Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Dwa miejsca na tej prywatnej liście zajmuje Joseph Conrad (nie tylko jako autor „Jądra ciemności”, ale również „The Rover”), dwa Sołżenicyn, są Orwell, Huxley i Koestler, jest oczywiście „Moc i chwała” Greene’a (ten Greene, „jeszcze nie zmanierowany, stwarza tu coś więcej niż Greeneland”), jest Sigrid Undset, jest „Cudowna podróż” Selmy Lagerlöf i „Dzieci z Bullerbyn” Astrid Lindgren, są „Listy starego diabła” C.S. Lewisa i eseje Józefa Czapskiego, są encykliki papieży Jana XXIII i Jana Pawła II, jest wreszcie sporo dzieł filozoficznych, z pismami Simone Weil na czele. „Każdemu bym polecał – pisze na koniec Woźniakowski – wielkie dzieła o historii światopoglądów” – i wymienia prace Diltheya, Cassirera i Koyrégo, z których żadna, jeśli się nie mylę, nie została dotąd na język polski przetłumaczona.
Przywołuję cały ten kontekst właściwie dla tych trzech słów. „Każdemu bym polecał” – to cały Dziadek Jacek. (Zawsze tak o nim, czule i z szacunkiem, myślałem, tym bardziej nie jestem w stanie myśleć o nim inaczej w obecnej chwili). Dziadek Jacek przekonany, że nie warto tracić czasu na coś, z czego nie można żadnej wyciągnąć nauki, ale też – że żadne ważne dla ludzkości dzieło nie jest dla ciebie za wysoko, że powinieneś sięgać po to, co najlepsze, choćby cię to miało wiele wysiłku kosztować. „Puste gadanie” przy Dziadku Jacku nie wchodziło w grę, po wymianie konwencjonalnych uprzejmości – ważnych dla niego, bo konwencja w jego przypadku oznaczała szacunek i szczerość, a nie puste rytuały – trzeba było od razu skakać do wielkiej wody. Siedział za stołem jak niewzruszona góra, jej cień odbijał się w tej wodzie – i nie było ucieczki.
Cytowaną odpowiedź na ankietę można znaleźć w szóstym tomie jego „Pism wybranych”, które się niedawno ukazały. W tym samym tomie znalazłem też tekst, którego wcześniej nie znałem: napisane w 1969 r. wspomnienie o lekturach młodości. „Kiedy próbuję sobie przypomnieć lektury, które mi zostawiły najmocniejsze i najtrwalsze wrażenie jeszcze przed wojną, stwierdzam (znowu ze zdziwieniem), że były to wiersze. Dziwię się tym bardziej, że teraz wierszy prawie nie czytuję. Kiedyś np. jako gimnazjalista przyjechałem wieczorem do wielkiego, pustego domu i w pokoju na pierwszym piętrze, gdzie mnie ulokowano, znalazłem egzemplarz »Trenów« Kochanowskiego. Miałem je wtedy pierwszy raz w ręku. Czytałem je chyba całą noc, ciągle na nowo, zalewając się łzami (co mi się na ogół nie zdarza). (...) Pamiętam też wrażenie z lektury Tuwima i (miałem wtedy 14 albo 15 lat) ogromną kłótnię [o niego] z pewnym wujem-endekiem (pamiętam dokładnie miejsce: jakieś wewnętrzne schody, hall, i że w sojuszu ze mną była pewna moja kuzynka, która poległa później w Powstaniu); przesadzaliśmy oboje nasz zachwyt dla Tuwima, żeby wuja bardziej rozzłościć”.
Każdy szczegół w obu powyższych anegdotach jest ważny i, śmiem twierdzić, nieprzypadkowy. I to, bądź co bądź, z lekka aroganckie wyznanie, że wierszy to już raczej nie... I ten sojusz z kuzynką w obronie Tuwima, którego zaatakował wuj-endek. I los dalszy kuzynki. I te wnętrza – wielki i pusty dom nocą, hall i wewnętrzne schody, które zapewne wzmacniały rozmowę echem. I to zdziwienie po latach własnymi fascynacjami. I przede wszystkim ten płacz, „zalewanie się łzami”, z zastrzeżeniem, że w wieku dorosłym to już się nie zdarza. Ale bez stanowczego „nigdy”, lecz z ostrożniejszym „na ogół”, co pozwala się domyślać, że jednak, że bywa...
Płacz jako najwyższy akt lektury. Można powiedzieć, że w płaczu dostęp do tekstu staje się najbardziej bezpośredni. A może jest to już wyjście poza tekst? Gdzieś siedzą mi w głowie oczy Dziadka Jacka zaczerwienione ze wzruszenia. Ale nie mogę sobie przypomnieć, skąd, dlaczego. Widziałem Jana Błońskiego płaczącego nad Rilkem. A Jacka Woźniakowskiego? Przeciskam się przez ciasny korytarz tego wspomnienia i nie mogę się przecisnąć. I tak to już pewnie musi zostać: ciasny, ciemny korytarz z jedną nitką światła, biegnącą z uchylonych nie wiadomo kiedy drzwi.