, S., oraz T.K. Pierwszy przyznaje się Sikora. Opowiada o tym, jak skrępowali ofiary w jego mieszkaniu, jak wywieźli je fiatem temprą do lasu w kierunku Góry Kalwarii. Że zamierzali je tylko nastraszyć, ale na miejscu zrozumieli, że muszą zabić, jeśli sami nie chcą zostać zabici.

Noc z 8 na 9 marca 1994 r. była bezgwiezdna. Siąpił lekki deszcz.

- Tamtej nocy wyjątkowo im współczułem, choć trudno to zrozumieć pamiętając, że potem odpiłowałem im głowy - mówi dziś Bryliński.

Areszt, śledztwo i półtora roku później proces. Średni wyrok za zabójstwo wynosił wtedy 11 lat. Sikora i Bryliński za podwójne morderstwo w listopadzie 1997 r. dostają po 25 lat (dla tego drugiego prokurator żądał dożywocia), pozostali dwaj: po trzy lata, sąd zalicza im karę od momentu aresztowania i wkrótce wychodzą na wolność. - Wtedy, tuż po aresztowaniu, miałem żal do Sławka, że się przyznał od razu - opowiada dziś Artur. - Pewnie policjanci trafiliby do nas po identyfikacji zwłok, bylibyśmy podejrzani, bo mieliśmy motyw, ale nie było świadków, dowodów, mieliśmy ustalone wcześniej alibi, to nie musiało się wydać.

Sam przyznał się po 48 godzinach. - Poczułem ulgę, że to się skończyło, że nie będę musiał udawać.

Zdaniem relacjonujących proces dziennikarzy Bryliński nie okazuje skruchy. Jedna z dziennikarek określa jego postawę jako “beznamiętną". Może dziennikarze widzieli to, co chcieli zobaczyć, a może źle odczytali zachowanie oskarżonych? Może skrucha na twarzy Brylińskiego i żal w jego oczach nie były wystarczająco wymowne? Także sąd nie znalazł okoliczności łagodzących, choć obrońcy powołując się na stan silnego wzburzenia wywołanego usprawiedliwionymi okolicznościami wnosili o zmianę kwalifikacji czynu, a biegły psychiatra, który wydał opinię o Brylińskim, na pytanie, co zrobiłby, gdyby sam znalazł się w podobnej sytuacji, odparł: “rzuciłbym się pod pociąg". Wyrok był surowy, bo zbrodnia była okrutna, a opinia publiczna pamiętała wciąż przypadki morderstw Tomka Jaworskiego, Jolanty Brzozowskiej, Wojtka Króla. - Nie miałbym żalu za 15 lat, ale 25 to kara specjalna, przewidziana dla osób, które nie mają szans na wcześniejszą resocjalizację. Nigdy nie próbowałem umniejszać tego, co zrobiłem, ale uważałem, że nie zasłużyłem na tak wysoki wyrok - mówi dziś.

Łzy w oczach mordercy

Pod koniec listopada 1997 r. do więzienia w Białołęce przyjeżdża reżyser Krzysztof Krauze z dziennikarzem Jerzym Morawskim. Chcą rozmawiać. - Kilka dni wcześniej obejrzałem “Gry uliczne" Krauzego, film spodobał mi się. Zgodziłem się - mówi dziś Bryliński. To była jedna z najważniejszych rozmów, pierwsza spowiedź (tę drugą, sakramentalną, odbędzie kilka lat później). - Do końca, do dna - powie Sikora, z którym Krauze i Morawski rozmawiali potem. Wkrótce Morawski publikuje w dzienniku “Życie" tekst będący zapisem przebiegu zdarzeń, które doprowadziły do morderstwa. Jeden z najważniejszych, jakie napisano o tej sprawie. Pisze scenariusz filmu. W roku 1999 “Dług" zdobywa główną nagrodę na festiwalu filmowym w Gdyni. - Jest prawdziwy, choć scenariusz ma swoje prawa i Krauze chciał wziąć nas trochę w obronę. Tak naprawdę zabijając nie byłem w amoku, wiedziałem, co robię, robiłem to z pełną świadomością. Wiedziałem, że to sytuacja skrajna, ostateczna, że nie mam innego wyjścia, bo jeśli Grzegorz wyjdzie z tego żywy, to zabije mnie on albo jego ludzie - opowiada dziś. Pamięta, że Krauze mówił o możliwości skrócenia wyroku, że nawet z kimś rozmawiał w tej sprawie. Wierzył wtedy, że jest to możliwe. To był szósty rok więzienia.

W Iławie przeżył najbardziej wzruszający moment od czasu aresztowania. Wigilia 1999. - Dzielimy się opłatkiem, podchodzi Władek, Ukrainiec, morderca, związany z jedną z grup przestępczych. Miał łzy w oczach - wcześniej wymuszał haracze, poczuwał się do winy popełnionej przez Grzegorza. Mówił, że mu przykro.

Także w Iławie poznał kapelana więziennego, ks. Kazimierza Tyberskiego. Dobrze zbudowany, czterdziestokilkulatek, były komandos, z którym do dziś utrzymuje kontakt i do którego mówi “tato". - Poznałem go w 1996, może 1997 r., kiedy zgłosił się do więziennej grupy oddziaływania duszpasterskiego - opowiada ks. Tyberski. - Odniosłem wrażenie, że bardziej interesowały go komputery, do których w ramach grupy mógł mieć dostęp, niż sama formacja, ale uzgodniliśmy, że będzie przychodził. Artur był wtedy zamknięty na wszystko, co wiąże się z Panem Bogiem, ale z czasem to zaczęło się zmieniać. Kiedy powiedział, że chciałby się wyspowiadać, zacząłem go przygotowywać. Nie wyspowiadał się u mnie, bo pewnego dnia po prostu przetransportowano go do innego więzienia. Uderzyło mnie w nim silne poczucie winy. Przekonanie, że nikt nie ma prawa odbierać życia drugiemu człowiekowi.

35 dni na wolności

W kwietniu 2003, po dziewięciu latach od aresztowania, Bryliński otrzymuje pierwszą przepustkę. Pięć dni, na Wielkanoc.

- Wchodząc do mieszkania, czułem się jak w muzeum. Dziwne uczucie. Cała rodzina zjechała się, żeby mnie zobaczyć, porozmawiać, dotknąć. Potem siedziałem w pokoju ojca. Zmarł kilka miesięcy po moim aresztowaniu, nie mogłem być na jego pogrzebie. Książki na półkach, okno na podwórze. I cisza.

W ciągu prawie 12 lat więzienia skorzystał z siedmiu przepustek. W sumie spędził 35 dni na wolności. Trochę więcej niż miesiąc.

W kwietniu 2004 r. Sikora opuszcza zakład karny. Ma zawieszoną karę, ratuje zdrowie psychiczne. W wywiadach mówi, że środki, jakie przepisał mu lekarz więzienny, zrujnowały jego system nerwowy. Ma za sobą nieudane próby samobójcze. Zamieszkuje z dziewczyną poznaną w czasie odbywania kary, co jakiś czas musi przedłużać w sądzie we Włocławku zawieszenie kary. Podczas jednej z wizyt z powodu stresu traci przytomność. Ląduje w szpitalu. Nie komentuje decyzji o swoim ułaskawieniu, nie chce rozmawiać z dziennikarzami. W programie “Express Reporterów" jest przybity. Z kręgu znajomych dochodzą wieści o jego złym stanie psychicznym. - Sławek wygrał to ułaskawienie swoją pracą, wychodził je sobie - opowiada jeden z nich. - Na każdej przepustce biegał do dziennikarzy, udzielał wywiadów, chodził do autorytetów po poparcie, wysyłał te listy do kancelarii prezydenta. Walczył. Wypowiedział wojnę systemowi penitencjarnemu i ponosił tego konsekwencje. Był zbyt znany, by strażnicy mogli zrobić mu krzywdę, ale jego obawa przed współwięźniami była uzasadniona.

- Dotknęłam tej sprawy na długo przed “Długiem" - opowiada psycholog Elżbieta Różańska, biegły sądowy. - Przeczytałam akta i uderzyło mnie, że kolejne składy orzekające nie umieściły jej w całym złożonym kontekście, którego osią była przemoc. Zachowania sprawców przestępstw poddanych długotrwałej presji przemocy są tymczasem bardzo odległe od ich osobowości. Osoby te przeżywają wiele uczuć: żal, złość, bezsilność, ale te uczucia są spychane. Do czasu. To był właśnie taki przypadek. Dla mnie oczywiste jest, że to, czego dopuścili się Artur i Sławek, było ekstremalnym skumulowaniem afektu, ale sąd tego nie uwzględnił. Kara, jaką wymierzył, była niewspółmierna, zbyt wysoka. To rzecz głęboko niesprawiedliwa, że nie ułaskawiono ich obu, że Sławek jest na wolności, a Artur ciągle odbywa karę. Poznałam go dość dobrze i mogę powiedzieć, że ma niesłychanie silne i głębokie poczucie winy, które nie ma nic wspólnego ani z odbywaniem przez niego kary, ani z jej wysokością. Pamiętam, że miał taki okres w więzieniu, kiedy był skoncentrowany na swoim poczuciu winy i karze, i sprawiał wrażenie kogoś, kto nie jest zainteresowany swoją przyszłością. Teraz zaczął walczyć.

Sylwia, przyjaciółka Artura, wspiera go w tej walce, koordynuje wszystko, co dzieje się w związku z jego sprawą. A ostatnio dzieje się sporo. Co dwa dni przesyła do kancelarii prezydenta poparcie internautów ze strony internetowej Artura (przynajmniej kilkaset głosów dziennie), rozmawiała z przedstawicielem jednej z młodzieżówek partyjnych, które na początku tego roku ogłosiły wspólny apel o ułaskawienie Sławka Sikory. Być może podobny apel powstanie także teraz. - Wszyscy mamy nadzieję, że to kwestia tygodni, a najwyżej miesięcy, przecież on odpokutował już za to, co uczynił - mówi. Sam Bryliński stara się nie żyć łatwą nadzieją, choć zdaje sobie sprawę, że najgorsze ma już za sobą. - Poza sobą nie mam do nikogo pretensji - mówi. Nigdy nie miał nocnych koszmarów. Nie śnili mu się ci, których zabił. Żałuje.

Na swojej stronie internetowej www.dlug.com.pl zamieścił apel do internautów. Pisze m.in.: “Potrzebowałem czasu i otrzymałem go. Wierzę, że dobrze ten czas wykorzystałem. Dziś jestem innym człowiekiem, nie tylko starszym, ale i bardziej dojrzałym. Dojrzałem też do tego, by prosić o pomoc".

Jeśli powstanie apel o ułaskawienie Artura, ks. Tyberski podpisze go z czystym sumieniem: - To jest porządny, wrażliwy człowiek, który odpokutował za to, co uczynił. A brzemię tego czynu tak czy inaczej będzie nosił w sobie do końca życia.

Artur: - Nie wiem, kiedy wyjdę. Za kilka miesięcy albo za kilka lat. Planuję swoją przyszłość, wiem, że będę musiał być elastyczny.

Modli się. Codziennie. Za siebie i za tych, których zabił. Wierzy, że Pan Bóg wybaczy im to, co zrobili, tak jak wybaczył jemu. Boli go to, że odebrał im szansę na naprawę życia. On taką szansę otrzymał.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 51/2005