Wschodni, zachodni czy... ukraiński?

List pasterski kard. Lubomyra Huzara, wystosowany 13 kwietnia z Kijowa, zawiera znacznie więcej niż tylko zapowiedź przeniesienia do tego miasta siedziby greckokatolickiej metropolii. Rezydujący dotąd we Lwowie zwierzchnik Ukraińskiej Cerkwi Greckokatolickiej (UCGK) zamierza dać impuls czterem ukraińskim Kościołom do zjednoczenia we wspólnym patriarchacie kijowskim.

16.05.2004

Czyta się kilka minut

Rozpad ZSRR i uzyskanie niepodległości przez Ukrainę w 1991 r. doprowadziły do rozbicia prawosławnej wspólnoty, pozostającej dotąd w przymusowej jedności w ramach Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej (RCP) - na kilka niezależnych od siebie denominacji. Spora część ukraińskich prawosławnych oderwała się wówczas od RCP, tworząc Ukraińską Cerkiew Prawosławną Patriarchatu Kijowskiego (UCP-PK). Zarówno samodzielności Cerkwi, jak i tytułu patriarszego jej zwierzchnika, metropolity Filareta, nie uznali zwierzchnicy patriarchatu moskiewskiego. Inna niezależna wspólnota, Ukraińska Autokefaliczna Cerkiew Prawosławna (UACP) - utworzona już w 1990 r. przy wydatnym udziale duchownych, którzy powrócili z emigracji na Zachodzie - przybrała narodowe i niepodległościowe oblicze. Wreszcie prawosławni, którzy nie zerwali z Cerkwią rosyjską, znaleźli się w Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej Patriarchatu Moskiewskiego (UCP-PM). Mimo strat nadal wspólnota ta grupuje największą liczbę wiernych prawosławnych, szczególnie na wschodzie Ukrainy.

W tym kościelnym kalejdoskopie pojawili się też grekokatolicy. Zdelegalizowani w czasach ZSRR, na początku lat 90. potrafili szybko odzyskać większą część przedwojennego stanu posiadania na południowym zachodzie kraju, czyli w Galicji oraz na Zakarpaciu. Promoskiewscy prawosławni - programowo przeciwni “uniatyzmowi" - nie uznają UCGK, podczas gdy UCP-PK pozostaje z nią w nieoficjalnie poprawnych stosunkach, natomiast UACP z nią współpracuje.

Na trzeciej sesji soboru UCGK w 2002 r., i potwierdzonej przez synod biskupów, stwierdzono jednomyślnie, że struktury tego Kościoła, zgodnie z tradycją wschodniego chrześcijaństwa, dojrzały już do nadania im rangi patriarchatu. Postulat, wystosowany przez Kościół pozostający w unii z Rzymem, skierowany jest naturalnie do Watykanu, który nie podjął jeszcze decyzji. Jednak kard. Huzar jest w swoim Kościele oficjalnie nazywany patriarchą.

Złamana gałąź tradycji

Przed tysiącem lat Kijów był stolicą chrześcijaństwa - przyniesionego tu z Konstantynopola - na niepodzielonej jeszcze Rusi. Podupadłe miasto utraciło godność metropolitalną pod koniec XIII w. Na stolicę kościelną ostatecznie wybiła się Moskwa, która w 1589 r. stała się siedzibą prawosławnego patriarchatu.

Metropolię w Kijowie z czasem wznowiono. W 1595 r., już w Rzeczypospolitej, kolejny metropolita podpisał akt unii z Rzymem. Jednak unia w Kijowie nie przetrwała długo: od 1632 r. znów rezydują tam metropolici prawosławni. Po zajęciu przez Moskwę w drugiej połowie XVII w. kijowska metropolia była systematycznie pozbawiana znaczenia i rusyfikowana. Odrodziła się jako siedziba prawosławnej Cerkwi ukraińskiej w 1920 r., jednak jej samodzielność złamano w latach stalinowskiego terroru. Próbowano ją odrodzić podczas II wojny światowej - bez długofalowych efektów. Religijną wolność przyniosła prawosławnym dopiero niepodległość Ukrainy - ceną był jednak rozłam.

Tymczasem tytuł metropolitów Kijowa i Halicza zachowali w XIX i XX w. bez przerwy - mimo komunistycznych prześladowań - greckokatoliccy arcybiskupi Lwowa.

Kardynał Huzar w swoim liście nawiązuje do tej przeszłości, pisząc o rozłamach, których doświadczyła chrześcijańska wspólnota Kijowa. Miasto, położone w trójkącie Konstantynopol-Rzym-Moskwa, uzależnione było kolejno nie tylko od tych ważnych ośrodków chrześcijaństwa, ale i od świeckich sił politycznych, wspierających się religijnym autorytetem wymienionych trzech patriarchatów. Ta sytuacja owocowała wielorakimi podziałami: na prawosławie podległe różnym metropoliom (Halicza, Nowogródka i Moskwy), na Cerkiew unicką i dyzunicką, rosyjską i ukraińską, obecnie zaś na różne Cerkwie ukraińskie. Jednak mimo wielowiekowych schizm - kontynuuje kardynał - wszystkie podzielone dziś Kościoły zachowały świadomość, że są nosicielami wspólnej, prastarej tradycji kijowskiej. To dostatecznie dużo, by próbować ponownie się zjednoczyć, bez wyrzekania się przez żadną z czterech wspólnot chrześcijańskich bogactwa ich własnych doświadczeń z dawnej, a także najnowszej historii. Droga “kanonicznej procedury" (czyli rozbudowy własnych struktur bez popadania w konflikt z patriarchatem moskiewskim), którą obrała UCP-PM, jest w oczach kard. Huzara doświadczeniem równie cennym, jak droga “jednostronnego ogłoszenia statusu autokefalicznego" (samodzielności), jaką poszły UCP-PK i UACP.

Ukraińska Cerkiew Greckokatolicka - kontynuuje kardynał - wnieść tu może jedyne w swoim rodzaju doświadczenie wspólnoty z chrześcijańskim Zachodem oraz otwartości na europejską kulturę. Nie mniej cennym “wianem" byłaby jedność z patriarchatem moskiewskim, jaką cieszy się UCP-PM.

Eucharystyczne bliźnięta

Ta śmiała wizja bezprecedensowego zjednoczenia trzech Cerkwi prawosławnych ze wspólnotą greckokatolicką pozostawałaby czystą utopią, gdyby nie łączyć jej z postulatem radykalnego zwrotu w kościelnych relacjach między Rzymem, Moskwą i Konstantynopolem. Te zaś w ostatnich latach wyraźnie się pogorszyły, i to w relacjach wszystkich ze wszystkimi. Walnie przyczyniły się do tego właśnie starania ukraińskich grekokatolików o uzyskanie patriarchalnego statusu dla ich Kościoła. Cerkwie prawosławne, na czele z rosyjską, posyłały do Watykanu protesty. Ich ultymatywny wydźwięk jest jednoznaczny: jeżeli Rzym uzna godność patriarszą kardynała Huzara, nastąpi zerwanie stosunków między prawosławiem a Kościołem katolickim. Z kolei zabiegi UCP-PK i UACP o uznanie ich autokefalii przez Konstantynopol doprowadziły do groźby zerwania przez Moskwę jedności eucharystycznej z siostrzaną stolicą nad Bosforem.

Huzar proponuje odważne przełamanie impasu przez przyjęcie zasady “komunijnej wspólnoty" (sopriczastije) w relacjach między patriarszymi stolicami oraz uznanie zarówno przez Rzym, jak i przez Moskwę oraz Konstantynopol patriarchalnej godności zjednoczonego Kijowa. “To, co dawniej było słabością życia kościelnego na Ukrainie, dziś może stać się jego siłą" - przekonuje, dowodząc że dla trzech stolic tylko perspektywa partnerstwa w ramach wspólnego patriarchatu kijowskiego może stanowić realną drogę do zażegnania nieustannych konfliktów o dogmaty, o prymat, o unię, wreszcie o terytoria kanoniczne. Kijów był bowiem dla nich przez wieki kością niezgody. Każda ze stron konfliktu chciała poszerzać tu strefy wpływu. Odejście od logiki “przynależności", pogłębiającej jedynie konfesyjne podziały na Ukrainie, umożliwi - jak uważa lwowski hierarcha - nie tylko otwarcie drogi do jedności Kościoła kijowskiego, ale też pośrednio, przez uznanie nowego, siostrzanego patriarchatu, doprowadzić może do upragnionej, niosącej pojednanie równowagi w stosunkach między starszym rodzeństwem. Zaś jedność Kościołów wschodnich z Kościołem Rzymu - “sterem wiary", jak wyraził się święty Ignacy Antiocheński - umożliwi powrót do stanu “powszechnej prawowierności" (wsielenśkoho prawosławji) niepodzielonego chrześcijaństwa, czyli do stanu, jaki istniał w pierwszym tysiącleciu dziejów Kościoła.

To nie lada wyzwanie zarówno dla Rzymu, jak i dla Moskwy. Ten pierwszy musiałby pozbyć się resztek myślenia w kategoriach “przynależności", uznając katolicko-prawosławny Kijów za równego sobie partnera w dialogu i we wspólnocie. Moskwa zaś będzie musiała się uporać - za jednym razem - z awersją do wszelkich form katolicko-prawosławnej syntezy oraz z lękiem przed utratą stanu posiadania na rzecz kijowskiej bliźniaczki.

Czwarta noga stołu Pańskiego

Czy zawarty w liście postulat “inkluzywnych form zjednoczenia" kijowskiego Kościoła dotyczy tylko wspólnot wschodniego obrządku? Warto zwrócić uwagę, że chociaż w dokumencie tym nie mówi się wprost o Kościele rzymskokatolickim na Ukrainie, pojęcie “Kościoła kijowskiego" nie jest tam tożsame z Kościołem prawosławnym czy wschodnim. Kościół kijowski to społeczność radykalnie zwrócona ku pełnej jedności, “Nowa Jerozolima Słowiańszczyzny". Wydaje się, że nie ma tam podziału na katolików i prawosławnych, na wiernych Wschodu i Zachodu.

Również i ta wizja jest odwołaniem się do pierwszego tysiąclecia dziejów europejskiego chrześcijaństwa, gdy jeszcze nie było “Wschodu" ani “Zachodu". Greckie kościoły, w których odprawiano greckie nabożeństwa, spotykało się wtedy nie tylko w Rzymie (pamiątką tych czasów jest do dzisiaj monaster Grottaferrata) czy na południu Italii, ale i w dolinie Rodanu oraz w śródziemnomorskiej części Półwyspu Iberyjskiego. Z kolei wierni języka łacińskiego stanowili sporą część populacji wczesnego Bizancjum, a klasztory prawosławnych benedyktynów przetrwały w Konstantynopolu aż do końca XII w. (ostatni, na górze Athos - o sto lat dłużej). Stolica Bizancjum stała się miastem jednolicie greckim dopiero po rzezi ludności łacińskiej, dokonanej przez lud Konstantynopola w 1182 r. Pogrom miasta, dokonany w 1204 r. przez krzyżowców, dopełnił proces wzajemnego wyobcowania. Od tej pory “łaciński" znaczył już naprawdę “zachodni", podobnie jak “grecki" stał się synonimem obrządku wschodniego.

W XIII w. praktycznie znika też z wyznaniowej mapy Europy obrządek słowiański, jako forma równowagi między Kościołami Rzymu i Konstantynopola. Misjonarze Słowian, Cyryl i Metody (IX w.), byli Grekami, ich misja wyszła z Konstantynopola, ale późnej działali w równej mierze jako wysłannicy papieża. Chrześcijaństwo przez nich zaszczepione objęło połowę ówczesnej Europy, od Adriatyku po Dniepr, od Morza Egejskiego po Małopolskę.

Do dziś trwają dyskusje historyków, czy miało ono charakter wschodni, czy zachodni. Wydaje się jednak, że takie stawianie sprawy jest anachronizmem. Kościół słowiański zaczął powstawać w momencie zwiększonego nacisku ośrodków łacińskiego i greckiego na liturgiczną jednolitość, ale jeszcze na tyle wcześnie, aby dość swobodnie korzystać w praktyce liturgicznej ze skarbca obydwu kultur. Są na to dowody w postaci zachowanych do dziś XII i XIIIwiecznych ksiąg liturgicznych Kościoła chorwackiego, gdzie relikty tego obrządku w mało zmienionej postaci (alfabet głagolicki) zachowały się stosunkowo najdłużej, bo aż do czasów obecnych. O odrębności - względem “greków" i “rzymian" - tworzących się narodowych Kościołów słowiańskich decydował więc nie tyle obrządek, co język, którym księża posługiwali się podczas nabożeństw. W pierwszych wiekach istnienia tych Kościołów mowa była jeszcze wspólna, stanowiła też powszechną platformę porozumienia słowiańskich chrześcijan.

W X-XI w. obrządek słowiański, głównie pod naciskiem Rzymu, wyparty został najpierw z Moraw, później zaś z Czech (w Małopolsce, być może, utrzymał się do XII w.). Jednak aż do połowy XIII w. cały obszar południowosłowiański, włącznie z częścią obszarów dzisiejszych Węgier i Rumunii, zachowywał względną jedność kulturową dzięki językowi liturgii. Dopiero likwidacja przez Rzym obrządku słowiańskiego w Bośni, połączona z zepchnięciem na drugi plan liturgii głagolickiej w Chorwacji, spowodowały - na zasadzie reakcji - ostateczne zerwanie kościelnych i kulturowych więzi z Zachodem przez Serbię i Bułgarię, których obrządki słowiańskie uległy bizantynizacji.

Od XIII wieku środek trójkąta Rzym-Konstantynopol-Moskwa pozostaje zatem pusty. Jest polem, na którym własne interesy rozgrywają ościenne siły, religijne i polityczne. Cierpią na tym Ukraińcy, największy naród Europy Środkowej i najliczniejsza na świecie, pod względem liczby ośrodków parafialnych, wspólnota chrześcijan Wschodu. Wspólnota ta - przynajmniej w części - nie zatraciła poczucia duchowej łączności z Zachodem.

***

Wizja z listu pasterskiego kard. Huzara jest tak śmiała, że zasługuje na miano szalonej. Czy jest w niej iskra Bożego szaleństwa? Nie sposób odpowiedzieć, zanim chociaż niektóre z zarysowanych w liście postulatów nie zamienią się w czyny. Takiego apelu nie wolno jednak pomijać milczeniem.

Na razie reakcje na list ze strony prawosławnych są zastanawiająco powściągliwe, nie ma w nich zdecydowanej krytyki. Co więcej, dwa tygodnie po jego opublikowaniu metropolita UCP-PK Filaret powiedział, że Ukraina potrzebuje zjednoczonego Kościoła. Co będzie dalej, pokaże czas.

JACEK BORKOWICZ jest redaktorem miesięcznika “Więź".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2004