Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Pewnie przez ułamek sekundy każdy pomyślał: terroryści. Było jednak spokojne, sierpniowe popołudnie i myśli o powtórce 11 września szybko ustąpiły bardziej praktycznym zmartwieniom. Po pierwsze: kupić radio na baterie, latarkę i świece. Woda w kranach jest, ale jakaś butelka się przyda. I najważniejsze: jak wrócić do domu? Metro i kolej stoją, dworzec autobusowy nieczynny. Tunele zamknięte. Telefony komórkowe zamilkły. Do automatów kolejki.
Burmistrz na konferencji prasowej transmitowanej przez radio zalecał spokój, powrót do domu i nieprzychodzenie do pracy w piątek. Nie mówił tylko, jak się do domu dostać.
Najszybciej zareagował na katastrofę mały biznes. Sklepikarze wyszli na ulicę z napojami i jedzeniem. Pojawili się sprzedawcy baterii i świec oraz ochotnicy oferujący wodę za darmo. Gdy zapadł zmierzch jedni zaczęli układać się do snu na chodnikach a inni organizowali party i barbecue przed domami. Zdumiewał spokój i pogoda ducha. Oznak paniki nie widziałem. Chyba że u siebie.
Człowiek mego pokolenia, z Europy Wschodniej, wie, że gdy stanie się coś złego, to potem jest już tylko gorzej. Amerykanie inaczej. Ufnie czekają, aż odpowiednie służby opanują sytuację. Dotychczas to działa: w piątek światło wróciło do Nowego Jorku. Odnotowano zaledwie trzy ofiary śmiertelne. W tym gigantycznym mieście, o którym krążą mroczne legendy, nie doszło do rozbojów ani grabieży. Apokalipsy nie było. Wiara w system nie została zachwiana. Szczęśliwi ludzie.