W odruchu samoprzetrwania

Z ks. Henrykiem Hoserem, misjonarzem i lekarzem, rozmawia Jacek Kubiak.

JACEK KUBIAK: - Spędził ksiądz 21 lat na misjach w Afryce, głównie w Rwandzie. Jak ocenić - z perspektywy religijnej - eksplozję ludobójstwa sprzed kilku lat w tym kraju?

KS. HENRYK HOSER: - W Afryce Środkowej chrześcijaństwo istnieje niewiele ponad sto lat. Tradycja jest płytka, słabo przenika świadomość indywidualną i zbiorową, życie społeczne i kulturę. Nie oznacza to jednak, że w Afryce nie ma głęboko wierzących, którzy oddawali życie za wiarę lub odmawiali udziału w zbrodni - będziemy mieli stamtąd wielu błogosławionych i świętych. Z drugiej strony, analizując historię Europy, trzeba przyznać, że także na naszym kontynencie były i nadal zdarzają się okresy tak daleko posuniętej barbarii, że różnica cywilizacyjna staje się mniej ostra - wspomnijmy choćby drugą wojnę światową. Kościół w swym realizmie ciągle przypomina, że jesteśmy grzesznikami.

- Na czym opiera się ów realizm Kościoła?

- Na głębokiej znajomości ludzkiej natury. Chesterton nazwał prawdę o grzechu pierworodnym “dobrą nowiną chrześcijaństwa" - dobrą, bo chroni nas od iluzji.

  • Pytania, których lepiej unikać

- A czym realizm katolicki różni się od nie-katolickiego?

- Stałością; jeśli porównać go z idealizmami o charakterze przejściowym i koniunkturalnym w dawnych i nowych ideologiach. Inną cechą realizmu chrześcijańskiego jest fakt, że potwierdza go samo życie. Kościół nie przetrwałby dwóch tysięcy lat, gdyby daleki był od prawdy.

- W młodych Kościołach, np. afrykańskich, krzewienie realizmu chrześcijańskiego musi być szczególnie istotne. Z jakim przyjęciem się spotyka?

- Na misjach przekonałem się o identyczności ludzkiej natury. Natura człowieka z Europy czy Afryki jest taka sama. Różnimy się natomiast kulturą, która była kształtowana w oparciu o rozmaite czynniki, poczynając od klimatycznych. Niestety, żyjemy w czasach, w których pojęcie natury ludzkiej jest wyśmiewane. Obserwujemy przesadne akcentowanie wpływu i znaczenia kultury - czyli tego, co nas różni, a nie tego, co wspólne. Zadziwia brak poważnej debaty na temat relacji między kulturą i naturą. Mówi się natomiast, że niektóre podstawowe dane natury są z istoty kulturalne, np. zróżnicowanie płciowe. I to jest właśnie myślenie nie-realistyczne!

- Dlaczego zróżnicowanie płciowe miałoby być uwarunkowane kulturalnie? Przecież jest zdeterminowane genetycznie, czyli naturalnie.

- Oczywiście. Ale dziś utrzymuje się, że płeć jest rodzajem konwencji społecznej. W tym duchu niektóre agencje ONZ propagują ideologię gender; wyboru płci.

- Można wybrać sobie płeć fenotypową, czyli zmodyfikować zewnętrzne przejawy płci. Nie można natomiast zmienić płci genotypowej, czyli tej, która została dana człowiekowi przez Boga lub - jak wolą inni - przez Naturę.

- Racja. Pytanie tylko, skąd taka rezerwa wobec ludzkiej natury? Otóż stąd, że refleksja nad nią prowadzi nieuchronnie do pytania o początek świata, o powstanie ludzkiej natury. To są pytania, których lepiej unikać.

- Dlaczego?

- Bo są niebezpieczne. Bo prowadzą do podstawowej metafizyki, dziś niewygodnej - do teodycei, czyli filozofii Boga, która zagraża skrajnej immanencji człowieka, jego absolutnej samorealizacji.

- Co mają zrobić w takim razie ludzie, którzy mają dwie płcie: jedną zapisaną w chromosomach, a inną w mózgu? Czy Kościół ma dla nich jakąś propozycję?

- Jako biolog wie pan, że w naturze występuje duży rozrzut cech. Istnieje również margines leżący poza normą wyznaczoną jakimś progiem. Występowanie zjawisk pozanormatywnych nie może jednak narzucać normy, bo ta ostatnia właśnie te zjawiska określa.

- Nie zgadzam się. Jako biolog wiem, że nie można wyznaczyć normy, ostrej granicy między czymś normalnym a wykraczającym poza normę. Wszystkie cechy w populacji określone są przez krzywą Gaussa (rozkładu normalnego), która jest płynna, ma kształt dzwonu. Wyznaczanie normy zależy od zewnętrznego obserwatora - jest subiektywne. W dodatku to, co jest normą dla jednego, nie musi być nią dla kogoś innego. Albo to, co jest normą dziś, nie musi być nią jutro.

- Jak mają zatem funkcjonować medycyna, weterynaria, zootechnika? W odróżnieniu od technicznej, norma biologiczna - norma materii żywej - jest wyznaczana statystycznie. Jej granice nie są ostre, ale labilne, a można ją wyznaczyć po przebadaniu dużego materiału. Tu zastosowanie ma właśnie krzywa Gaussa. Subiektywizm zewnętrznego obserwatora jest ograniczony i wcale nie arbitralny. Musimy przecież dążyć do przywrócenia człowiekowi integracji czy - jak pan woli - wewnętrznej spójności, harmonii. Zgodność ludzkich danych biologicznych, psychologicznych i duchowych jest podstawą integracji człowieka.

- Należałoby wiec zachęcać ludzi, aby - jeśli tylko mogą - pracowali nad tym, żeby znaleźć się jak najbliżej centralnego punktu krzywej Gaussa?

- W pewnym sensie tak. I taka była przez wieki filozofia medycyny, ale tylko w odniesieniu do warstwy biologicznej. W całości bytu ludzkiego obowiązuje natomiast ontologia i etyka - obydwie też normatywne, ale wyznaczane inaczej, nie statystycznie.

- Pojawiają się dziś różne możliwości manipulowania genami ludzkimi. Czy nie należy wykorzystać ich do “normalizowania" ludzi?

- Gdy działamy w oparciu o technikę, z pominięciem etyki, zawsze doprowadzamy do tragedii. Niestety, taki trend przybiera coraz bardziej niepokojące rozmiary i może zakończyć się katastrofą fenomenu ludzkiego. Obrona ludzkiego genomu jest moim zdaniem odruchem zdrowym, bo samozachowawczym. Za roztropną uważam też rezerwę wobec wszelkich organizmów genetycznie zmodyfikowanych.

- Tak jest w Europie, ale w USA czy Kanadzie wahadło przechyliło się w drugą stronę. Tamtejsze uprawy roślin genetycznie zmodyfikowanych obejmują już ogromne areały.

- Owszem. Ale nie zapominajmy, że kierunek i tempo postępu technicznego bierze się dziś z motywów natury ekonomicznej, a nie etycznej. Doskonałym przykładem jest zatarcie granic między etyką weterynaryjną a medyczną.

  • Człowiek, zwierzę, eksperyment

- Czym różnią się od siebie etyka weterynaryjna i medyczna?

- Zasadą etyki weterynaryjnej jest oszczędzenie zwierzęciu cierpienia, leczenie go, ale również zgoda na posługiwanie się nim jako materiałem doświadczalnym czy konsumpcyjnym. Od wieków możemy zwierzęta modyfikować w rozsądnych granicach: poprzez hodowlę, udomowienie dzikich zwierząt, krzyżowanie ras i selekcję. Natomiast w medycynie, od czasów Hipokratesa, obowiązuje zasada powściągliwości; ciało ludzkie nie jest materią użytkową.

- I propozycje genetycznej modyfikacji człowieka wynikają z zatarcia się różnic między etyką weterynaryjną a medyczną?

- Tak. Zasada weterynarii mówi, że to, co technicznie możliwe, jest dopuszczalne.

- Czy jednak nie obserwujemy stosowania tej zasady w medycynie? Choćby przy zapłodnieniach “in vitro" czy projektach trwałej zmiany składu naszych genów, które pozwolą wyeliminować niektóre choroby genetyczne.

- Na początku lat 60., gdy uczyłem się embriologii, w podręcznikach akademickich były zdjęcia zygoty ssaków naczelnych z podpisem, że “ze względów deontologicznych nie możemy zademonstrować zygoty ludzkiej". Dziś te obawy w zasadzie już nie istnieją wśród badaczy. Nie istnieją nie tylko dlatego, że możliwe są nieinwazyjne techniki obrazowe, ale i dlatego, że przestały istnieć bariery etyczne. Masakra zbędnych embrionów nie zmąci dziś niczyjego snu. A wracając do pytania: należy dążyć do wyeliminowania chorób genetycznych, również na poziomie genów, jednak zawsze uwzględniając ryzyko dla życia pacjenta, także embrionu.

- Moim zdaniem obawy wśród naukowców istnieją, ale granica możliwości technicznych przesunęła się tak daleko, że wielu twierdzi, iż manipulacje ludzkimi gametami nie niosą już ze sobą ryzyka. Można powiedzieć, że cel uświęca środki, że chodzi o pomoc np. cierpiącym na bezpłodność.

- Trzeba odróżnić dwie rzeczy: ingerencje terapeutyczne prowadzone na zasadzie przywrócenia integralności morfologicznej i funkcjonalnej organizmu oraz modyfikacje nieuprawnione, demiurgiczne czy np. utylitarnie programujące cechy ludzi.

- Stanowisko Papieża jest w tych kwestiach jasne: w ogóle nie dotykać ludzkich zarodków i gamet. Czy nie upraszczam?

- Jasne, że pan upraszcza. Dozwolone są techniki mogące usunąć jakąś wadę, jeśli nie niosą ze sobą zbyt wielkiego ryzyka zaszkodzenia czy uszkodzenia. Bywają terapie, które są gorsze od choroby.

- Czyli zapłodnienie “in vitro" nie powinno sprawiać kłopotów etycznych?

- To już inna rzecz. Zapłodnienie “in vitro" jest klasycznym aktem weterynaryjnym - aktem technicznym, wykonywanym przez osobę trzecią. Kościół naucza, że życie ludzkie można przekazać tylko aktem miłości samych rodziców.

- Czy musi to być akt naturalny? Przecież skoro małżonkowie chcą mieć dziecko, dlaczego nie może im pomóc lekarz?

- Bo akt miłości małżeńskiej i zapłodnienia stanowi jedność. Ingerencja medyczna prowadzi do rozdzielenia tej jedności. Przekazywanie życia nosi cechy rzeczywistości sakralnej. Lekarz powinien leczyć niepłodność potencjalnych rodziców - tymczasem zapłodnienie “in vitro" ich wcale nie leczy.

- Jakie są podstawy teologiczne jedności aktu miłości i zapłodnienia?

- Wywodzą się z teologii stworzenia: natury ludzkiej nie wolno mylić z naturą w znaczeniu biologicznym, naturą jako środowiskiem. Dlatego właśnie sposób rozmnażania człowieka jest inny niż rozmnażania zwierząt. Udział świadomości w tym akcie jest ogromny, niespotykany w świecie zwierzęcym. W przypadku zapłodnienia “in vitro" mamy do czynienia nie ze samoświadomością, ale stosowaniem wiedzy technicznej.

- Czy nie można jednak usprawiedliwić tych aktów niesieniem pomocy medycznej?

- Dzieci są ważnym celem małżeństwa, ale nie absolutnym. Dlatego Kościół nie ma nic przeciwko związkom osób starszych, które nie mogą mieć potomstwa. Jak wspomniałem, wszystko, co dotyczy płciowości, ma namaszczenie sakralne. To nie są zwykłe czynności fizjologiczne. Zresztą spożywanie pokarmów też jest otoczone całym szeregiem rytów, zwyczajów, tradycji - i jest częścią ludzkiej kultury. A i tak nie ma aż tak sakralnego charakteru jak przekazywanie życia. Ale dziś, w epoce banalizacji i wulgaryzacji płciowości, takie teorie brzmią dla wielu nieprawdopodobnie.

- Czy taka postawa Kościoła nie spycha go - z powodu wspomnianych realiów kulturowych - na pozycje nie do obrony?

- Pozornie tak. Tyle że Kościół nie jest z natury koniunkturalny.

- Futurolodzy twierdzą, że na skutek manipulacji genetycznych nasz gatunek może być już niedługo zastąpiony nowym gatunkiem. Jak wyobrazić sobie rolę Kościoła w tej “ponadludzkiej"przyszłości?

- Nie sposób pojmować Kościoła abstrahując od rodziny ludzkiej. Jeśli rodzina przestanie istnieć, Kościoła też nie będzie.

- Nie musi jednak nastąpić zanik samego gatunku ludzkiego. Możemy mieć do czynienia tylko z aranżowaniem cech kolejnych pokoleń tak, aby zaspokoić okresowe zapotrzebowanie np. na jakieś zdolności.

- Te futurologizmy są wróżeniem z fusów. Moim zdaniem, gdy pojawią się zjawiska negatywne wywołane przez organizmy genetycznie zmodyfikowane czy przez inne arbitralne ingerencje w najszerzej pojęty ekosystem, nastąpi sprzężenie zwrotne - ludzkość się opamięta i wycofa z tych projektów.

  • Choroba “niekonieczna"

- Z tego, co ksiądz powiedział, wynika, że także prezerwatywa powoduje rozdzielenie aktu miłości i poczęcia. Jednak w przypadku chorób przekazywanych drogą płciową, np. AIDS, pomaga zahamować rozwój tych chorób, przybierający rozmiary światowej epidemii. Czy stanowisko Kościoła nie powinno być tu bardziej elastyczne?

- Mówi pan o dwóch różnych porządkach. Pierwszy to porządek ludzkiej płciowości, miłości i odpowiedzialności; drugi to porządek ludzkiej patologii. Na pierwszy rzut oka sprawa wydaje się prosta: używanie prezerwatyw ma zatrzymać transmisję wirusa HIV. Zapomina się jednak, że AIDS jest chorobą zachowania. Nie jest “chorobą konieczną". Grypa, też choroba wirusowa, jest “chorobą konieczną", choć mamy szczepionki o pewnym stopniu skuteczności. Ale gdy pojawia się epidemia, nie ma właściwie sposobu na uchronienie się przed zakażeniem w skali masowej. To jednak nie dotyczy AIDS, przekazywanego drogą płciową (nie mówię tu o zarażeniu dziecka w organizmie matki, okołoporodowym, przez karmienie piersią czy przez źle wysterylizowane narzędzia lub przetaczanie krwi). Człowiek może unikać pewnego “nomadyzmu seksualnego", co chroni go przed AIDS. Propagowanie prezerwatyw prowadzi natomiast do postawy zwalniania się z odpowiedzialności, zwłaszcza wśród młodych. Pojawia się teoretyczne założenie, że każdy i w każdym kontakcie intymnym będzie używał prezerwatywy. Takie znieczulenia świadomości może doprowadzić - z epidemiologicznego punktu widzenia - do gorszych skutków niż obecne.

- I stanowisko Kościoła nie zmieni się, choć np. w Brazylii obserwujemy pozytywne wyniki epidemiologiczne propagowania prezerwatyw?

- Z danych, które posiadam, wynika, że u małżeństw, w których jedna osoba zarażona jest HIV, prezerwatywa może być skuteczna nie więcej niż w 40 proc.

- I nie warto uchronić choćby te 40 proc. zagrożonej populacji?

- No, może? Nie znam brazylijskich doświadczeń. Ale w Afryce często bardzo nachalne propagowanie prezerwatyw przez organizacje pozarządowe nie odnosi skutków. Konieczny jest bowiem pewien minimalny poziom medykalizacji społeczeństwa, aby środki medyczne czy techniczne mogły zadziałać. Tymczasem w slumsach, gdzie ludzie mieszkają w budach z kartonu albo blachy, gdzie panuje straszny upał i brak higieny, w obozach uchodźców, których coraz więcej, samo przechowywanie tych produktów jest problemem. A co dopiero ich systematyczne używanie! Trzeba też rozróżnić statystyczne wyniki w przypadkach wyizolowanych od uzyskiwanych w szerszej populacji. Dla mnie są to zupełnie księżycowe pomysły. Pomysły godne strażaka-podpalacza.

- Czy ksiądz jest pesymistą co do przyszłości ludzkości?

- Jestem umiarkowanym optymistą. Wierzę, że ludzie mają odruch samoprzetrwania. Gdy widzą, że zagrożenie jest zbyt duże, zmieniają modele zachowań. Wierzę w zdrowy rozsądek ludzkości.

- A wierzy ksiądz, że sztywne stanowisko Kościoła w sprawach bioetycznych może zahamować degenerację naszego gatunku?

- Tak. Kościół jest bardzo pewnym punktem odniesienia, bo zbudowano go na skale.

KS. HENRYK HOSER pracował na misjach w Rwandzie, Beninie, Togo, na Wybrzeżu Kości Słoniowej i w Kamerunie - jako duszpasterz, przełożony pallotynów, lekarz, organizator poradnictwa rodzinnego. Był też odpowiedzialny za jeden z ośrodków nadzoru epidemiologicznego AIDS.

JACEK KUBIAK jest biologiem, pracuje na uniwersytecie w Rennes.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 34/2003