Wielka awantura Pierwszej Rzeczypospolitej

Kadr z filmu "1612"

20.11.2007

Czyta się kilka minut

ANDRZEJ BRZEZIECKI: - Gdy w 1603 r. w Rzeczypospolitej pojawił się człowiek podający się za Dymitra - syna Iwana Groźnego, mało kto miał złudzenia, że to prawdziwy następca tronu, a jednak postanowiono go poprzeć. Finał okazał się tragiczny - "Dymitr" zginął, a jego polscy towarzysze zostali jeśli nie wymordowani, to internowani. Jednak gdy w 1607 r. pojawił się kolejny łże-Dymitr, Polacy znów zaangażowali się po jego stronie, a wkrótce w interwencję w Rosji włączył się sam król.

JANUSZ TAZBIR: - Już kanclerz Jan Zamoyski potępiając pierwszą Dymitriadę nazwał ją Plautową komedią. O rzekomych, pojawiających się jeden po drugim synach Iwana Groźnego mawiano wtedy: szalbierz i złodziej. Magnateria polska, która zaangażowała się w ich popieranie, wiedziała, że sprawa jest wątpliwa. Zwłaszcza pojawienie się drugiego łże-Dymitra to już zupełnie grubymi nićmi szyta intryga. Było więc jasne, że jest to gra dyplomatyczna, dla której "Dymitr" to tylko przykrywka. Ale nawet całe wieki później historyk Siergiej Płatonow pisał, że tylko niemądre państwo nie skorzystałoby z takiej okazji i nie wmieszałoby się w zawieruchę w Rosji.

- Akcje Polaków nie wyróżniały się na tle Europy i epoki?

- Takie historie były powszechne. Niemal na wszystkich dworach od czasu do czasu pojawiali się jacyś ocaleni "królewicze" i pretendenci do innych tronów: Władysław Warneńczyk też podobno "ocalał". Spotykali się oni z poparciem, bo była to szansa, by wpływać na sytuację sąsiadów, wykorzystać ich słabość, trzymać w szachu.

- W sprawę Dymitra Samozwańca najbardziej zaangażował się wojewoda sandomierski Jerzy Mniszech, który wydał za niego córkę Marynę. Na co liczył?

- To był biedniejący magnat, a przełom XVI i XVII w. przyniósł schyłek wielu rodów. Uczynić córkę żoną cara było wielką pokusą.

- Maryna nie miała oporów?

- Była ambitna. A po drugie, jaką miała alternatywę? Mogła wyjść ubogo za mąż albo marnieć w staropanieństwie. Wtedy robiono rzeczy gorsze: gdy w rodzinie było dużo synów do podziału majątku - a Mniszech miał ich sporo - córkę osadzano w klasztorze. Nie dziwi mnie, że się nie oparła. Z tych samych powodów w drugim łże-Dymitrze "rozpoznała" pierwszego męża.

- Drugi był podobno brzydszy.

- Czego się nie robi dla bycia carową.

- Gdy wybierała się do Moskwy, by zasiąść na tronie przy pierwszym "Dymitrze", podpisała się w księdze Akademii Krakowskiej jako carowa. Rzeczpospolita nie uznawała wtedy tytułu cara. Jej zachowanie było wybrykiem czy świadomą prowokacją?

- Woda sodowa uderzyła jej do głowy. Otaczała ją zgraja pochlebców, chcących zrobić karierę. Niektórym się to udało - jeśli wyszli cali z moskiewskiej przygody.

- Akcję na Wschodzie gorąco popierał Kościół. Czy Rzym i jezuici rzeczywiście liczyli, że ma ona szansę powodzenia?

- Ależ tak. Przecież aż do czasów Jana Pawła II Kościół miał nadzieję, że zlikwiduje schizmę wschodnią. Jezuici widzieli w tym szansę na odrobienie strat z czasów reformacji. W tamtym czasie wierzono na przykład, że hiszpański konkwistador Hernán Cortés dlatego urodził się w tym samym czasie co Marcin Luter, bo Bóg chciał podbojem Ameryki wynagrodzić katolikom straty zadane przez reformację. Dlatego Rzym brał to wszystko całkiem serio. Pomoc jezuitów była konkretna. Pozostawali w najbliższym otoczeniu "Dymitra", agitowali wśród magnaterii i na dworze króla, by zbrojnie poparto wyprawy na Wschód.

- Na kogo oddziaływała ta agitacja?

- Ambicje magnackie splatały się z apetytem głodnej szlachty liczącej na łupy i - po 1607 r. - zawiedzionymi nadziejami rokoszan. Była wtedy cała masa szlachty, która miała szablę, kawałek gruntu i niewiele dochodu. To był element awanturniczy i w kraju niepotrzebny. Król z radością patrzył, jak ta zgraja wyprawia się na Wschód. Zwłaszcza podczas drugiej Dymitriady po rokoszu Zebrzydowskiego. Także więc propaganda dworska piórem Pawła Palczowskiego zagrzewała do boju. To nic, że Moskwa jest taka potężna - argumentowano - Hiszpanów była garstka, a zdołali podbić tysiące Indian.

- Ogół szlachty nie popierał polskiego zaangażowania w Moskwie.

- Na sejmie były sprzeciwy, ale ci, którzy się wybrali do Rosji, zagłosowali szablami. Ogół szlachty po zbożowym prosperity XVI w. był najedzony i nie chciał cudzych ziem. Pojechać i pograbić - może, ale walka o nowe ziemie to już za wiele. Szlachta była przekonana, że choć przegrana wojna to nieszczęście, to wygrana byłaby jeszcze czymś gorszym - oznaczać mogła szansę na wzmocnienie władzy króla.

- Pierwszego łże-Dymitra król nie poparł otwarcie, choć wyznaczył mu pensję.

- Z początku nie chciał się mieszać. Czekał i obserwował, co z tego będzie.

- "Dymitr" nie okazał wdzięczności.

- Tak, są opinie - choćby Borysa Florii - że on się szykował do wojny nie z Turcją, ale właśnie z Zygmuntem III. Liczył, że poprze go niezadowolona z króla szlachta. Bezpośrednich dowodów nie ma, są tylko przesłanki, jak rozkazy czy ruchy wojsk. Pierwszy łże-Dymitr miał duże ambicje. Wydaje się też możliwe, że on wierzył nie tyle w to, iż jest synem cara Iwana, ile nieślubnym dzieckiem Stefana Batorego.

- Czy w kraju postrzegano wtedy Dymitriady jako wydarzenia istotne? W Rzeczypospolitej trwała przecież zażarta walka o kształt państwa, pozycję króla i sejmu.

- Istotnie, Dymitriady toczyły się na peryferiach państwa i życia publicznego. Wroga przecież nie było na terenie Rzeczypospolitej. Województwa zachodnie w ogóle nie widziały interesu w popieraniu "Dymitrów" i ogłosiły désintéressement w tej sprawie.

- A jak na to patrzyła Europa?

- Z punktu widzenia stolic europejskich to były sprawy drugorzędne, co nie przeszkadzało, by w walkach po stronie Rosji wzięło udział sporo obcokrajowców. Jeszcze nie rozgorzała wojna trzydziestoletnia, więc gdy cały ten awanturniczy element na kontynencie słyszał, że gdzieś jest jakaś ruchawka, tam spieszył. Generalnie jednak Wschód Europy zbytnio nie ciekawił, a jeśli - to Anglia wtedy na przykład bardziej interesowała się już Rosją niż Polską. Więcej jest w Polsce relacji o późniejszej angielskiej rewolucji i ścięciu króla Karola I w 1649 r. niż o Polsce w ówczesnej Anglii.

- Zygmunt III w 1609 r. zerwał rozejm z Rosją, uznając za casus belli sojusz Moskwy ze Szwecją, i sam zaczął przemyśliwać o tronie w Moskwie. Twardo obstawał przy katolicyzmie, co zrażało nie tylko prawosławnych na Wschodzie, ale też protestantów w kraju. Czemu nie był bardziej pragmatyczny?

- Zygmunt III był dobrym, gorliwym katolikiem. Jednak jego katolicyzm podporządkowany był interesom dynastycznym, a nie odwrotnie. Widział, że reformacja topnieje, że szlachta wraca do Kościoła. Moskwa zaś miała być oparciem w staraniach o koronę szwedzką. Rosyjskie prawosławie szło już wtedy własną drogą - np. na granicy konfiskowano i palono nawet prawosławne książki wydawane w Polsce cyrylicą. W jakimś sensie więc upór Zygmunta przy katolicyzmie można zrozumieć. Natomiast opinia, że był marionetką w rękach jezuitów, to wynik późniejszej złej prasy. Na przykład uważam, że Paweł Jasienica kreślił portret Zygmunta na podobieństwo Władysława Gomułki, gdy pisał, że król otaczał się marnymi ludźmi i słuchał instrukcji z obcych stolic.

- Król chciał zdobyć Moskwę, ale środki na wyprawę w 1609 r. przeznaczył skromne. Lew Sapieha z goryczą stwierdził, że "wybrali się jak z Krakowa pod Łobzów".

- Zygmunt myślał, że wszystko będzie znacznie łatwiejsze. Czy mógł wiedzieć, że jego plany są nierealne? Władysław Konopczyński napisał kiedyś, że większość historyków ma za złe władcom z poprzednich epok, iż ci nie znali podręczników do historii.

W wojnie z Rosją krzyżowały się różne interesy. Król miał nadzieję na trzy korony - polską, szwedzką i rosyjską. Sapiehowie chcieli odzyskać ziemie rodowe, stąd obleganie Smoleńska było im na rękę, choć Żółkiewski słusznie postulował ominięcie miasta i marsz prosto na Moskwę. Władysław już wtedy chciał zostać samodzielnym monarchą i podobała mu się bojarska propozycja objęcia tronu. Niestety musiał długo czekać na śmierć taty. Jezuici mieli z kolei swoje plany, by mieć się czym wykazać przed papieżem, a Mniszech z córką swoje. Każdy chciał upiec własną pieczeń i to paraliżowało polską akcję.

- Czy gdyby Jan Zamoyski żył, doszłoby do drugiej Dymitriady?

- Myślę, że swym autorytetem był w stanie powstrzymać tę hecę. On miał olbrzymi posłuch i zastępy zwolenników.

- Jego uczniowie, Żółkiewski i Chodkiewicz, już nie byli w stanie przeciwdziałać?

- Nie, ale Żółkiewski miał zupełnie inną koncepcję stworzenia unii z Rosją. Na zasadzie równi z równymi. Był tolerancyjny i rozumiał psychikę Rosjan. Nie chciał zmuszać do katolicyzmu, proponował wymianę młodzieży i dopuszczenie Rosjan do studiów w Polsce. Zofia Kossak-Szczucka sugerowała, że Rosjanie widzieliby go nawet na tronie, ale on nie miał szans, bo nie pochodził z rodziny książęcej.

- Żółkiewski i Chodkiewicz, mimo różnicy zdań z królem, wzięli udział w walkach. Żółkiewski pokonał w 1610 r. Rosjan pod Kłuszynem, Chodkiewicz w 1612 r. próbował przyjść z odsieczą załodze na Kremlu.

- Byli żołnierzami. Zrobili to w imię lojalności wobec państwa i, jak Chodkiewicz, w imię żołnierskiej solidarności. Obaj należeli wtedy do odchodzącej warstwy. Prawdziwą elitę mieliśmy bowiem jedynie w XVI w. To byli ludzie, którzy kierowali się dobrem całej Rzeczypospolitej, a nie własnymi interesami rodowymi. Nie wiadomo właściwie czemu, ale z początkiem XVII w. ta elita zaczyna zanikać.

- Jak wyglądała ówczesna Moskwa w oczach Polaków, którzy tam przybyli?

- Miasto duże, zasobne i barbarzyńskie. Z licznych pamiętników wynika, że Polaków zdziwiła marginalna pozycja kobiet i różne przejawy pobożności. Poczucie świadomości europejskiej było ograniczone, co prawda, tylko do elity, ale polska elita uważała, że Rosja nie należy do Europy. Odrębności były na tyle duże, że nie spotkałem się ze zjawiskiem mieszanych małżeństw w tym czasie. A teoretycznie przez te kilka lat okazji nie powinno brakować.

- Polacy obrażali uczucia religijne Rosjan?

- Oj, bardzo. Co z tego, że polski dowódca Aleksander Gosiewski kazał odrąbać ręce i nogi żołnierzowi, który strzelił do ikony, i potem spalić żywcem ten nieszczęsny kadłub. Polacy naprawdę źle się wtedy zachowywali. Grabieże i gwałty były na porządku dziennym. Jeszcze podczas pertraktacji z Władysławem IV dwadzieścia parę lat później rosyjscy posłowie wypominali te akty, ba, rzeź Pragi też tym usprawiedliwiano, a jeszcze w 1941 r. Stalin Sikorskiemu przypomniał okupację Moskwy. Gdy w PRL próbowano wydać listy Polaków pisane wówczas spod Smoleńska, cenzura się nie zgodziła. Po pierwsze, by nie mącić legendy o stałej przyjaźni obu narodów, ale po drugie nikt nie mógł uwierzyć, że Polacy się tak zachowywali, że niemowlęta przy piersiach matek rozcinali szablami na pół.

- Było to postępowanie niespotykane?

- Nie, to była norma. Jasienica zgryźliwie zauważył, że doszlusowaliśmy do ogólnoeuropejskiego poziomu. Taki był sposób prowadzenia wojen. Wojsko nie miało regularnie zorganizowanej aprowizacji, a musiało coś jeść, nie było też zorganizowanych domów publicznych, więc ofiarą pobytu wojska na danej ziemi padali zwykli ludzie. Jeśli wieś nie dawała jedzenia, to się ją puszczało z dymem. To właśnie wtedy powstały oddziały lisowczyków (wyjanic) - kondotierów, którzy zachowywali się okropnie w całej Europie: w Rosji, w Czechach, nad Renem. Wynajmowali się każdemu. We własnym kraju tak ich się bano, że cieszono się, gdy szli grabić zagranicę.

- Gdy w 1612 r. polska załoga była oblężona na Kremlu, doszło do przypadków kanibalizmu. Józef Budziło, uczestnik wojny, zapisał, że "gdy już traw, korzonków, myszy, psów, kotek, ścierwa nie stało, więźnie wyjedli, trupy wykopując z ziemie wyjedli, piechota się sama między sobą wyjadła i ludzie łapając pojedli. Truszkowski, porucznik piechotny, dwu synów swych zjadł, drugi matkę...". To był jednak ewenement?

- Tak, zdecydowanie. Zdarzały się głody chłopskie, ale oni jedli wtedy choćby korę brzozową. Sam kanibalizm był czymś wyjątkowym, zwłaszcza że jedzono ciała własnych towarzyszy.

- W jakim stanie psychicznym resztka Polaków opuściła Kreml?

- Trudno powiedzieć. Jest sporo pamiętników, ale nie są to pamiętniki psychologiczne. Opisywano wydarzenia, ale nie postawy i odczucia. Na pewno zderzenie z inną kulturą, najpierw triumf, a potem taka katastrofa - wszystko to musiało wywołać u uczestników wyprawy ogromny wstrząs. Po pierwszej Dymitriadzie w internowaniu znalazł się Sebastian Petrycy z Pilzna, członek poselstwa królewskiego i - powiedzielibyśmy dziś - politolog. Pisywał wówczas pamiętnik i bał się, że jak Rosjanie będą go wypuszczać, to mu go zabiorą, więc część ukrył, a część zniszczył - jakoś znajomo to brzmi, prawda? Ci, którzy byli internowani po marcu 1607 r., czyli obaleniu pierwszego łże-Dymitra, mieli jeszcze całkiem znośnie. Gdy w 1612 r. polska załoga na Kremlu w końcu skapitulowała (7, a nie 4 listopada! - datę przesunięto, by święto nie wypadało w rocznicę Rewolucji Październikowej), część przy wychodzeniu jeszcze wyrżnięto.

- Mimo smutnego finału, do dziś mówi się, że przynajmniej jako jedyni zdobyliśmy Kreml. To rzeczywiście powód do dumy?

- Nie bardzo - nie utrzymaliśmy się tam przecież długo. Okupacja Kremla zaszkodziła opinii o Polsce wśród Rosjan. Wkraczając do Rosji zerwaliśmy rozejm. Polityka zagraniczna dworu królewskiego nie była więc szkołą cnót. Także zajęcie Saragossy za czasów Napoleona nie przyczynia nam chwały. Udział w okupacji innego państwa nie powinien być powodem do chluby.

- Hiszpania wysyłała swoich awanturników żądnych fortun za morze, by podbijali Indian, a my do Moskwy i na Dzikie Pola. Czy jest przykład pokojowego skanalizowania energii w tamtej epoce?

- Francja drugiej połowy XVII w. Szlachtę zatrudniono na dworze, lokując ją także w administracji i dając zarobić w wojsku.

U nas tego wszystkiego zabrakło.

- Jaki był bilans Dymitriad dla Rzeczy­pospolitej? Był z tego jakiś pożytek?

- Ja go nie widzę. Była to wielka awantura i nic więcej. Tyle że pozbyliśmy się elementu, który by u nas rozrabiał. Szczęśliwie wyszliśmy z tego wszystkiego z nienaruszonym terytorium i opinią państwa silniejszego. Natomiast Dymitriady nie wpłynęły dobrze na stosunki między narodami, pogłębiły wrogość i stereotypy. Rodzi się ksenofobia. Polak to od tej pory gwałciciel, grabieżca, a Rosjanin to barbarzyńca. Warto odnotować, że choć polska szlachta sporo zapożyczała od innych narodów, to trudno pokazać, byśmy coś wówczas zapożyczyli od Rosjan. Była to niefortunna wyprawa, ale rozumiem, że pokusa była olbrzymia.

Natomiast początek XVII w. to było - jak przypominają również rosyjscy historycy - pierwsze wielkie wtargnięcie kultury europejskiej na terytorium Rosji. Do Moskwy przybyli wówczas nie tylko awanturnicy. Pojawiły się księgozbiory, które już tam zostały. W XVI w. wyszło w Rosji wszystkiego szesnaście książek. W Rzeczypospolitej parę tysięcy. Tak więc od Dymitriad zaczęła się epoka polskich wpływów w Rosji. Mimo doświadczenia Smuty i polskiej okupacji w połowie tamtego stulecia pojawiają się w Moskwie polscy rzemieślnicy, ale też pisarze i duchowni. Była to normalna emigracja zarobkowa - o czym w Polsce mało się mówi. Przez pewien czas polszczyzna odgrywała na Kremlu taką rolę, jak język francuski wśród polskiej elity. Cały barok rosyjski to, zdaniem wielu, spóźniona recepcja polskiego odrodzenia. Te wpływy skończyły się wraz z epoką Piotra I. Każdorazowa europeizacja Rosji oznaczała - jak pisał Aleksander Brückner - koniec polonizacji.

JANUSZ TAZBIR (ur. 1927) jest historykiem, profesorem Instytutu Historii PAN. Bada historię kultury i ruchów religijnych w Polsce XVI i XVII w., jest też publicystą i popularyzatorem historii. Opublikował m.in. "Państwo bez stosów. Szkice z dziejów tolerancji w Polsce w XVI i XVII w." (1967), "Okrucieństwo w nowożytnej Europie" (1993).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 46/2007