W swoich dawnych dobrach patronuje szkołom i ulicom. W tych wielkopolskich wsiach każdy pamięta Emilię Sczaniecką, romantyczną pozytywistkę

„Ona przełamuje krzywdzące stereotypy o wielkopolanach, że nie robili powstań, że tylko pracą organiczną się zajmowali” – mówi Szymon Konieczny. Ten historyk-regionalista będzie moim przewodnikiem po Pakosławiu, Lwówku, Wąsowie. Wyruszmy przez Wielkopolskę śladami miejsc związanych z „panną Emilią”, jak ją tu nazywano.

23.04.2024

Czyta się kilka minut

Pałac Emilii Sczanieckiej w Pakosławiu. Ilustracja z książki Leonarda Durczykiewicza „Dwory polskie w Wielkiem Księstwie Poznańskiem”, wydanej w Poznaniu w 1912 r. // Polona.pl
Pałac Emilii Sczanieckiej w Pakosławiu. Ilustracja z książki Leonarda Durczykiewicza „Dwory polskie w Wielkiem Księstwie Poznańskiem”, wydanej w Poznaniu w 1912 r. // Polona.pl

Jakieś trzydzieści lat temu Robert Jans zajechał do wielkopolskiej wsi Pakosław (dziś powiat Nowy Tomyśl). Przed sklepem GS-u zapytał dwóch mężczyzn o pałac Sczanieckiej.

– Panna Emilia Sczaniecka! – poderwali się z ławki i poprawili go.

– Jednemu aż butelka z ręki wypadła ze wzburzenia – dodaje Jans. Zrozumiał, jakim szacunkiem mieszkańcy dawnych posiadłości Sczanieckich darzą arystokratkę sprzed dwóch stuleci.

Tutaj się urodziła, tu dbała o miejscową ludność: założyła szpital, szkołę, ochronkę. A gdy trzeba było – spiskowała. Po długim życiu na tych ziemiach chciała być tutaj pochowana.

Ruszyłem wielkopolskim szlakiem panny Emilii.

Brody Poznańskie: lipa pamięta

Zegar na placu przy głównym skrzyżowaniu pokazuje dziewiątą dziesięć.

W Brodach rześki wiosenny poranek. Cisza. Słychać tylko, jak ptaki śpiewają. I głos wuefisty, który zaraz wypuści uczennice do biegu koło szkoły. – Minuta dwadzieścia, minuta dwadzieścia pięć – odmierza czas biegaczkom.

A jak było dwieście dwadzieścia lat temu, gdy rodziła się Emilia Sczaniecka?

Napoleon nie był cesarzem jeszcze, Mickiewicz miał kilka lat. Słowacki, Chopin i Norwid mieli się dopiero urodzić.

W Brodach stał już kościół z modrzewia pod wezwaniem św. Andrzeja Apostoła. Tabliczka przed świątynią informuje, że w 1804 r. została w nim ochrzczona Emilia Sczaniecka – „lokalna patriotka”, a w roku 1939 – Zenon Grocholewski (późniejszy kardynał i prefekt watykańskiej Kongregacji ds. Edukacji Katolickiej pochodził z pobliskich Bródek).

W środku pachnie starym, trochę zatęchłym drewnem – jak to w drewnianych kościołach. Proboszcz ksiądz Konrad Jędrzejczak mówi, że nie ma już chrzcielnicy, przy której jego odległy poprzednik chrzcił Emilię. Ani ksiąg parafialnych sprzed dwustu lat – tych trzeba by szukać w diecezjalnym archiwum.

Pokaże mi za to trumienne tablice Sczanieckich, które wiszą w kościele. Jedna należy do zmarłego w 1810 r. Łukasza, ojca Emilii. To pierwsza życiowa tragedia, jaka ją spotkała. Sześcioletnia, mocno przeżywała jego śmierć. Niedługo potem straci matkę. Wychowa ją babka, Anastazja ze Skórzewskich.

Konspiratorka, uczestniczka powstań, zaangażowana społeczniczka: Emilia Sczaniecka już za życia była uważana za najważniejszą kobietę XIX-wiecznej Wielkopolski

W jej życiu jak w lustrze odbija się polski wiek XIX. Ziemianka i arystokratka, brała udział w kilku polskich powstaniach przeciw Rosji i Prusom. Równocześnie uczestniczyła w pracy organicznej stowarzyszeń kobiecych, i to nie tylko w Wielkopolsce. Emilia Sczaniecka: romantyczna pozytywistka.

Proboszcz wspomina czasem Emilię w kazaniach, przeważnie z okazji patriotycznych świąt. Okazji jest sporo. Na zewnętrznej ścianie kościoła wisi tablica z nazwiskami powstańców wielkopolskich z tych terenów. Naprzeciw pomnik z nazwiskami ponad 250 tych, którzy zginęli również na wojnie z bolszewikami i obu wojnach światowych.

Drewniany kościół przyciąga nowożeńców. Proboszcz mówi, że ma śluby „z całego świata”.

Nie ma już za to dworu, w którym Emilia przyszła na świat. Stojący przy wjeździe do wsi neorenesansowy pałac postawił Paul Pflug, który odkupił Brody od Sczanieckich. Należy teraz do Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu.

Czasy Emilii pamiętają za to dwa dzwony w drewnianej dzwonnicy o pochyłych ścianach. I stara lipa przy kościele: czterechsetletni pomnik przyrody rozrósł się, w obwodzie ma ponad sześć i pół metra. Lipa była już wiekowa, gdy 220 lat temu przyniesiono do kościoła na chrzest małą Emilkę.

Kiedyś odprawią tu za nią pogrzebową mszę. Ale to później.

Pakosław: powstańczy szpital

– Pomagała biednym, szpitalik założyła – dwóch sąsiadów, którzy zeszli się na pogawędkę, chwali się przede mną znajomością biografii Sczanieckiej.

W Pakosławiu takie samo senne przedpołudnie jak w niedalekich Brodach. Największy ruch koło dyskontu, ludzie od rana podjeżdżają autami po zakupy.

Sołtys Andrzej Basiński mówi, że najsłynniejszą obywatelkę Pakosławia zna każdy mieszkaniec. A to z opowieści w domu, a to ze szkoły, której Emilia Sczaniecka patronuje. To stąd prowadziła „najdłuższą wojnę nowoczesnej Europy” z pruskim zaborcą – jak nazwali zmagania wielkopolskich organiczników twórcy słynnego serialu (wyprodukowanego przez Telewizję Polską na przełomie lat 70. i 80. XX w.). Tutaj przyjmowała emisariuszy z Ludwikiem Mierosławskim.

Na skwerku przy rozstaju dróg postument z jej popiersiem (włosy upięte w kok, z wplecionym kwiatem, odsłonięty dekolt, krzyżyk na łabędziej szyi). Na brukowej kostce wiązanka sztucznych kwiatów, białych i czerwonych. Wyblakła już, zapewne z ostatniego Święta Niepodległości.

Obok szkoła – a jakże, też nosi imię Sczanieckiej. Na pamiątkę tej, którą sama założyła. Tak jak ochronkę.

– Żeby wiejskie dzieciaki też zdobywały wiedzę – powie mi potem Robert Jans.

Emilia z postumentu patrzy na starą wiejską chałupę, krytą czerwoną dachówką, otoczoną resztkami muru i żywopłotem. „W 1834 roku w tym budynku z inicjatywy Emilii Sczanieckiej powstał szpital – przytułek dla kalek i weteranów działań powstańczych” – czytam na tabliczce. Jedynie plastikowe okna zaburzają trochę historię.

To ten szpitalik, o którym mówili dwaj zagadani sąsiedzi. Sczaniecka założyła go dla listopadowych powstańców, którzy odnieśli ciężkie rany. Dwóch z nich zabrała ze sobą z powstańczego lazaretu: Antoni Golec był bezręki, niejaki Krawczyk stracił nogę.

– Jakby tu ludzie nie mieszkali, toby się dawno rozleciało – kobieta w średnim wieku usłyszała dzwonek, rozmawia w progu. Mówi, że sama mieszka w tym budynku „ze trzydzieści lat”.

Pytam, czy jest dumna z historycznego miejsca. – A z czego mam być dumna, jak ciągle za przewodniczkę robię? – nie kryje drobnej pretensji, bo oderwałem ją od pracy. 

Portret młodego doktora Karola Marcinkowskiego autorstwa Stanisława Łukomskiego // Polona.pl

Znowu Pakosław: teren prywatny

Moim przewodnikiem jest Szymon Konieczny. Młody historyk i regionalista, prowadzi Ośrodek Wiedzy o Regionie we Lwówku. – Tutaj wszyscy mają ją za bohaterkę – mówi o pannie Sczanieckiej.   

Pomiędzy dawnymi folwarcznymi zabudowaniami idziemy obejrzeć dawny pałac, który Emilia zbudowała. Ten, o który Robert Jans pytał pijących tanie wino pod gieesem.

Pałac postawiono na lekkim wzniesieniu, otoczono parkiem. Kiedyś w nim spacerowała. Pod koniec życia na wózku inwalidzkim. Raz spotkała zarządcę majątku: urodziła mu się czwarta córka, był markotny, że znów nie doczekał się syna. Kazała mu pójść do oranżerii i ściąć dla żony bukiet róż.

Dziś w dawnym pałacowym parku tabliczki ostrzegają, że to teren prywatny, wstęp wzbroniony – posiadłość ktoś kupił. Z Szymonem łamiemy zakaz, podchodzimy blisko. Budynek opuszczony, w ruinie, straszą puste okna. Żadnych robót nie widać.

– Wstyd – miejscowi narzekają na zrujnowany pałac. Ale sołtys Basiński jest dobrej myśli: nowi właściciele obiecali otworzyć w nim ośrodek dla dzieci i młodzieży z problemami psychicznymi.

– To bardzo na czasie i w duchu Sczanieckiej.

Co będzie, zobaczymy… Na razie straszy ruina.

Wąsowo: o uczuciach

Miejsce na weselne przyjęcie idealne. Nawet jeśli miłość między Emilią a Karolem Marcinkowskim się nie zdarzyła – romantyczna legenda została.

Miała może 16 lat, gdy go poznała. O cztery lata starszy Karol był korepetytorem jej braci i bywał w Wąsowie. Ponoć wtedy się zakochali.

A może gdy miała lat 24, zapadła na tyfus i straciła przytomność? Wezwano doktora Marcinkowskiego. Zaryzykował staroświecki już zabieg: pacjentka wybudziła się z letargu, gdy przyłożył rozpalone żelazko do jej kości ciemieniowej.

Pisał o tej miłości Maurycy Mann w połowie tamtego stulecia. W dwuaktowym dramacie „Sztuka i miłość” opisał romans niejakiego Karola i Kassyldy. Wszyscy się domyślali, że o Marcinkowskiego i Sczaniecką chodzi. On już nie żył, ona zbyła historię milczeniem. Sztuka była słaba, szybko o niej zapomniano.

Spółka „Bazar Poznański” była jednym z bastionów polskości; tu na zdjęciu z dwudziestolecia międzywojennego // fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Do uczucia między Karolem i Emilią odwołali się też twórcy „Najdłuższej wojny nowoczesnej Europy”. Jego gra Mariusz Benoit, ją Joanna Sobieska. Ona posyła mu powłóczyste spojrzenia, inwestuje w założoną przez niego Spółkę Akcyjną „Bazar Poznański”.

Ich filmowy dialog, gdy zagłosowała za jego pomysłem:

– Dziękuję ci, Emilio.

– Przecież wiesz, że zawsze cię będę popierać.

– Dlaczego?

– Bo zawsze masz rację.

Powstało sporo innych opowieści. Że Emilia i Karol do końca życia pozostali w samotności z wierności. Albo że nieszczęśliwą miłość przelali na tę do ojczyzny – jak u Maurycego Manna.

Do miłosnego wątku Marcinkowskiego i Sczanieckiej historycy odnoszą się z dystansem.

– Takie tam legendy – regionalista Szymon Konieczny sprowadza mnie na ziemię. – Wiadome było, że nie mogą być razem – historyk ma na myśli różnice stanowe obojga. Emilia była arystokratką, Karol drobnym mieszczaninem. Takie czasy.

Zresztą z innego powodu są te wesela w Wąsowie: bo pałac, park, romantycznie. Weselni goście bawią się w odrestaurowanym spichlerzu. Ilu z nich wie o pannie Emilii i doktorze Marcinie?

W dawnym pałacu (pastelowa biało-żółta elewacja, nad głównym wejściem herb Skórzewskich i Sczanieckich) jest hotel.

– Niektórzy specjalnie tu przyjeżdżają z powodu Sczanieckiej, a niektórzy dopiero na miejscu się dowiadują, co to za miejsce – mówi recepcjonistka.

Tabliczka przed pałacem – na wzór tych w Brodach i Pakosławiu, z tym samym portretem Emilii – informuje tylko, że to „rodowa siedziba Sczanieckich”. O legendzie na temat Emilii i Karola ani słowa.

Lwówek: czekanie na wyrok

– Na pewno w tych stallach siedziała – Szymon Konieczny pokazuje zdobione ławy w prezbiterium kościoła we Lwówku, trzytysięcznym miasteczku w powiecie Nowy Tomyśl.

Gotycka świątynia stoi blisko rynku. Ma aż trzy wezwania: Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny i dwóch Janów, Chrzciciela i Ewangelisty. To najstarszy zabytek Lwówka. Sczaniecka zamówiła tu żałobne nabożeństwa za duszę niejakiego porucznika Conrada – był jej znajomym, poległ w powstaniu listopadowym, gdy bronił Warszawy przed Rosjanami.

We Lwówku spędziła dwa lata. Po klęsce tamtego powstania mieszkała w dawnym pałacu Łąckich (to krewni ze strony jej matki). W odnowionym budynku są teraz mieszkania i przychodnie lekarskie. Dwieście lat temu też zajmowano się tutaj chorymi: Emilia przywiozła ze sobą z Warszawy dwóch inwalidów. To z ich powodu założy szpitalik w Pakosławiu.

– Łamie krzywdzące stereotypy o wielkopolanach, że nie robili powstań, że tylko pracą organiczną się zajmowali – regionalista Konieczny wraca do opowieści o Emilii. – Ona miała swój udział przy trzech powstaniach.

Siedzimy w przeszklonym pawilonie na schludnym po wielkopolsku rynku. Szymon opowiada, że dwieście lat temu leżący w zaborze pruskim Lwówek był centrum polskości. Miał tyle mieszkańców co dziś, a zdecydowaną większość stanowili Polacy.

Przypomina, że Emilia przeżywała we Lwówku trudny czas: za udział w powstaniu listopadowym Prusacy nałożyli sekwestr na majątek w Pakosławiu, ją skazali na pół roku więzienia. Czekała w tym miejscu na egzekucję obu wyroków. W końcu sekwestr zdjęto, amnestia cofnęła karę więzienia.

Wychodzimy na pusty w południe rynek. Pogoda jakby chciała się dostosować do popowstaniowego nastroju panny Sczanieckiej: chmury zakrywają słońce, zaraz spadnie drobna mżawka.

Poznań: czekając na pomnik

W stolicy Wielkopolski Emilia wraz z siostrą pobierała nauki w żeńskiej pensji. Mieszkała wtedy przy rynku. Wiadomo, że jako dziesięciolatka widziała w Poznaniu przejazd żałobnej kolumny z ciałem księcia Józefa Poniatowskiego (w 1813 r. poległ w bitwie pod Lipskiem, jego szczątki sprowadzono przez Poznań na Wawel). Później często bywała w Poznaniu; zatrzymywała się wtedy w kamienicy siostry.

Dziś Emilia ma swoją ulicę w dzielnicy Łazarz. Jest tu kilka zabytkowych kamienic, przeważa nowoczesna zabudowa. Pytam przechodniów, czy kojarzą patronkę ulicy. Okazuje się, że nie za bardzo:

– Dziewiętnasty wiek? – młody adwokat po namyśle.

– Nie – trzy nastolatki, zdziwione pytaniem.

– Jakaś działaczka. Ale co robiła, to nie wiem – jowialny mężczyzna w średnim wieku.

W Poznaniu Emilia ma również epitafium. Ufundowały je w 1898 r., dwa lata po jej śmierci, wielkopolanki (tak się podpisały). Znajduje się na murze okalającym kościół św. Wojciecha. Tablica jest we wnęce, trochę popękana. „Wiernej Bogu i Ojczyźnie” – tak ją nazwały fundatorki. „Światłość wiekuista niech Jej świeci” – kazały napisać u dołu.

Poznańska Skałka – tak nazywają kościół św. Wojciecha. Sto lat temu ówczesny proboszcz zaczął przenosić do niego szczątki znanych Wielkopolan. Kogo tu nie ma. W Krypcie Zasłużonych: Józef Wybicki, uczestnik szarży pod Somosierrą Andrzej Niegolewski, Feliks Nowowiejski, podróżnik Paweł Edmund Strzelecki. I serce generała Jana Henryka Dąbrowskiego. W kościele grób Karola Marcinkowskiego. Ma on również swoje epitafium na świątynnym murze. Kilkanaście kroków od epitafium Emilii.

Jest projekt, aby w Poznaniu wreszcie stanął jej pomnik lub choćby popiersie. Pomysłodawcy uważają, że najlepszą lokalizacją byłby Bazar – miejsce tak ważne dla wielkopolskich wysiłków niepodległościowych, w sąsiedztwie rynku, a przy tym łączące postacie i Sczanieckiej, i Marcinkowskiego.

Michorzewo: jak komornica

W szkolnym hallu patrzy z wielkiego kolorowego portretu. Uczesana w kok, we włosach ten sam kwiat, na piersiach krzyżyk – jak na postumencie w Pakosławiu. Przed szkołą kamień z tablicą i jej słowami: „Ojczyznę kochać, jej służyć, dla niej życie poświęcić”.

W dawnym dworku jest dom opieki. Główna ulica w Michorzewie nosi jej imię.

Niedaleko stąd Robert Jans założył swój ośrodek szkoleniowo-rekreacyjny. „Jansowo” leży w dawnych dobrach Sczanieckich.

Emilia Sczaniecka w ostatnich latach życia. Zdjęcie wykonane w Zakładzie Fotograficznym A. i F. Zeuschnerów w Poznaniu // Polona.pl

„Poznańczyk” i „fan Emilii Sczanieckiej” – mówi o sobie Jans. W jednej z sal zebrał pamiątki z jej epoki. Uważa, że mała Emilka musiała biegać po tutejszych łąkach, gdy wracała z kościoła w Michorzewie.

Świątynię ufundowała jej babka Anastazja Sczaniecka. W zakrystii wisi portret babki, a przy kościelnym murze jest jej grób. Wnuczka też chciała być tutaj pochowana. I tak się stało: spoczywa zaraz przy kościele. Grób z czarnego granitu, ze złoconymi literami, otoczony żeliwnym łańcuchem. Od razu widać, że ktoś zacny leży.

Nie tak chciała. Ale testamentu nikt nie posłuchał.

Ona zadysponowała, że trumna miała być jak „dla komornic” (komornica – tak nazywano wówczas bezrolne chłopki, pomieszkujące u kogoś w domu, czyli w cudzej komorze). Ale zamiast prostej, z „jesionowych desek”, była zdaje się bardziej godna.

Pogrzeb miał być „bez żadnej pompy”. A żałobny kondukt ciągnął się na 12 kilometrów. Tyle jest z Pakosławia do Michorzewa. Arcybiskup Florian Stablewski zjechał, żeby ją żegnać.

„Śmierć moja nie ma być ogłoszona w dziennikach” – tak chciała. Dwa dni po śmierci „Kurier Poznański” wydrukował jej testament, „Dziennik Poznański” dał nekrolog, że umarła „iście polska niewiasta, obywatelka, patryotka, która w niedoli ogólnej brała czynny udział”.

Gdy odchodziła w 1896 r., miała 92 lata. Przeżyła prawie całe stulecie.

Ile za jej życia się wydarzyło? Gdy umiera, Francją rządzą prezydenci, nie ma już romantyków, kończy się pozytywizm, zaczyna Młoda Polska, maluje już Malczewski, na świat zdążyli przyjść poeci Skamandra (Iwaszkiewicz, Słonimski, Tuwim, Wierzyński). Za kilka lat dzieci we Wrześni nie będą chciały mówić „Vater unser” zamiast „Ojcze nasz”. Pewnie poparłaby ich strajk.

Nagrobek niedawno odnowiono: lśni, jakby kamieniarz wczoraj go skończył. Palą się znicze. W wazonie siedem czerwonych róż. Świeże, jakby przed chwilą ktoś je przyniósł. Na plebanii dowiem się, że to pamiątka po niedawnej wizytacji biskupa.

„Strażniczka wiary, mienia i języka polskiego”, „organizatorka pomocy i służby samarytańskiej”, „propagatorka oświaty, edukacji i czytelnictwa” – czytam złoconą inskrypcję na płycie. Pewnie skrzywiłaby się i na to. Powiedziałaby może, że wystarczy zdanie na krzyżu pod imieniem i nazwiskiem, gdzie o modlitwę prosi.

Spełnię jej życzenie, zostawię znicz.

Epitafium Emilii Sczanieckiej przy kościele św. Wojciecha w Poznaniu // Fot. Wikipedia.org

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 17-18/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Najdłuższe życie nowoczesnej Europy